– To szokujące, że rada nie odwołała mnie, a jednocześnie przeprowadziła drugie wybory. Biorąc w tym układzie pod uwagę literę prawa, to ja jestem nadal starostą. Sytuację skomentował pan Kozłowski: – W poniedziałek obejmuję stanowisko i zacznę pełnić obowiązki. Mam nadzieję, że pan Górecki nie zabarykaduje się w budynku. 
Czyż do podobnej sytuacji nie doszło kilka lat temu w naszym powiecie? Czyż nie mieliśmy już dwóch starostów?  Choć książka „Hokka hey- taniec z kołtunerią” Zbigniewa Kozłowskiego rozgrywa się w lubuskiej polityce w latach 2005 -20011 uświadamiamy sobie, że nic się nie zmieniło. Nadal Ci, których nie chce społeczeństwo obejmują wysokie stanowiska, bo układy są silniejsze niż wola mieszkańców. 

Rozdział 1: Lokalna klasa polityczna, czyli jak się niszczy porządnych ludzi
Rozdział 2: „Jak nie jesteś ze mną, to już nie żyjesz” – takie realia brutalnego świata lubuskiej polityki.
Rozdział 3: „Ludziom, którzy chcą nas opuścić, zdarzają się dziwne, spowodowane na ogół depresją wypadki”. Polityka to nie żarty!
Rozdział 4: Jak opłacony dziennikarz manipuluje opinią publiczną
Rozdział 5: Co? Komu? I za co? – jak partie rozdają sobie stanowiska. Lubuska polityka 2005-2011.
Rozdział 6: Polityka to gra pozorów. Jeśli jest za dobrze, to znaczy, że gorzej być nie może.
Rozdział 7: Sesja nie ważna! Powód? Przewodniczący zamiast ją zwołać, użył słowa: „zapraszam”. Takie rzeczy naprawdę dzieją się w polityce!
Rozdział 8: Absurdy, manipulacje, nieczyste zagrywki polityki lubuskiej.
 

Rozdział 9

Staliśmy na korytarzu całą naszą gromadką, wszyscy jak zdjęci z krzyża. Kompletna klęska. Co teraz? W dodatku wiedzieliśmy, iż prawdziwy winowajca – Karguś, nie poniesie żadnych konsekwencji, bo te, aby nie było próżni, przełkniemy my. Próbowałem jakoś otrząsnąć się, więc zagaiłem:
– Trudno, panowie, musimy zaakceptować rzeczywistość. Teraz należy przygotować się do ponownych wyborów zarządu powiatu w gronie naszej kochanej rady. Jak myślicie – zwróciłem się do kolegów wprost – powtórzymy sukces?
Szlachcic pokręcił głową.
– Nie licz na 17 do zera – powiedział ponuro – zobacz, co było dzisiaj. Już dziewięć głosów było przeciwko nam. Tu nagle Bogusia poniosło.
– Czemu to kołtuństwo głosowało za odrzuceniem uchwały o wysłanie wniosku kasacyjnego, chociaż przedtem jak jeden krytykowali województwo?
Machnąłem ręką. – Teraz to już nieważne – chciałem dodać coś pozytywnego, ale nagle uczułem wielkie zmęczenie.
Do diaska nie, nie w tej chwili, tak przecież nie mogłem, koniecznie musiałem natychmiast otrząsnąć się z narastającego zniechęcenia.
– Teraz chyba trzeba będzie jeszcze raz się sprężyć i utrzymać obecny zarząd. Zresztą – mimo wszystko próbowałem wlać w siebie i kolegów resztki optymizmu – przecież nie zmarnowaliśmy tych kilku miesięcy. Policzcie, z priorytetowych zadań dwa mamy już załatwione: projekt obwodnicy jest zaklepany, a technikum leśnicze przeszło pod jurysdykcję ministerstwa. „Nasz Dom” też planowo otworzymy za dwa miesiące. Tylko ten nieszczęsny szpital idzie ciężko, bo Kozłowski blokuje nas gdzie i jak tylko może. W sumie jednak zrobiliśmy naprawdę dużo, ludzie na pewno to widzą, więc myślmy pozytywnie.
– No tak, pozytywnie – bez przekonania pokiwali głowami. 

Rozpoczęliśmy wśród członków rady wewnętrzną kampanię wyborczą. Ile głosów będzie za utrzymaniem wyniku z owej pamiętnej sesji, a ilu radnych zmieni zdanie, oto był nasz podstawowy dylemat. Musieliśmy zacząć od policzenia tak zwanych pewnych szabel. I tutaj zostaliśmy pozytywnie zaskoczeni, bo po rozmowach ze wszystkimi radnymi wyszło nam, iż nasza opcja jest akceptowana przez większość, która chętnie widziałaby, aby aktualny zarząd pozostał w niezmienionym składzie. Nie przewidzieliśmy ani rozłożonych w czasie działań zakulisowych, ani również zwyczajnego czynnika ludzkiego, czyli ambicji i żądzy tytułów poszczególnych członków rady.

Zaczepił mnie Zenon Ziemniewicz z fornali.
– Słuchaj Lechu – mówi – ja i moi ludzie będziemy głosować za wami, ale pod warunkiem, że zrobisz mnie wicestarostą. Muszę coś z tego mieć, rozumiesz…
Niestety, nie rozumiałem, co gorsza, pogoniłem go w diabły. Później trochę tego żałowałem, może należało spróbować go przekonać. Trudno, stało się. Nie dość tego, na którymś naszym roboczym spotkaniu zaskoczył nas po raz kolejny Bonek Czapliński.
– Wiecie – spytał – że kilku członków rady chce, aby starostą został Kozłowski?
– Niemożliwe – zaśmiał się Woszulski – on nawet nie dostał się do rady powiatu, sami żurawianie go nie chcieli.
– To co – zaperzył się Czapliński – nie ma przepisu, że starosta musi być członkiem rady. Jeżeli ona tak zagłosuje, to zostanie. Spójrzcie na jego kontakty. Załatwił pracę córce Łabęckiej, sam jest wiceburmistrzem, ma za sobą Dzierżyńskiego i Wasilewską, może wiele obiecać.
No dobrze – dodał pojednawczo, widząc nasze spojrzenia – mówię tylko, że krążą takie pogłoski. Zresztą, sami popytajcie.

Hokka Hey Taniec Z Kołtunerią (2)

Zrobiliśmy to, sondując wśród znajomych oraz ich znajomych. Rzeczywiście, sporo osób wspominało o bardzo prawdopodobnym wyborze Kozłowskiego na starostę. Dowiedzieliśmy się też, że za taką sugestią optowali właśnie Dzierżyński, Ziemniewicz (już?) i… Karguś.

Po którymś już z kolei ciężkim dniu, wracałem do domu w nastroju nie najlepszym. Nic nam się nie kleiło, miałem przeczucie, że gdzieś tam nad nami zbierają się brzydkie ciemne chmury, że ulewa niepowodzeń lada moment spadnie na moje przedwcześnie posiwiałe skronie. No, nawet poetycko to ująłem. Z zamyślenia wyrwał mnie widok idącego z naprzeciwka Kargusia. Otrzeźwiałem i moje oczy natychmiast zamieniły się w sztylety. Tymczasem Karguś, kiedy tylko mnie dojrzał, przygarbił się i rozejrzał dookoła. Po czym szybko do mnie podszedł.
– Słuchaj, Leszek – i tu zaczął się jąkać – ja… Ja nie jestem taki zły… Ja muszę… Jestem przeciwko tobie… Dlatego… że muszę… – Nagle zaczął wyrzucać z siebie szybkimi zdaniami, jakby wreszcie coś w środku przełamał:
– Mamy cię ujaić. Starostą będzie Kozłowski, to już uzgodnione. Kupił lub zastraszył większość rady, boją się go. Ty nawet nie wiesz, kim on jest, ile on może. Ja też… – znowu się jąkał – Będę cię gnoił… Przepraszam… Ale muszę… Nie jestem zły… Kiedyś zobaczysz – rozejrzał się trwożliwie – nikomu nie mów… Ja już tak nie mogę… – I szybko odszedł.

Przez dłuższą chwilę stałem zaszokowany. To tak dziwne wyznanie jest li tylko chwytem podstępnego wilka, czy też człowieczym odruchem skruszonego łotra? Jak to Karguś ujął: muszę cię gnoić, Kozłowski już zaklepany na starostę? Zastanawiałem się i niewiele mogłem z tego zrozumieć. Ani intencji, ani treści, chociaż może właśnie wszystko jasne? Myślałem i myślałem. W końcu wiedziony bezwiednym odruchem, ponieważ znowu zaczął mżyć deszcz, ruszyłem, powłócząc noga za nogą w stronę domu. Głowę cały czas miałem pełną łomoczących o skronie sprzecznych myśli.

Następna strona ->

Strony: 1 2