Wszystkich nas dopadła zupełnie nowa rzeczywistość. Rzeczywistość, w której na nowo musimy uczyć się funkcjonować. Choć nadal mamy obowiązek przestrzegania zasad bezpieczeństwa, nasze życie powoli wraca do jako takiej normalności. A jak wspominacie ten najgorszy okres?

Agnieszka Miklaszewska ze Słubic, mama dwójki dzieci:

Moje życie obecnie kręci się wokół najmłodszego członka naszej rodziny. Synek jest z nami od dwóch miesięcy i nie ukrywam, że oczekiwanie jego przyjścia na świat w czasie koronawirusa było bardzo stresujące. Wszystko zmieniało się z dnia na dzień.  Zaczęłam się bać o własne zdrowie i o zdrowie moich bliskich. Dlatego też wszyscy przestrzegaliśmy nowych zasad. Ciężko było na początku starszemu synowi przyjąć fakt, że nie może wychodzić na dwór i spotykać się z kolegami. Moja mama mieszka za rogiem, a jednak kontaktowałyśmy się poprzez wideo rozmowy. Musiałam przeorganizować swoje życie również ze względu na zdalną naukę – starszy syn to uczeń III klasy. Obecnie wymaga więcej mojej uwagi i czasu przy nauce. Musieliśmy podejmować też bardzo trudne decyzje związane z pracą, gdyż mój narzeczony jest zatrudniony w Niemczech. Wybór między pracą a rodziną był dla nas oczywisty, ale był też strach przed utratą środków do życia.

virtualnetia.com - projektowanie i tworzenie stron WWW

Powoli staramy się wracać do normalności – choć zamknięta granica nam tego nie ułatwia. Nie możemy swobodnie korzystać z opieki medycznej – choć mamy niemieckie ubezpieczenie. Nie pozostaje nam nic innego jak czekać, aż to wszystko się skończy. Ważne, że jesteśmy razem i że jesteśmy zdrowi. Człowiek szybko odnajduje się w nowej rzeczywistości i umie się przystosować, jednak brakuje tej swobody, która została nam ograniczona, rodzinnych spotkań z najbliższymi i przyjaciółmi. Koronawirus sprawił, że zaczęliśmy doceniać obecność drugiego człowieka. Zauważyłam, że potrafimy się jednoczyć i organizować w trudnych momentach i pomagać sobie nawzajem. Życzę wszystkim i sobie dużo zdrowia i optymizmu. Jeszcze będzie normalnie.

Agnieszka Miklaszewska z synami. Fot. Archiwum prywatne.

Marzena Jędro ze Stańska:

Koronawirusa będę wspominać bardzo długo. Zaczynając od „zamknięcia” w domu, braku jakiegokolwiek kontaktu z bliskimi oraz ograniczoną naukę dziecka przez online, po kolejki wejścia do sklepu – jak za komuny (śmiech), odwołane wizyty lekarskie. I ten ciągły strach, co będzie dalej? To wszystko mocno odbiło się na naszej psychice. Ciężko jest wytłumaczyć dziesięcioletniemu dziecku, które jest zamknięte w domu dwa miesiące, że nie możemy wyjść  na plac zabaw,  spotkać się z koleżanką, że musi mieć założoną maseczkę – nawet jeśli ciężko jej oddychać.

Marzena Jędro. Fot. Archiwum prywatne

Krzysztof Murdza ze Słubic

Najgorszy okres pandemii, kuriozalnie był dla mnie dobry, a nawet bardzo dobry. Wspólny czas spędzony z rodziną, więcej zabaw, także tych terenowo-edukacyjnych z synami, pozwoliło nam ponownie poczuć, że mamy obok siebie kogoś na kogo można liczyć. No i w końcu zwolniłem, zresztą jak chyba większość ludzi i zacząłem cieszyć się tym co naprawdę ważne – m.in tym, że podczas pandemii, przyroda sama zaczęła się regenerować, a to na pewno super wiadomość dla nas wszystkich.

Krzysztof Murdza z synem. Fot. Archiwum prywatne.

Ewa Cudyk z Rzepina:

W sieci krążył filmik o tym, co nam ma do powiedzenia wirus. To, co nam „mówi”, daje dużo do myślenia. Teraz tęsknimy za tym, co było dla nas oczywiste. Nie docenialiśmy tego, że możemy swobodnie spacerować, spotykać się ze znajomymi, czy pojechać na wczasy. Nasze dzieci tęsknią za rówieśnikami i powrotem do szkoły. Marzę o tym, żeby wszystko wróciło do normalności.

Gabriela Farbotko z Ośna Lubuskiego, mama dwóch dziewczynek:

Czasem mam wrażenie, że takim pierwszym słowem mojej półtorarocznej córki poza oczywiście „mama”, „tata”, „daj” i „pa, pa” będzie właśnie koronawirus! Mało tego otwierając lodówkę miałam wrażenie, że i stamtąd wyskoczy mi właśnie wirus „w koronie”.
Co dał mi koronawirus oprócz przesycenia jego treścią? Wbrew pozorom bardzo wiele. Kwarantanna, izolacja której wirus był „inicjatorem” w żadnym wypadku nie była dla mnie nowością. Po moich porodach, po powrocie do domu, czułam się trzykrotnie jak na takiej prywatnej, przymusowej kwarantannie.
Kto posiadał lub posiada dzieci „wiszące” na piersi, nie pozwalające na oddalenie się matki chociażby do łazienki i na dodatek będącej w tygodniu „samotną matką” to zrozumie. Śmiem stwierdzić, a nawet zaryzykuję, że miałam gorzej. Gorzej, bo wyskoczenie na zakupy było zwyczajnie często niemożliwe, a robienie obiadu jedną ręką albo praktycznie wcale było ciężkie do ogarnięcia. Teraz przynajmniej okoliczne sklepy oferowały przywiezienie zakupów do domu, o obiedzie z restauracji nie wspomnę. Luksus. I jeszcze przywiozą, położą na wycieraczce, zapłacisz online i z głowy! I okazuje się, że można.
Co jeszcze dał mi koronawirus? Piękny ogród. Bynajmniej piękny w moich oczach. Do tej pory miałam w nim jedynie ławkę i kilka drzewek.

Kiedy zamknięto place zabaw, lasy, parki, itd, a ma się dzieci w wieku „wybiegowym” czyli takim, że jak już wybiegnie na podwórze to najchętniej zostałoby tam do nocy to w obliczu pozaklejanych huśtawek trzeba było zorganizować coś na własną rękę, w celu ratowania siebie może przede wszystkim i tak powstała piaskownica, trampolina i inne cuda na kiju.

Co jeszcze zawdzięczam koronawirusowi? To, że teraz po receptę zamiast biegać i czekać w kolejce mogę dzwonić i prosić o kod . Okazuje się, że wcześniej gdy dzwoniłam z prośbą o poradę czy mogę podać dziecku zwykły prosty lek, lekarz oburzony gromił w słuchawkę : no, ale jak tak bez wizyty?! Podczas pandemii okazało się, że ten sam lekarz „przepisał” bez wizyty i antybiotyk! Czyli jednak punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Zobaczyłam ilu znajomych, którzy na co dzień nawet mi współczuli, że ja taka sama wiecznie z tymi dziećmi jestem, bo mąż za miedzą w tym Berlinie tyra i że mnie oj jak podziwiają i że rozumieją i chylą czoła, że mąż już tam tyle lat pracuje tak naprawdę podczas koronawirusa udostępniali okrutne, obrzydliwe wręcz opinie i wywody na temat „i po co wracasz zdrajco do tej Polski”? Większość nabrała do tego stopnia wiatru w żagle w ocenie pracowników transgranicznych, że nie zważywszy na ich rodziny personalnie atakowali tychże „zdrajców”, a sam wirus i zamknięcie granic stały się tylko pretekstem żeby ujawnić ich prawdziwe myślenie w tym temacie. I zastanawia mnie w tym jedno… Zrozumiałabym jeszcze oburzenie (powiedzmy, że zrozumiałabym) osób z centrum Polski gdzie do każdej granicy mają daleko… Ale najwięcej jadem pluli tutejsi mieszkańcy, Ci okoliczni, którzy o ile nie mają w rodzinie kogoś kto by do tych „okropnych” Niemiec na zarobek jeździł to z pewnością mają kogoś takiego wśród swoich znajomych. Myślę, że to naprawdę bardzo zadziwiające, że ludzie, którzy mają bliżej do Berlina niż do Warszawy często gęsto pracują właśnie u sąsiada, no istotnie bardzo to zadziwiające. Choć może powinnam bardziej napisać pracują u wroga, bo co po niektórym, tylko określenie „wróg” przeszedł przez klawiaturę.

Czy boję się koronawirusa? Boję się tak jak każdej innej choroby, która mogłaby mi odebrać zdrowie czy życie. Jak każdej innej choroby, która mogłaby pozbawić życia moich bliskich. Ale boję się też tego ile nie zawsze dobrych rzeczy wychodzi na jaw i na światło dzienne jako pokłosie takich sytuacji. Ale widzę też i dobro. Dobro okazane w szytych maseczkach, zakupach dla tych co nie mogli ich zrobić, w dobrym słowie kiedy inni wątpili w to, że będzie dobrze.

Innych plusów nie dostrzegam choć i tak jestem z siebie dumna, że dostrzegam jakiekolwiek. Mimo wszystko wierzę też, że wirus nauczy nas chociażby tego, żeby niczego nie odkładać na później, na jutro, bo jutro może być nam zakazane, może być nam „odebrane”. I jeśli ktoś będzie częściej odwiedzał rodziców, przyjaciół, jeśli ktoś nie będzie odwlekał zmiany swojego życia i marzeń na wieczne później to ten wirus rzeczywiście ma jakieś plusy, bo przecież umówmy się, nie o moje podwórko tutaj chodzi.

Gabriela Farbotko z córkami. Fot. Archiwum prywatne

Kacper Wieczór, strażak z Radzikowa (gmina Cybinka)

Okres pandemii początkowo był dla nas wszystkich bardzo trudny, ponieważ nikt nie spodziewał się takiej sytuacji, dlatego też nie byliśmy na nią przygotowani. Skutki związane z obostrzeniami najbardziej odczuwalne były dla mieszkańców większych miast, na małych wsiach, jak Radzików, z którego pochodzę, nie ingerowało to aż tak radykalnie w codzienne życie. Najważniejsza w tym trudnym okresie jest odpowiedzialność jednostek i samodyscyplina, oraz ciężka praca i poświęcenie wszystkich służb mundurowych, innych pracowników służby zdrowia. Wszystkich, którzy stawali na pierwszej linii walki z wirusem, za co chciałbym serdecznie im podziękować.

Kacper Wieczór. Fot. Archiwum prywatne

Anna Gajda- Cikota z Kowalowa:

Początkowo bardzo się bałam, jak większość pewnie. Ufałam temu, co widziałam w TV i co mówił minister zdrowia, ale po dwóch tygodniach, kiedy „przepowiednie” ministra zdrowia co do liczby zachorowań i całej sytuacji przestały się sprawdzać, przestałam to brać za pewnik.
Zaczęłam słuchać ludzi, którzy nie są powiązani z mainstreamem. Wierzę, że to pandemia. Nie kwestionuję istnienia wirusa, ale wierzę też, że cała sytuacja jest preludium do tego, co chcą wprowadzić. Polska podpisała 10 maja umowę z amerykańską firmą – dokument dostępny na pap.pl, produkującą w naszym kraju implanty monitorujące stan zdrowia, które mają być wszczepiane między kciukiem i palcem wskazującym. Czy to przypadek, że akurat teraz to zrobiono? Uważam, że nie. To co? W Polsce chcą produkować implanty dla np. Nowej Zelandii czy Indii? Raczej nie. Uważam, że chcą wprowadzić obowiązkowe szczepienia i implanty właśnie w Polsce.

Anna Gajda Cikota. Fot.Archiwum prywatne

Alicja Matwiejczuk:

Jak tylko ogłoszono stan epidemii, pomyślałam o tych wszystkich, którzy mogą potrzebować pomocy. Założyłam grupę „Widzialna Ręka Ośno Lubuskie”. Pomoc objęła seniorów oraz osoby na kwarantannie. Zaangażowało się w nią wielu ośnian, jak również lokalni biznesmeni. Wdrożyliśmy wszelkie środki ostrożności, wychodziliśmy z domu tylko, jeżeli było to konieczne i niestety zawiesiliśmy spotkania z przyjaciółmi. Praca? Jedynie z domu i do dziś mi brakuje bezpośredniego kontaktu klientami. Zamknięcie granic nadal mnie boli.. Wiem, że sytuacja bardzo się poprawiła, ale dla mnie Frankfurt czy Berlin to część mojej małej ojczyzny, mojego regionu. Moi przyjaciele, współpracownicy, lekarze zostali po drugiej stronie koronawirusowego muru. Nadal czuje bezsilność odnośnie sytuacji, ale też lęk, że żaden system pomocy medycznej nie jest gotowy do dziś na walkę z wirusem.

Alicja Matwiejczuk. Fot. Archiwum prywatne