– Pomagam ci, chronię w zamian za dupę, załatwiam funkcję przewodniczącej, bo możesz być nam potrzebna. Ale tutaj nie fikaj, za wysokie progi. Ja także tylko wykonuję polecenia. Ich polecenia – wyjaśnił. – Nieważne, jak i dlaczego tak jest, ale to fakt. I rusz tym swoim małym rozumkiem – zirytował się – i przyjmij tam między uszami, że tak, jak zrobiliśmy cię przewodniczącą, tak równie łatwiutko, za jednym dmuchnięciem możesz odejść w nicość. Jasne? Jeżeli ci ludzie chcą mianować tego Kozłowskiego kasztelanem, to im prędzej go poprzesz, tym będzie dla ciebie lepiej.  W polityce tak naprawdę nie liczy się kto ma osiągnięcia, ale kto za nim stoi. Kozłowski pnie się na szczeblach kariery, bo tego chcą „ci najważniejsi”. Kto to jest?  Przeczytacie w rozdziale 14 książki „Hokka hey – taniec z kołtunerią” Zbigniewa Kozłowskiego. Nie zapominajmy, że polityka opisywana w książce dotyczy polityki lubuskiej lat 2005-2011. 

Rozdział 1: Lokalna klasa polityczna, czyli jak się niszczy porządnych ludzi
Rozdział 2: „Jak nie jesteś ze mną, to już nie żyjesz” – takie realia brutalnego świata lubuskiej polityki.
Rozdział 3: „Ludziom, którzy chcą nas opuścić, zdarzają się dziwne, spowodowane na ogół depresją wypadki”. Polityka to nie żarty!
Rozdział 4: Jak opłacony dziennikarz manipuluje opinią publiczną
Rozdział 5: Co? Komu? I za co? – jak partie rozdają sobie stanowiska. Lubuska polityka 2005-2011.
Rozdział 6: Polityka to gra pozorów. Jeśli jest za dobrze, to znaczy, że gorzej być nie może.
Rozdział 7: Sesja nie ważna! Powód? Przewodniczący zamiast ją zwołać, użył słowa: „zapraszam”. Takie rzeczy naprawdę dzieją się w polityce!
Rozdział 8: Absurdy, manipulacje, nieczyste zagrywki polityki lubuskiej.
Rozdział 9: Opozycja zdradziła! Postawiła na układ, a nie na dobro powiatu i jego mieszkańców. Tymczasem starostów jest dwóch!
Rozdział 10: Układy polityczne sięgają Sądu Najwyższego. Praworządność nie ma racji bytu!
Rozdział 11: Jak rada miejska pozbywa się ośrodka kultury. Zmusza radnych (!) do przegłosowania uchwały o jego sprzedaży
Rozdział 12: Do „gry o tron” wkracza Gehenna. Ojciec radnego powiatu okazuje się Żydem mordującym Polaków. 
Rozdział 13: Choć Gehenna starała się w tym przeszkodzić, Górecki zostaje prezesem Ochrony Środowiska Regionalnego.

Rozdział 14

– Co się dzieje, Nikodemie? – zapytała Gehenna – skąd i komu przyszedł do głowy pomysł, by kasztelanem został ten Kozłowski? Owszem, słyszałam o nim, nie jest lubiany przez ludzi, jednak ktoś pcha go w górę na siłę. Ale kasztelanem? Chyba trzeba urwać mu jaja, nie sądzisz?
Dyzmak spoważniał, uniósł się w łóżku na łokciu i przeciągle spojrzał na Lukrecję.
– Mała, głupiutka cipko – zaczął – ty naprawdę nie wiesz, w co i z kim grasz. – Pokręcił głową z dezaprobatą. – Wyjaśnię ci, bo najwyższa pora. – Usiadł, przez chwilę się zastanawiał, po czym kontynuował:
– Ten Kozłowski ma zostać kasztelanem, więc tak będzie. A zostanie dlatego, że chcą tego pewni ludzie. Ważni ludzie, powiedziałbym wręcz, że najważniejsi, chociaż ogółowi nieznani. Ci ludzie mogą w tym kraju bardzo dużo, może nawet wszystko, a Kozłowski dla nich pracuje. Na to przynajmniej wygląda, sądząc po sile poparcia i informacjach, jakie posiadam.
– Jacy ludzie? – rzuciła Gehenna. – Ludzi ja też mam. Ciebie. Czy twoje poparcie to mało?
Dyzmak skrzywił się, potem włożył palec w jej pochwę.
– Mnie masz od tego – rzekł.

Gehenna uniosła wzrok ku niebiosom, czego Nikodem na szczęście nie zauważył.
– Pomagam ci, chronię w zamian za dupę, załatwiam funkcję przewodniczącej, bo możesz być nam potrzebna. Ale tutaj nie fikaj, za wysokie progi. Ja także tylko wykonuję polecenia. Ich polecenia – wyjaśnił. – Nieważne, jak i dlaczego tak jest, ale to fakt. I rusz tym swoim małym rozumkiem – zirytował się – i przyjmij tam między uszami, że tak, jak zrobiliśmy cię przewodniczącą, tak równie łatwiutko, za jednym dmuchnięciem możesz odejść w nicość. Jasne? Jeżeli ci ludzie chcą mianować tego Kozłowskiego kasztelanem, to im prędzej go poprzesz, tym będzie dla ciebie lepiej. Sprawdzę, co i jak, a później cię powiadomię. Rozumiesz?
Gehenna pobladła. Wpatrywała się w twarz Dyzmaka.
– Kto – wreszcie spytała – kto to są ci oni? Nikodem zawahał się, w końcu postanowił sprawę postawić jasno.
– Służby, nazywają ich służby. To ludzie, którzy przejęli po komunie majątki i władzę. Tajną władzę, a jednak największą. Mają wszystko, pieniądze, teczki i informacje, a wywodzą się z dawnej bezpieki oraz z potomków podesłanych do nas sowietów. Mają polskie nazwiska, życiorysy i lata pracy w aparacie PRL. Oni i ich resortowe dzieci. Nikomu o tym nie wspominaj, ale i ty będziesz z nimi współpracować. Pod moim kierownictwem. Nic ci dotąd nie mówiłem, ale widocznie nadszedł już czas. Zresztą, sama zapytałaś. I nie łudź się, że cokolwiek osiągnęłaś, zawdzięczasz to swojemu sprytowi czy, pożal się Boże, charyzmie. Jesteś od samego początku kontrolowana i właściwie każdy awans zawdzięczasz nam. Chronimy cię i jak będzie trzeba, zażądamy rachunku. Zwłaszcza współpracy w sferze biznesu i funduszy z unii, bo akurat to nas głównie interesuje. Ty także na współpracy skorzystasz, nie bój się. A w obecnej sytuacji, kiedy naród liczy na uczciwusów, będziemy ci tym bardziej potrzebni. Rozumiesz wreszcie wszystko? I jeszcze coś, ciesz się, że nie musieliśmy ciebie ratować jak Zawidzką, nie wiem, czy byśmy tak się poświęcili. A tak mało brakowało, abyś była to ty, pizdeczko. Przecież pamiętasz?

Często pojawiał się wśród biznesmenów na różnych rautach i zakrapianych przyjęciach wierchuszek partyjnych, przemieszanych z przedsiębiorcami.
– Tomek – przedstawiał się krótko i bezpośrednio, co od razu zjednywało mu sympatię otoczenia. W odróżnieniu od większości bufonowatych bywalców takich spotkań, był młody, przystojny i skromny. Jego ujmujący sposób bycia zwracał uwagę kobiet, lgnęły do jego towarzystwa, jak pszczoły do miodu, większość z nich była gotowa zdjąć majtki na jedno Tomkowe skinienie. Niestety, młody biznesmen zdawał się być bardziej zainteresowany kontaktami z innymi przedsiębiorcami, a byli to niestety na ogół mężczyźni. Wówczas jeszcze nikt nie wiedział, że pod przykrywką człowieka interesu kryje się zakamuflowany agent Biura do Walki z Korupcją.

Tomasz Bond – jak go później z zawiścią nazywano, okazał się znakomity w swoim fachu. Dzięki niemu ujawniano kolejne afery członków rządu, spółek skarbu państwa i aparatu władzy wszystkich szczebli. Zaowocowało to powszechną nienawiścią burłackiej władzy i mediów, którym udało się w końcu agenta utrącić. Jednak tuszowanie ujawnionych przekrętów wymagało jeszcze wielu zabiegów, co na szczęście dla kombinatorów (dzięki posiadanej władzy) w miarę skutecznie się udawało. Tutaj Rampa okazała się monolitem. Ale na samym początku nikt jednak nie potrafił przejrzeć Bonda ani też domyślić się, kto jest jego prawdziwym pracodawcą. Tomek nawiązywał kontakty, dogadywał wstępne umowy i był stałym członkiem biznesowej socjety.
Gehenna postanowiła go zdobyć, nie tylko z powodu uporczywego swędzenia w udach, ale także dla interesu, który chciała przy jego finansowej pomocy przeprowadzić. Interes ten nie był całkowicie zgodny z prawem, może nawet był dużym przestępstwem, ale w oparciu o układ partyjny i finansowe wsparcie Tomka, wydawał się możliwy do przeprowadzenia prawie bez ryzyka. Zaczęła więc Gehenna krygować się przed Tomkiem na każdym raucie i każdym spotkaniu, w kuluarach rozwijała ideę współpracy oraz wzajemnych korzyści, ani na moment nie zapominając o okazywaniu Tomkowi swojej całkowitej otwartości. Na wszystko. Próby te musiał zauważyć Dyzmak, bo zaczął uważnie przyglądać się każdemu ich zbliżeniu. Niestety, cała akcja Gehenny spaliła na panewce z zupełnie innego powodu, otóż jej ofertę niespodziewanie przebiła Zawidzka. Przebiła asem. Zaoferowała Tomkowi ni mniej, ni więcej, tylko udział w zyskach z prywatyzacji szpitali na swoim terenie. Tomek początkowo odnosił się do propozycji sceptycznie, być może tylko udawał, w końcu przekonany możliwościami zarobienia ogromnych pieniędzy podjął rękawicę i zgodził się w przedsięwzięciu uczestniczyć.

Następna strona ->

Strony: 1 2