We wtorek pięciu rosłych mężczyzn wraz z jednym z małżeństw z Ośna Lubuskiego wtargnęło do domu, w którym od ponad 20 lat zamieszkuje 70 letnia Wiesława Liberkowska i jej syn Jarosław. Mężczyźni wyważyli drzwi razem z futryną i próbowali usunąć lokatorów z domu.

To była akcja niczym z filmu gangsterskiego. Pani Wiesława wykonywała zwykłe domowe czynności. Jej syn wyszedł z psem na spacer wokół ośniańskiego jeziora. W tym czasie trzech zbudowanych mężczyzn wyważyło drzwi wejściowe do domu, potem następne, które stawały na drodze, by wejść do mieszkania. W końcu jedne z nich poturbowały panią Wiesławę. Ma uraz głowy i nogi.

Ale od początku. Dlaczego tak się stało, co robiło małżeństwo z czyścicielami kamienic w domu, gdzie mieszka rodzina Liberkowskich? Dlaczego chcieli ich siłą eksmitować?

Historia zaczyna się w 2003 r. kiedy umiera mama pani Wiesławy i jej czwórki rodzeństwa.

– Mama chciała przed śmiercią zapewnić sobie opiekę na starość, wiedziała, że tylko ja mogę się nią zająć. Nie chcę mówić źle o rodzeństwie, więc nie będę opowiadała dlaczego nie chciała przepisać domu na siostry czy brata. W testamencie dom został przepisany na mnie – zapewnia pani Wiesława.

Nie będziemy przedstawiać całej historii spadkowej, skończyło się to jednak tak, że – jak twierdzi pani Wiesława – testament zaginął ( nie był podpisany w urzędzie, bo zanim to miało nastąpić kobieta umarła), a dom sąd przyznał bratu pani Wiesławy z obowiązkiem spłacenia reszty rodzeństwa. Pani Wiesława nie dostała pieniędzy, bo mieszkała z synem w tej nieruchomości, a brat zażądał czynszu za wynajem w wysokości 1 tys. zł, który potrącał jej z części spłaty, która jej się należała. Kiedy pieniądze się skończyły, brat skierował sprawę do sądu, a sąd wyznaczył czynsz za wynajem w tej samej kwocie. Pani Wiesława nie miała z czego płacić (jest na emeryturze, a jej syn na rencie z powodu niepełnosprawności) więc sprawa trafiła do komornika, który do tej pory potrąca jej po 400 zł z emerytury.

– Pewnego dnia byłam na mieście i spotkałam dawną dobrą koleżankę mamy, która powiedziała, że miała poświadczyć w urzędzie gminy testament, w którym mama wskazała mnie jako spadkobiercę domu. Ja rozmawiałam z mamą o tym wcześniej. Wiedziałam, że testament był – wspomina 70- latka.

Kiedy znalazł się świadek sprawa w sądzie została wznowiona (2015 r.) . Prawdziwy pech chciał, że kobieta zmarła zanim doszło do jej przesłuchania. Tak więc nadal właścicielem pozostawał brat pani Wiesławy. Pojawił się jednak drugi świadek, który miał zeznawać, że widział testament i że miał podpisać go w obecności burmistrza. Tutaj sąd uznał, że jeden świadek nie wystarczy i pozostawił wcześniejsze wyroki w mocy. Zostało złożone odwołanie. Sprawa jest na dobrej drodze, bo kiedy mieszkańcy dowiedzieli się o tym, ze dom nie jest pani Wiesławy zgłosili się kolejni świadkowie, którym mama pani Wiesławy pokazała testament.

Kiedy na jaw wyszedł fakt, że dom jest wystawiony na sprzedaż zrobiło się głośno. Dowiedział się o tym również syn przyjaciółki mamy pani Wiesławy, z którą kobieta przez lata się odwiedzała. Mężczyzna, dziś już jako dorosły człowiek, doskonale pamięta testament, który wielokrotnie widział na kredensie w swoim mieszkaniu. Jego mama już nie żyje, ale on postanowił napisać list do pani Wiesławy i poinformować ją o tym, że może świadczyć, iż widział kopię dokumentu, bo leżała u nich w domu. Sąd jednak znów odrzucił świadka, bo jako osoba postronna mógł być świadkiem niewiarygodnym. Sprawa jest nadal w toku, bo państwo Liberkowscy się odwołali.

118770017 763219741079647 8146979113109035524 N

O tym, że mieszkanie zostało sprzedano pani Wiesława i pan Jarek dowiedzieli się, kiedy właściciele przyszli i oznajmili im, ze dom należy do nich, a państwo Liberkowscy musza go opuścić.

– Nie mamy dokąd pójść. Nie mamy oszczędności, ani żadnego lokum. Powiedzieliśmy im, że nie wyprowadzimy się, ponieważ sprawy się toczą w sądzie i nie można powiedzieć jednoznacznie, że my nie możemy tutaj mieszkać – tłumaczy pan Jarosław. – Mama mieszka tu grubo ponad 20 lat i choćby z tego względu prawnie nie można jej już wyrzucić. Właściciele musieli wiedzieć, że tutaj mieszkamy, bo są z Ośna, więc mogli też przewidzieć, że to nie takie proste wyrzucić kogoś na bruk.

Właściciele wynajęli firmę windykacyjną, by ta pomogła im „usunąć” niechcianych lokatorów..

– Zobaczyłam wcześniej z okna, że na podwórko wchodzi „właściciel” domu. Poszedł w stronę piwnicy. Rozwalił drzwi i wszedł. Z piwnicy jest wejście do domu – relacjonuje pani Wiesława. – Szybko uciekłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Oni też już weszli do środka. Wezwałam policję. Kiedy przyjechała policja oni byli już w mieszkaniu. Policja powiedziała, że mogą oni chodzić po korytarzu, ale do pokoi mają nie wchodzić i pojechała. Poszłam zamknąć okno od werandy, ale jeden z tych bandziorów nie dał mi tego zrobić. Zaczęliśmy się siłować, a w tym czasie na werandę wskoczyła rzekoma właścicielka. Uciekłam do pokoju i zamknęłam się na klucz – dodaje.

– Boże drogi, wiele w życiu przeżyłam. Miałam trzy operacje, moje życie wisiało na włosku, ale nigdy się tak nie bałam! – mówi pani Wiesława.

Kiedy się rozłączyła poczuła ogromny ból. Zostały na nią powalone kolejne wyważone kopniakami drzwi. Kiedy pan Jarosław wrócił z psem do domu, zastał przed bramą trzech rosłych mężczyzn.

– Nie chcieli mnie wpuścić. powiedzieli, ze ja tutaj nie mieszkam już i mam stąd iść. Byłem przerażony, balem się o życie mamy! – chwyciłem telefon i zadzwoniłam, gdzie się dało. Do komendanta policji w Ośnie, do pani Alicji Matwiejczuk ( działaczka społeczna – red.), do komendy wojewódzkiej policji i na prokuraturę – wymienia pan Jarek.

– W dniu 1 września, po południu, jedna z mieszkanek poinformowała mnie ze „jakieś bandziory wdarły się silą do domu pana Liberkowskiego na ul Grunwaldzkiej w Ośnie Lubuskim. Bardzo przestraszona relacjonowała, iż w środku domu jest siedemdziesięcioletnia pani Wiesia, która została poturbowana, a pan Jarek wraz ze swoim psem, koczuje pod bramą swojego domu i nie pozwalają mu wejść na posesje. Pojechałam na miejsce jak najszybciej mogłam – relacjonuje Alicja Matwiejczuk.

– Zastałam pana Jarka wstrząśniętego całą sytuacją i zaniepokojonego o zdrowie mamy oraz potężnego mężczyznę pilnującego bramy. Podjęłam próby pomocy przy zaangażowaniu i wsparciu Biura Interwencji Obywatelskiej przy posłance Agnieszce Dziemianowicz-Bąk – dodaje

118781012 250597426073237 724270869598938603 N

W międzyczasie pod dom podjechały trzy radiowozy i policja podjęła działania.

– Policjanci zatrzymali 7 osób, w tym dwóch domniemanych właścicieli. Osoby te bezprawnie weszły do domu i zakłóciły spokój rodziny zmuszając ją do określonego zachowania (art. 191 – Zmuszanie do określonego zachowania, zaniechania lub znoszenia – dop.red.)- mówi rzecznik Komendy Lubuskiej Policji w Gorzowie Wlkp Marcin Maludy. – Sprawą zajęła się prokuratura rejonowa w Sulęcinie.

– Prowadzimy postępowanie wyjaśniające w tej sprawie. Problem jest dość skomplikowany jeśli chodzi o stan własności nieruchomości. Nie mniej jednak osoby te zostały zatrzymane i mają przedstawione zarzuty – mówi nam prokurator rejonowy w Sulęcinie Paulina Błaszkiewicz. – Mają też zakaz zbliżania się do rodziny Liberkowskich oraz dozór policyjny. – dodaje.

Pani prokurator wyjaśnia też, że mężczyźni którzy zostali pełnomocnikami nowych „właścicieli” nieruchomości są z firmy zajmującej się windykacją.

Jeśli po postępowaniu przygotowawczym sprawa trafi do sądu ludziom tym grozi 3 lata pozbawienia wolności.

– Sytuacja mocno mną wstrząsnęła. Nie sądziłam, że w tak małym Ośnie będę miała do czynienia z firmami zajmującymi się „czyszczeniem” mieszkań z lokatorów. Takie rzeczy widywało się w telewizji, gdzie bezprawnie, firmy, przemocą wyrzucały ludzi na ulice. W tym przypadku, sprawy sądowe nadal trwają, więc nie było ani komornika, ani nakazu sądu, tylko zwykła „gangsterka”. Na takie praktyki mieszkańcy Ośna nie wyrażają zgody! – denerwuje się pani Alicja. – Jako społeczność nie zgadzamy się, aby dochodziło do pobić, zastraszeń i gnębienia lokatorów. Od tego jest prawo i sądy. Słowa uznania i podziękowania należą się policji, dzięki której nie doszło do tragedii, jak również wolontariuszom z Biura Interwencji Obywatelskiej za ich wsparcie. Jestem im szczególnie wdzięczna – dodaje.

– Będziemy ciągle żyli w strachu. Skąd mam mieć pewność, ze jakiejś nocy znowu nie wtargną? Boże, co mnie stare lata przyszło przeżywać… – mówi łamiącym głosem pani Wiesława.

Aktualizacja: 

Skontaktowali się z nami państwo Gołębiowscy, którzy przedstawiają problem ze swojej strony.

– To nie był pierwszy raz, kiedy byliśmy u tych ludzi. Byliśmy wcześniej  w asyście policji z wyrokiem z 2007 roku o eksmisję i aktem notarialnym. Nie wpuścili nas do środka. Wcześniej też burmistrz oferował temu państwu lokal, ale również im się to nie podobało i nie skorzystali. Nie dość, że tu mieszkają, to bezczelnie bez żadnych zgód robią, co chcą. Jeszcze korzystają wynajmując obcym ludziom pokój. To przekracza wszelkie normy, to jest bezczelne, pewnie się śmieją, że nic im nie zrobimy – mówi Tomasz Gołębiowski. – Jeśli chodzi o ostatni nasz kontakt. Nic nie rozwalaliśmy, nikt nikogo nie uderzył. Wręcz przeciwnie, to pani Liberkowska popychała oknem na werandzie moją żonę. Mamy na to świadków, bo policjanci z Rzepina to widzieli.  Mamy też wszystko nagrane. Zapewniamy, że będzie miało to swój finał – dodaje pan Tomasz.