Stare samochody mają swój „klimat”. Tym bardziej, że przecież czasy analogowej motoryzacji powoli odchodzą do lamusa. Nowe samochody są naszpikowane elektroniką i coraz trudniej o pewien rodzaj „mechanicznej więzi”, która niegdyś mogła wytworzyć się pomiędzy kierowcą, a maszyną. Dlatego też od kilku lat prawdziwy boom przeżywa tzw. rynek samochodów klasycznych. Dominują stare Mercedesy, BMW, ale coraz częściej nasi rodacy spoglądają również w kierunku rodzimych wyrobów spod znaku FSO.

Jedną z takich osób jest młody słubiczanin Dawid Tomaszewski, który w swojej kolekcji posiada absolutne klasyki doby PRLu- Żuka oraz FSO Warszawę. Ten pierwszy to prawdziwa legenda polskich dróg i bezdroży. Historia Warszawy zasługuje sobie jednak na oddzielną opowieść…

Pierwszy powojenny „polski” samochód

Warszawa była pierwszym seryjnie produkowanym osobowym samochodem w powojennej Polsce. Auto było wytwarzane od końca 1951 roku aż do początków lat 70. Trzeba jednak napomknąć, iż przynajmniej w pierwszych latach produkcji, Warszawy były de facto klonami sowieckiej Pobiedy model M20. Samochód powstawał zatem na licencji radzieckiego GAZa, choć następujące po sobie modernizacje i ulepszenia były już dziełem polskich inżynierów. Po roku 1964 Warszawa przeszła największe zmiany przeistaczając się w klasycznego sedana (wcześniej był to samochód typu fastback). Z czasem w ofercie pojawiła również dość rzadka wersja kombi (wykorzystywana najczęściej jako ambulans) oraz odmiana typu pickup, która debiutowała jeszcze w latach 50.

Warszawa Dawida

Egzemplarz Dawida to oczywiście model po wspomnianej modernizacji. Auto pochodzi z roku 1967, zaś pod jego maską pracuje rzędowy, czterocylindrowy silnik benzynowy o pojemności skokowej 2.1 i mocy 70 KM. Warszawa została wizualnie przerobiona na radiowóz. Dokładnie takich samych egzemplarzy używała „za komuny” Milicja Obywatelska oraz Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej znana szerzej jako „ORMO”.

Oddajmy głos właścicielowi

Na początku chciałbym podziękować za zaproszenie do redakcji oraz zaprezentować swoją historię, jak i swój ulubiony pojazd z mojej skromnej kolekcji. Moja historia nie zaczęła się „standardowo”. Mianowicie od bardzo wczesnych lat młodzieńczych umiałem już posługiwać się lutownicą, interesowały mnie również układy elektroniczne i byłem pewny, że pójdę właśnie tą drogą. Motoryzacja zabytkowa nie była w kręgu moich zainteresowań, choć lubiłem spędzać wolny czas w warsztacie mojego taty. Pamiętam czasy gdy widok na naszych ulicach Jelczy, Żuków, Lublinów, czy Polonezów był codziennością i szczerze mówiąc dziwiłem się, dlaczego one jeszcze są w użytku i czemu nie są złomowane, skoro „zachodnie” współczesne samochody są podobno dużo lepsze. Wszystko się zmieniło gdy w stolicy, na Nowym Świecie wśród wszystkich tych drogich aut spotkałem białą Warszawę w wersji kombi z wielką czerwoną naklejką na klapie (co oznaczało, że kierowca jest niesłyszący). Wówczas coś się we mnie zmieniło, zrozumiałem pewne rzeczy, zmieniłem swoje poglądy, jak i zaczęła mnie interesować motoryzacja z „demoludów”. Za amerykańskim V12 się nie obrócę się, ale np. za naszym Żukiem już obowiązkowo! Po zdaniu karty motorowerowej oczywistym było, że pierwszym moim pojazdem będzie Simson. Już wówczas jednak miałem jeden cel- mieć kilka ciekawych pojazdów zabytkowych. Simson mnie „zahartował”, tam ciągle coś wymagało uwagi i to tu stawiałem swoje pierwsze kroki w świecie mechaniki. Po zdaniu prawa jazdy najpierw trzeba było kupić „Daily Cara”. Padło na klasyczne BMW, które przez lata użytkowałem. W tzw. międzyczasie zacząłem realizować marzenia- z sentymentu rodzinnego kupiłem choćby Renault 11. Ale w głowie ciągle siedziała Warszawa, nie dawała dosłownie spać po nocach. I nagle stało się! Wraz z przyjacielem wybrałem się po wypatrzony egzemplarz do Malborka. Przez telefon usłyszałem -„panie, igła, tylko tapicerka kierowcy do poprawki”. To co zobaczyliśmy na miejscu to była niestety ruina. Kolega pokazał mi inną aukcję, ale spod polsko-białoruskiej granicy. Dojechaliśmy tam w nocy. Gdy tylko sprzedający otworzył drzwi, wiedziałem, że będzie moja. Auto co prawda wymagało wielu napraw, ale to była „dobra baza”. Warszawa dalej jest w remoncie, a ostatni jego etap rozpoczął się rok temu i myślę, że na wiosnę będzie już gotowa. Auto dostarcza wiele frajdy z jazdy. Bardzo lubię nią jeździć, a ona z kolei musi być w ruchu, gdyż jej układ chłodzenia pozostawia wiele do życzenia. Następnie trzeba było spełnić drugie marzenie. Chciałem mieć mianowicie jakiś pojazd milicyjny. Początkowo planowałem, aby był to motocykl, ale w ostateczności wpadłem na pomysł, aby to właśnie Warszawę przerobić. Od słów przeszedłem do czynów. Samochód został przemalowany, znalazłem kogut oraz sygnał dźwiękowy „z epoki”. Zauważyłem, że po tych zmianach Warszawa robi jeszcze większe „zamieszanie na mieście”. Ludzie machają, trąbią, mrugają, proszą o zdjęcia, pytają, często proszą także o przejażdżkę. W tym „klimacie” dobrze się czuję. O to właśnie chodzi, aby promować naszą motoryzację, uczyć nowe pokolenia, że mieliśmy też swoje samochody. Gdy mam zły humor wystarczy przejechać się kawałek i wszystkie problemy znikają, choć nie da się usiąść do niej tylko na chwilę. Ten samochód po prostu zbyt bardzo wciąga… Mimo, iż mój Żuk jest wyposażony w ten sam silnik, to Warszawa z racji innych oporów powietrza pali zdecydowanie mniej. Teorie o tym, że one mają „spowalniacze” zamiast hamulców również obalam! Serwisując ją w odpowiedni sposób auto hamuje z piskiem opon stając wręcz „dęba”. Luzy w zawieszeniu są również do opanowania. Ogrzewanie także „daje radę”, zaś sprzęgło chodzi delikatnie. Widoczność jest dobra, fotele bardzo wygodne, skrzynia 3-biegowa jest bardzo elastyczna. Jedyne czego trzeba się nauczyć to „znalezienie” odpowiedniego biegu. Zapytany o minusy odpowiadam – części, a w zasadzie dostępność do nich i… to by było z grubsza na tyle. Z samochodów mam już raczej wymarzony komplet i mimo młodego wieku jestem bardzo zadowolony, że udało się to osiągnąć. Następnie planuję wejść w liczne jednoślady spod znaku IFA. Warszawa nie jest więc osamotniona, ma towarzystwo. Oprócz tego zbieram też „fanty” z epoki,  jak np.  plakaty, tablice, bibeloty, jeansy z komesu, etylinę i wiele wiele innych ciekawych rzeczy. Jest tego naprawdę ogrom i ciągle przybywa. Marzy mi się garaż, w którym moje pojazdy będą czuć się dobrze, otoczone przedmiotami ze swoich czasów. Tyle z mojej strony, dziękuję za uwagę i pozdrawiam, Dawid.