– Starosto Zbigniewie, przecież w centrali mamy jeszcze większe wpływy niż w terenie, czym ty się przejmujesz. Już tam w Najwyższym Sądzie znajdzie się sposób, by sprawę załatwić po naszej myśli, nie masz się o co martwić. Zostaw to mnie, przypilnuję, aby wszystko odbyło się tak, jak chcemy. Ty natomiast powoli koncentruj się na działaniu wyższym niż aktualne, na sejmiku wojewódzkim. Tak, sejmik, to będzie twój następny i bardzo ważny etap działania, zwłaszcza, iż to także dla nas priorytet. Musimy mieć swoich ludzi właśnie tam, by móc decydować o finansach w regionie – tak właśnie działa się w polityce. Wszystko zaplanowane jest z góry, a układy sięgają nawet Sądu Najwyższego. Praworządność w polityce nie ma racji bytu. Dziś kolejny, już 10 rozdział książki  „Hokka hey – taniec kołtunerią”, która opisuje lubuską politykę z poprzednich kilkunastu lat. 

Rozdział 1: Lokalna klasa polityczna, czyli jak się niszczy porządnych ludzi
Rozdział 2: „Jak nie jesteś ze mną, to już nie żyjesz” – takie realia brutalnego świata lubuskiej polityki.
Rozdział 3: „Ludziom, którzy chcą nas opuścić, zdarzają się dziwne, spowodowane na ogół depresją wypadki”. Polityka to nie żarty!
Rozdział 4: Jak opłacony dziennikarz manipuluje opinią publiczną
Rozdział 5: Co? Komu? I za co? – jak partie rozdają sobie stanowiska. Lubuska polityka 2005-2011.
Rozdział 6: Polityka to gra pozorów. Jeśli jest za dobrze, to znaczy, że gorzej być nie może.
Rozdział 7: Sesja nie ważna! Powód? Przewodniczący zamiast ją zwołać, użył słowa: „zapraszam”. Takie rzeczy naprawdę dzieją się w polityce!
Rozdział 8: Absurdy, manipulacje, nieczyste zagrywki polityki lubuskiej.
Rozdział 9: Opozycja zdradziła! Postawiła na układ, a nie na dobro powiatu i jego mieszkańców. Tymczasem starostów jest dwóch!

 

Rozdział 10

Głos Żurawia: Czystki w starostwie

Nowy starosta Zbigniew Kozłowski po przejęciu obowiązków od Leszka Góreckiego (wbrew szukającym krwi, najzupełniej normalnym), zaczął urzędowanie od wymiany pracowników. Z poprzedniej kierowniczej obsady pozostał tylko wicestarosta Czapliński, co po jego wolcie jest naturalne, cała reszta została odesłana na „zieloną trawkę”. 
Kuriozalnym przypadkiem jest jednak zwolnienie Lilii Wenedy, bezpartyjnej wieloletniej pracownicy starostwa, na cztery (dosłownie: cztery!) dni przed emeryturą. No cóż, zawzięta polityka nowej władzy… Zapytaliśmy L. Góreckiego, jak ocenia obecną sytuację. – To, co się stało, śmiało można nazwać zamachem majowym – mówi Górecki. – Rada powiatu kompletnie zignorowała prawo samorządowe. Po pierwsze, nie odwołano mnie ze stanowiska starosty, jednocześnie – to jakieś nowe standardy – wybrano drugiego. Secundo: sytuacja prawna na dziś jest taka, że nawet jeżeli wyrok sądu województwa jest taki, jaki mamy, to nabiera on mocy urzędowej w momencie upłynięcia terminu odwołania lub też wyroku instancji najwyższej, czyli Najwyższego Sądu. Na razie nawet nie upłynął termin odwołania, w chwili obecnej dopiero oczekujemy uzasadnienia wyroku województwa. Pytanie od redakcji: – A dlaczego tak długo to trwa, czy sąd województwa obawia się napisać uzasadnienie wbrew ekspertyzie prawnej prof. Śniadeckiego? – Nie chcę tego komentować – odpowiada Górecki – ale w obecnej sytuacji, przy braku mocy prawnej orzeczenia województwa, rada absolutnie nie powinna, wręcz nie mogła zarządzić ponownych wyborów, powołując się na to właśnie orzeczenie. Dodatkowo wręcz mnie szokuje fakt, że nie chciano mnie odwołać, ale drugi zarząd wybrano. Co to jest? Dlatego uważam, że formalnie nadal jestem starostą, mimo iż faktycznie obowiązków nie pełnię. Zaznaczam, to nie jest jakieś kurczowe trzymanie się fotela, tylko protest przeciwko łamaniu prawa. Zresztą, dlatego tę obłędną sesję nazwaliśmy zamachem majowym. Oczywiście przekazałem panu Kozłowskiemu gabinet, bo to nie ja występuję w cyrku, ale powtarzam, w świetle prawa starostą jestem ja, a powiat powinien złożyć wniosek o kasację do Najwyższego Sądu natychmiast po otrzymaniu uzasadnienia wyroku sądu województwa. W ogóle cała ta sprawa wygląda bardzo dziwnie. Jakby ktoś celowo pociągał za sznurki i dla zrealizowania swoich zamiarów, na każdym szczeblu kolejno łamał prawo albo odwrotnie jego wykładnię interpretował. Ale my jeszcze wierzymy w ład i zasady, więc nie będziemy się poddawać. – A jak odniesie się pan do tego, że akurat pański adwersarz został starostą, że niejako pana wygryzł? – No tak, może to i odpowiednie słowo. Już kiedyś obiecał, że wypłynę na Odrze w Szczecinie, jeżeli mu się sprzeciwię (śmiech). A poważnie, to cóż mogę powiedzieć, żal mam raczej do rady, szczególnie przewodniczącego Kargusia, który, jak mam już pewność, świadomie sprokurował tę całą sytuację. Jeżeli zaś chodzi o mojego adwersarza Kozłowskiego, to obywatele na niego nie głosowali, mają przecież oczy. A zawsze łatwiej jest skaptować kilku członków rady niż ogół lokalnego społeczeństwa. No i sytuacja jest, jaka jest. Swoją drogą to ewenement, że Kozłowski w konfrontacji z mieszkańcami zawsze przegrywa, a stanowiska mimo to obejmuje. Dziwnym trafem przegrywa, ale, że tak to nazwę, do przodu, jakby ktoś z góry na siłę go ciągnął. Cóż, pożyjemy, zobaczymy.

– Witajcie w klubie zwykłych radnych – z ironią rozpoczął nasze spotkanie Struga. Zaraz jednak dodał poważnie:
– To chyba już koniec naszych planów, znowu wróciły układziki i szantaże. Nie daliśmy rady.
Niech to szlag! – I co teraz zrobimy? – zapytał Szlachcic – wycofujemy się ze wszystkiego, co zamierzaliśmy? Zapadło milczenie.
– Nie wiem – odpowiedziałem po chwili – już nic nie wiem. Chyba dajmy sobie spokój z tą szarpaniną. Nasza koncepcja przegrała, popierają ją pewnie mieszkańcy, ale nie układ.
– O kurde – rzucił Boguś – ty już się poddajesz? O, nie. Czekajcie. 
Wyjął komórkę, wystukał numer i zaczął rozmawiać, jak zauważyliśmy – z radnymi. Siedzieliśmy z Ignasiem w milczeniu, czasem próbując wsłuchać się w treść rozmów. No tak, Bogusiowi chodziło cały czas o odwołanie od wyroku sądu województwa. Mniej więcej po kwadransie Szlachcic odłożył komórkę, otrzepał się i rzecze tak:
– Oprócz nas trzech mamy jeszcze pięciu radnych, którzy odwołanie poprą. Potwierdza się nasza w sumie ósemka, to i tak mało, ale z drugiej strony prawie połowa rady. Jeden nam wypadł, ale i jeden doszedł.
– A kogo przekonałeś? – spytał Ignaś.
– Katona z Siły Miasta. Sam powiedział, że to świństwo i gdyby głosowanie odbyło się jeszcze raz, to by nas poparł. Szkoda, że obudził się po czasie, ale mamy i tak spory kapitał. No to jak – Boguś zwrócił się do mnie – pasujemy, czy dalej próbujemy walczyć?
Zastanowiłem się. Po fali wewnętrznej rezygnacji następował ponowny, tak typowy psychologicznie przypływ energii, spowodowany i wzmocniony hartem przyjaciół.
– Fajnie – pomyślałem – ale jak mamy spowodować, by rada zaraz po otrzymaniu uzasadnienia zechciała wystąpić z wnioskiem kasacyjnym do Najwyższego Sądu?
– Chwila – mówię głośno, bo coś mi w głowie zaskoczyło – przecież prawnie to my nadal jesteśmy zarządem, nawet jednym z „bi”, więc jako podmiot samorządu możemy złożyć wniosek. Naprawdę możemy, tylko czy w tak skomplikowanej sytuacji warto ryzykować kolejny konflikt?
– Warto – twardo podchwycił uradowany moim przełomem Boguś. – Tu nie chodzi o skopanie dupy Kozłowskiemu czy Kargusiowi, tylko o rację. Poza tym stwarzamy możliwość realizowania tego, czegośmy się podjęli. Zróbmy to, przecież mamy dowód, bo takim jest prawna ekspertyza. Oficjalnie jeszcze jej nigdzie nie prezentowaliśmy, a to przecież jest języczek u wagi. Dowód na omyłkę sądu, jeżeli tylko omyłkę.
No – zachęcił Boguś – coście tacy drętwi? Pomyślcie trochę i zdecydujmy. Czas brać się do roboty. Pamiętajcie, że nasze szanse na wygranie są olbrzymie.

Ta argumentacja rozruszała nas, więc zgodnie z sugestią zdecydowaliśmy. Wyślemy do Najwyższego Sądu, jako prawnie  ważny zarząd, wniosek o kasację wraz z ekspertyzą, zaraz po otrzymaniu uzasadnienia z województwa. W międzyczasie, tak dla bezpieczeństwa sprawdzimy, czy ktokolwiek (np. Kozłowski) może nam coś z tego powodu skutecznie zarzucić. Do boju! Znowu byliśmy zdeterminowani.

Dwie kancelarie prawne orzekły, że dopóki sprawa definitywnie i do końca nie zostanie rozstrzygnięta, jesteśmy prawomocnym zarządem. W związku z tym, zaraz po otrzymaniu mętnego uzasadnienia z województwa, wysłaliśmy za pośrednictwem jednej z tych kancelarii wniosek kasacyjny. No i zaczęło się oczekiwanie. Wiedzieliśmy, że sprawa może być celowo przedłużana i akta przetrzymywane przez sąd województwa, za którego pośrednictwem musieliśmy wniosek składać. Rzeczywiście, dopiero po chyba dwumiesięcznym oczekiwaniu nadeszła z Najwyższego Sądu upragniona odpowiedź i powiadomienie o planowanym terminie rozprawy. W nasze serca, trywialnie mówiąc, znowu wstąpiła otucha. Wszyscy chcieliśmy w ten dzień pojechać do stolicy, by przekonać sędziów o naszej racji. Nareszcie, już jest tak blisko do końca tej szarpaniny, my zaś mieliśmy nadzieję, ba, prawie pewność rychłego zwycięstwa.

– Wysłali wniosek o kasację – Kozłowski z niepokojem wpatrywał się w Józefa, przekazując mu tę wiadomość. – Co teraz? Załączyli ekspertyzę, to może przeważyć szalę – chciał jeszcze coś dodać, ale zamknął usta, gdy Józef zaczął się śmiać. Po chwili protekcjonalnie poklepał Kozłowskiego po ramieniu.
– Starosto Zbigniewie, przecież w centrali mamy jeszcze większe wpływy niż w terenie, czym ty się przejmujesz. Już tam w Najwyższym Sądzie znajdzie się sposób, by sprawę załatwić po naszej myśli, nie masz się o co martwić. Zostaw to mnie, przypilnuję, aby wszystko odbyło się tak, jak chcemy. Ty natomiast powoli koncentruj się na działaniu wyższym niż aktualne, na sejmiku wojewódzkim. Tak, sejmik, to będzie twój następny i bardzo ważny etap działania, zwłaszcza, iż to także dla nas priorytet. Musimy mieć swoich ludzi właśnie tam, by móc decydować o finansach w regionie. Już niedługo podejmowane będą ważne decyzje kapitałowe, chociażby inwestycje z funduszy unijnych. Jasnym jest, że muszą zostać zaakceptowane takie programy i wnioski, które pozwolą właśnie nam zgarnąć kasę. Więc gdzieś za pół roku, góra rok, umieścimy cię we władzach województwa. Będziesz swoją parafą zapewniał nam miliony. Sobie określone profity również – zaraz dodał. – Coś ty, Zbychu, taki zdziwiony? Jak myślisz, dlaczego teraz ci pomagamy i ciągniemy w górę? Dla pięknych oczu? Nie, kochasiu, ciągniemy cię dlatego, że jako przyszły decydent będziesz parafował to, co jest właśnie nam potrzebne. Co się tak krzywisz? Pamiętaj, że dopóki nie wzięliśmy ciebie pod swoje skrzydła, wszystko przegrywałeś. Wiesz, jest nawet taka opowiastka, że wielu ludzi chciało zaprzedać duszę diabłu, bardzo chciało, ale ten skurczybyk ciągle nawalał i nie przychodził. Popatrz, a do ciebie przyszedł, chociaż właściwie to ty sam udałeś się do niego. Dlaczego? Bo masz taki charakterek, że dla kariery zrobisz wszystko i za każdą cenę. Jeżeli trzeba będzie, klękniesz, padniesz na twarz, poliżesz, a nawet pierdniesz. Więc przestań się tutaj krygować i udawać, że nie wiedziałeś. Sam tego pragnąłeś, wręcz pożądałeś. I dobrze, bo cena jak dla ciebie jest w sumie niewielka, wystarczy, że będziesz wierny i użyteczny. Mamy zresztą wystarczające środki, aby utrzymać cię na smyczy, więc słuchaj, bądź posłuszny i szykuj się do zadań naprawdę poważnych i przynoszących profity nam wszystkim. Kapewu?
– No tak, oczywiście, kapewu – Kozłowski powoli nabierał z powrotem rumieńców – ale… Chcę jeszcze przedtem udupić Góreckiego. Muszę go wykończyć, on mi podskoczył, to tak zostać nie może, jest to problem niezałatwiony. Złożę do prokuratury zawiadomienie o bezprawne podszywanie się pod zarząd powiatu, może zostanie skazany… – Tu znowu z nadzieją spojrzał na Józefa. Ten jednak pokręcił głową.
– Nie przeciągajmy struny, to już za grubymi nićmi szyte, byłby smród, a my musimy działać delikatnie, powiedziałbym wręcz: bez zapachu. Wystarczy, jak poprowadzimy dobrze sprawę w Najwyższym Sądzie. A ty, jeżeli chcesz, złóż doniesienie, zawsze to coś, jak zrobisz koło niego kupę.

Następna strona ->

Strony: 1 2