W 11 rozdziale książki Zbigniewa Kozłowskiego  „Hokka hey – taniec z kołtunerią” gmina sprzedaje ośrodek kultury przedsiębiorcy, który wcześniej go dzierżawił. – Teraz burmistrz Abelard zaproponował mu kupno całości na własność za 250 tysięcy. I to w dziesięciu miesięcznych ratach. Znaczy to, że Tygellin będzie co miesiąc płacił mniej niż za dzierżawę, a po niecałym roku bierze obiekt i ziemię na własność. Czy to jest gospodarność, czy kumoterska sprzedaż za bezcen? A może debilizm burmistrza? Przecież to ordynarny kryminał! – opowiada Góreckiemu i jego ekipie radna miejska. Został ona zastraszona i również podniosła rękę, by przegłosować sprzedaż. Teraz ma wyrzuty sumienia. 
Rozdział 1: Lokalna klasa polityczna, czyli jak się niszczy porządnych ludzi
Rozdział 2: „Jak nie jesteś ze mną, to już nie żyjesz” – takie realia brutalnego świata lubuskiej polityki.
Rozdział 3: „Ludziom, którzy chcą nas opuścić, zdarzają się dziwne, spowodowane na ogół depresją wypadki”. Polityka to nie żarty!
Rozdział 4: Jak opłacony dziennikarz manipuluje opinią publiczną
Rozdział 5: Co? Komu? I za co? – jak partie rozdają sobie stanowiska. Lubuska polityka 2005-2011.
Rozdział 6: Polityka to gra pozorów. Jeśli jest za dobrze, to znaczy, że gorzej być nie może.
Rozdział 7: Sesja nie ważna! Powód? Przewodniczący zamiast ją zwołać, użył słowa: „zapraszam”. Takie rzeczy naprawdę dzieją się w polityce!
Rozdział 8: Absurdy, manipulacje, nieczyste zagrywki polityki lubuskiej.
Rozdział 9: Opozycja zdradziła! Postawiła na układ, a nie na dobro powiatu i jego mieszkańców. Tymczasem starostów jest dwóch!
Rozdział 10: Układy polityczne sięgają Sądu Najwyższego. Praworządność nie ma racji bytu!

Rozdział 11

Przebywaliśmy właśnie w siedzibie lokalu Rampy całą naszą partyjną paczką i omawialiśmy sytuację w kraju. Burłaki coraz bardziej się ośmieszały, co rusz wypływały na światło dzienne kolejne przekręty i manipulacje. Właściwie to już powinniśmy przestać się dziwić, że ludzie zaczynają Rampę przeklinać, jak i temu, iż w ramach wewnętrznych rozgrywek nas także załatwiono. Podobne przypadki pojawiły się przecież w całym kraju i co rusz wyskakiwały na każdym szczeblu partyjnej hierarchii jak diabeł z pudełka. Nasze spotkanie zaszczyciła swą obecnością dziennikarka Beata, ciekawa naszej opinii o sytuacji na lokalnym podwórku. Wiedzieliśmy, że jest osobą rzetelną i niezależną, pisze komentarze obiektywnie i nie manipuluje zdobytymi informacjami.

Zanim jednak rozpoczęliśmy pogawędkę, rozległo się pukanie i w drzwiach pojawiła się radna miejska, Justyna Orzelska.
– Co się tak kobieto wpluwasz bez zaproszenia – wymknęło się spod nosa Stasiowi Woszulskiemu.
Wszyscy zresztą byliśmy zdziwieni, jednak kiedy spojrzeliśmy na jej zapłakaną twarz, miny od razu nam spoważniały i zastygliśmy w pozie. Wizyta, jakby nie patrzeć, była dla nas zaskoczeniem. Orzelska, gdy dostrzegła między nami Beatę, jakby zawahała się i chciała cofnąć, jednak przełamała się i weszła do środka.
– Witamy pani Justyno – powiedziałem przytomnie – miło nam. – Uśmiechnąłem się. – Co panią do nas sprowadza?
Muszę powiedzieć, że Orzelską uważaliśmy za osobę porządną, która startowała w lokalnych wyborach z przekonania, a nie dla profitów. Tak też i w radzie miasta głosowała, kierując się korzyścią ogółu, stąd jako jedna z niewielu darzona była naszą sympatią. Justyna zatrzymała wzrok na Beacie.
– Pani redaktor, ja muszę to z siebie wyrzucić, ale to co powiem, nie może ukazać się w prasie, bo oni zniszczą mnie i moją rodzinę.
Beata uniosła brwi, po chwili skinęła głową. Uspokojona tym Orzelska kontynuowała:
– Nie mogę już na to patrzeć. To, co się dzieje, przechodzi ludzkie pojęcie. Właśnie wracam z posiedzenia rady miasta. Wiecie, o czym żeśmy radzili? O sprzedaniu budynku ośrodka kultury, wraz z całym przyległym terenem, Janowi Tygellinowi, który, jak wiecie, właśnie go od miasta dzierżawi. Mało się jeszcze tan złamas kutany nachapał? Zobaczcie sami, jako dzierżawca płacił miastu 30 tysięcy złotych za miesiąc. Teraz burmistrz Abelard zaproponował mu kupno całości na własność za 250 tysięcy. I to w dziesięciu miesięcznych ratach. Znaczy to, że Tygellin będzie co miesiąc płacił mniej niż za dzierżawę, a po niecałym roku bierze obiekt i ziemię na własność. Czy to jest gospodarność, czy kumoterska sprzedaż za bezcen? A może debilizm burmistrza? Przecież to ordynarny kryminał! Cała rada miasta wie, że Abelard, Kozłowski i Dzierżyński wzięli za to do podziału sto tysięcy i dlatego teraz bezczelnie kupczą dobrem publicznym. Jak można tak robić, w dodatku w biały dzień i na forum rady? Ja już tego nie wytrzymuję, przecież oni każą nam jeszcze w tym wszystkim uczestniczyć. Tak, to przecież współudział, bo ten przekręt rada musiała przegłosować. – Orzelskiej aż zatrzęsły się ręce i na chwilę zamilkła.

My też milczeliśmy. Justyna powoli się uspokoiła.
– Wiecie państwo – dodała – jakby dla większej groteski, radni pod czujnym okiem burmistrza wypowiadali się przed głosowaniem. Zaszokowana słuchałam, jakie to dobre dla naszego miasta pozbyć się rzeczonego budynku i nie pobierać opłat. Obłęd! Uczciwusów jako oponentów dopuszczono do głosu ostatnich. Ich oburzenie i zarzuty zostały zakrzyczane przez większość. Z całego tego rozgardiaszu pamiętam tylko wystąpienie Adama Nestora, który siedział akurat obok mnie.
W powszechnym gwarze powstał i huknął na cały głos:
– To korupcja i prywata! Abelard jest w układzie z Tygellinem! Tu Orzelska uśmiechnęła się blado.
– Wiecie państwo, to był chyba jedyny wesoły moment na tej sesji. Nestor tak się zaperzył, że podniósł pięść i wołał dalej:
– Nigdy się na to nie zgodzę, ja nie popuszczę! Nagle zesztywniał, na jego twarzy pojawił się grymas, po czym szybko usiadł. – Cholera – syknął – chyba jednak popuściłem…
– W końcu zarządzono głosowanie. Ja oczywiście poparłam tych, którzy byli razem z uczciwusami takiej sprzedaży przeciwni. Po szybkim policzeniu głosów szef rady nawet nie podał wyniku, tylko zarządził przerwę. Poinformował, że należy po tak burzliwych obradach ochłonąć i sprawę przemyśleć bez emocji, a zagłosujemy jeszcze raz po przerwie. Chwilę po tym, proszę nie pisać – powiedziała to do Beaty – zadzwonił do mnie mąż.
– Co ty wyrabiasz – mówił poirytowany – właśnie rozmawiał ze mną Abelard. Czy wiesz, co narobiłaś? Odwołają mnie z funkcji prezesa, bo to w gestii miasta, a wiesz, co jeszcze dodał o Ewelinie? – Ewelina to nasza córka – wyjaśniła Orzelska i kontynuowała:
– Że odbiorą przyznane jej przez radę miejską unijne stypendium i może pożegnać się ze studiami w Niemczech. Po dwóch latach nauki! Czy ty kobieto upadłaś na głowę? Chcesz zniszczyć wszystko, co osiągnęliśmy? Justyna na chwilę zawiesiła głos. – Tak mi powiedział mój mąż. I co ja miałam zrobić? Poryczałam się, a po przerwie, kiedy podczas głosowania przewodniczący zapytał, kto jest za sprzedażą, podniosłam rękę. Okazało się, że mój głos przeważył szalę.  – Orzelska spuściła głowę.
– Dlaczego tak zrobiłam, czemu nie walczyłam? Przestraszyłam się… Nagle wybuchła:
– Jak można w ten sposób łamać ludzi?! Przecież to świństwo i kryminał! – kiedy podniosła głowę, dojrzeliśmy, jak po policzkach znowu popłynęły jej łzy.
– A ja nie mogłam odmówić, nie mogłam zniszczyć całego naszego życia. Wy też dlatego przegraliście, że zaczęliście walczyć z układem. Co to za kraj, gdzie u władzy są tak straszni ludzie? Czemu tak jest?
Ciągle milczeliśmy, ale po plecach przechodziły nam ciarki. Świat wokół wydawał się pląsać w jakimś obłąkanym, makabrycznym tańcu.

Następna strona ->

Strony: 1 2