Czas płynął i w moim życiu wiele się zmieniło. Jakby na zakończenie żurawskich perturbacji odwiedził mnie w domu Kazimierz Karguś. Przyjąłem go niechętnie, pamiętałem przecież o jego roli i głównym sprawstwie w utrąceniu tak mnie, jak i kolegów, a przede wszystkim zniweczeniu efektów naszej pracy w powiecie. Karguś był jakiś przygaszony, ledwie usiadł przy kawie, od razu zaczął snuć bezładną początkowo, potem coraz bardziej dla mnie jasną opowieść. Nie opowieść, to raczej była forma spowiedzi, wyznanie osoby zagubionej i w czynach ubezwłasnowolnionej, tragiczna historia wzięta jakby żywcem z klasycznego dramatu o syndromie kata i ekspiacji sumienia. Wysłuchałem jej więc, ponieważ mimo wielkiego odium, które czułem do Kargusia, w mojej, co nie powinno dziwić, nieurodzajnej glebie zakiełkowało ziarenko litości. Słuchałem, a Karguś opowiadał:
– To było dawno, jeszcze w latach siedemdziesiątych. Pewnego dnia odwiedził jego dom smutny pan.
– Jestem Józef – przedstawił się po prostu i zażądał rozmowy w cztery oczy, tak, by młoda jeszcze wówczas żona Kargusia ani ich dziecko nic nie słyszały. Przerażony wzrok gospodarza dobitnie świadczył, iż wie, kogo gość reprezentuje. Nie chodziło o teraźniejszość, Karguś od razu domyślił się, że rozmowa będzie dotyczyć przeszłości. Tej dla niego najstraszniejszej, którą tak bardzo starał się swego czasu ukryć jego ojciec. W milczeniu dał żonie znak, by wraz z dzieckiem wyszła, dokładnie zamknął drzwi i wskazał przybyłemu krzesło. Usiedli naprzeciw siebie. Ujrzawszy, jak położone na stole ręce gospodarza drgają i nerwowo stukają o blat, gość z satysfakcją lekko się uśmiechnął. Przez chwilę patrzyli na siebie, w końcu smutny pan pokiwał głową.
– A więc mów mi Józef – powtórzył i zaraz przeszedł do rzeczy. – Każdy taki jak ja będzie dla ciebie Józefem. Zapamiętaj to, ponieważ będą cię odwiedzali również moi koledzy. Siedź spokojnie i posłuchaj, nic na razie nie mów, tylko posłuchaj. Opowiem ci pewną historię.
Karguś znowu zadrżał, wiedział już jaką. Znieruchomiał i przyjmował każde słowo z rozszerzonymi strachem oczami. Otwierała się otchłań, cała rodzinna przeszłość wracała, przyszła do jego domu właśnie dziś z tym smutnym panem, nie pozwoliła, niestety, o sobie zapomnieć. Nie mógł opanować ciągłego dygotania ramion, całe zresztą jestestwo drżało, jakby chciało wyrwać się i uciec poza cielesną powłokę. A kolejne zdania biły i biły, boleśniej niż kańczug kata.
– Wasze rodowe nazwisko to Kohn, żeby ci przypomnieć – dudniło w uszach. – Twój zmarły niedawno ojciec, Moryc Kohn, w czasie wojny światowej wykazał się niebywałymi wyczynami. Na pewno nie o wszystkim ci powiedział, więc ja to uzupełnię, specjalnie dla ciebie, Kaziuniu.
– Potępiam antysemityzm – wtrąciłem dobitnie, przerywając Kargusiowi. Ten skinął głową w podzięce za szlachetny gest, po czym kontynuował tyradę Józefa:
– Otóż kiedy Niemcy zaczęli okupować Warszawę, twój wspaniały tatuś został ich konfidentem. Wiesz, w ogóle zawsze mnie dziwiło, że z Niemcami w całej Warszawie kolaborowało tylko kilkudziesięciu Polaków, ale aż kilka tysięcy Żydów. Kiedy utworzono getto, tatulo Moryc odnalazł się tam  wśród Żydów współpracujących z gestapo. I gdzie? W słynnej „trzynastce” Abrama Gancwajcha. To sonderkommando biegało po całym getcie, wpadało do mieszkań swoich pobratymców, biło drewnianymi pałkami, gwałciło i wlokło do wagonów towarowych. Wieczorami Żydzi na usługach gestapo urządzali „wieczory kulturalne”, podczas których pili na umór i zabawiali się z przymusowo przywleczonymi Żydówkami. Tak, twój tatuś razem z kumplami z gestapo, Hellerem i Gancwajchem, licytowali się w okrucieństwie wobec rodaków z inną policją żydowską – zespołem Szejkmana i Lejkina. Kiedy w getcie wybuchło powstanie, żydowskie sonderkommando walczyło po stronie niemieckiej. To ich podejrzewa się o zamordowanie dowódcy powstania – AK-owskiego oficera Dawida Wdowińskiego oraz jego zastępców: Moryca Apfelbauma i Mordechaja Anielewicza. Ciekawy jest też fakt, że Moryc Kohn i inni założyli żydowski batalion – organizację „Żagiew” i w czasie powstania warszawskiego znowu walczyli u boku okupanta, rywalizując w bestialstwie z własowcami i esesmanami. Po upadku powstania przenikali niby jako niedobitki do polskich rodzin i wydawali patriotów Niemcom. Zaraz po wojnie zmienili protektora i jako kapusie NKWD przekazywali AK-owców Rosjanom. Wiesz, panie Karguś, to interesujące zjawisko, przecież twój tatuś mógł pójść całkiem inną drogą, na przykład działać w Żydowskim Związku Wojskowym, który powstał w getcie. Przecież tam aż roiło się od żołnierzy podziemnej Armii Krajowej, którzy mieli żydowskie pochodzenie. Ale nie, on stanął przeciw rodakom, kto wie, może sam ich nienawidził? A po wojnie zgodnie ze swą oryginalnie charyzmatyczną naturą oprawcy, wstąpił do UB. My znaliśmy jego przeszłość, jak i wszystkich jemu podobnych. Przypuszczam, że wśród ubeckich donosicieli pochodzenia żydowskiego – oprócz tych przywiezionych z Moskwy – wszyscy byli przedtem kapusiami i sługusami gestapo. Cóż, nam też się przydali, najlepsi z nich zostali nawet oficerami i wykazali się, oj, wykazali… Ale nic w tym dziwnego, zobacz sam. W czasie wojny Niemcy zamordowali około stu pięćdziesięciu tysięcy Polaków, a za co? Bo ratowali, ukrywali i udzielali pomocy Żydom. A nie słyszałem, powtarzam, nie znalazłem takiego przypadku, by choć jeden Żyd ratował Polaka. Wydać oraz torturować – tak, ratować – nigdy. Taki, kurwa, wdzięczny naród. Mówiłem już, że Niemcy zamordowali około stu pięćdziesięciu tysięcy Polaków za pomaganie Żydom? Otóż drugie tyle naszych rodaków pomogli wymordować Żydzi w służbie gestapo i NKWD. Fajne, zajebiście fajne, no nie?
– Ty pieprzony antysemito – pulsowało pod czaszką Kargusia – ty jebany rasisto! (Cholera, słuchając tej opowieści, pomyślałem identycznie.)
Szeroko otwarte oczy Kazimierza wpatrywały się w twarz Józefa. Po co ten antysemita to mówi, po co przypomina? Skoro wygarnia prawdę prosto w oczy, to jaki ma cel? Kim właściwie jest? Józef nie dał Kargusiowi czasu na myślenie.
– Zmieniliśmy wam wszystkim nazwiska. Rozumiesz, taka maskirowka. Ale do rzeczy. Skoro twojemu tatusiowi się zmarło, tobie wypada przejąć pałeczkę i kontynuować naszą owocną współpracę. I właśnie tutaj zaczyna się właściwy etap mojej wizyty. A wiesz, jak ja to widzę? Po prostu bierzemy cię. Jesteś nasz i będziesz nasz na zawsze. Zakonotuj to sobie waść – tu rzucił cytatem i zaraz dodał:
– Doskonale wiemy, że nie możesz dopuścić do tego, by prawda o twojej rodzinie ujrzała światło dzienne. Dlatego nie mam żadnych wątpliwości, że i ty natychmiast dasz się przecwelić. Mam rację? No. Przystąpmy więc do rzeczy, twoje zadania będą wyglądały tak…
Karguś podniósł wzrok.
– Widzisz, Leszek, to dlatego robiłem te rzeczy. Musiałem…
I co ja miałem o tym sądzić?

<- Poprzednia strona

Rozdział 2: „Jak nie jesteś ze mną, to już nie żyjesz” – takie realia brutalnego świata lubuskiej polityki.

Rozdział 3: „Ludziom, którzy chcą nas opuścić, zdarzają się dziwne, spowodowane na ogół depresją wypadki”. Polityka to nie żarty!

Rozdział 4: Jak opłacony dziennikarz manipuluje opinią publiczną

Rozdział 5: Co? Komu? I za co? – jak partie rozdają sobie stanowiska. Lubuska polityka 2005-2011.

Rozdział 6: Polityka to gra pozorów. Jeśli jest za dobrze, to znaczy, że gorzej być nie może.

Rozdział 7: Sesja nie ważna! Powód? Przewodniczący zamiast ją zwołać, użył słowa: „zapraszam”. Takie rzeczy naprawdę dzieją się w polityce!

Rozdział 8: Absurdy, manipulacje, nieczyste zagrywki polityki lubuskiej.

Rozdział 9: Opozycja zdradziła! Postawiła na układ, a nie na dobro powiatu i jego mieszkańców. Tymczasem starostów jest dwóch!

Rozdział 10: Układy polityczne sięgają Sądu Najwyższego. Praworządność nie ma racji bytu!

Rozdział 11: Jak rada miejska pozbywa się ośrodka kultury. Zmusza radnych (!) do przegłosowania uchwały o jego sprzedaży

Strony: 1 2