Niedawno profil społecznościowy Facebook obiegła bulwersująca historia pani Katarzyny Znajkiewicz z Nowych Biskupic i jej 12-letniej córki, która z niewiadomych przyczyn dostała krwotoku z nosa. Jak twierdzi kobieta, w pewnym momencie krew pojawiła się też z ust. Matka zabrała dziecko do samochodu i pojechała do słubickiego szpitala. Tutaj była odsyłana od drzwi do drzwi, aż w końcu dowiedziała się, że ma jechać do Gorzowa. Tam również miała problemy z dostaniem się do lekarza. Dopiero po ponad 2 godzinach, kiedy matka zrobiła awanturę, dziecko zostało przebadane. 

Ta historia zaczęła się w czwartek, 14 stycznia, w późnych godzinach popołudniowych.

– Po 16.00 zadzwoniła do mnie córka i powiedziała, że jej leci z nosa krew. Kazałam włożyć dwa ruloniki z papieru do nosa, usiąść i odchylić głowę do tyłu. Jednak po 10 minutach na Messenger zadzwoniła koleżanka córki i pokazała mi na kamerce córkę i toaletę, która była dosłownie cała we krwi. Widać było też skrzepy krwi, a dodatkowo zobaczyłam, że dziecko także wymiotuje krwią. Zrobiło mi się słabo. Wybiegłam z pracy do samochodu i pojechałam do domu – opowiada pani Katarzyna.

virtualnetia.com - projektowanie i tworzenie stron WWW

Pani Katarzyna natychmiast zabrała córkę do szpitala w Słubicach. Tutaj pomocy nie otrzymała.

– Nacisnęłam dzwonek i powiedziałam, że przyjechałam z dzieckiem, które ma krwotok z nosa i z buzi. Do drzwi podeszła pani w kombinezonie. Nie otwierając, zapytała co się dzieje. Opowiedziałam. Kazała czekać, po czym gdzieś zadzwoniła i kazała nam iść od strony administracji zaznaczając, że tam ktoś już idzie – relacjonuje ciąg dalszy pani Katarzyna.

Udały się zgodnie z poleceniem pod wskazane miejsce.

– Czekaliśmy około 10 minut. Nic się nie działo. Zaczęłam więc pukać i dzwonić, córka wciąż krwawiła, ręcznik był cały przesiąknięty krwią. Wyszła jakaś kobieta i zapytała mnie podniesionym głosem, dlaczego tak walę w te drzwi dodając: Co pani sobie myśli, to jest szpital! Mówię, że kazali mi tu przyjść, że dziecko ma krwotok. Ona znów podniesionym głosem powiedziała, że to nie jest SOR i już krzycząc kazała mi iść na oddział ratunkowy. Tak też zrobiłam – mówi matka.

„Błąkałyśmy się od drzwi do drzwi”

Po kolejnych minutach czekania na oddziale ratunkowym, kobieta z córką dowiedziały się z kolei, że mają się udać do miejsca, gdzie stacjonują karetki.

– Ja nie wierzyłam w to, co się dzieje. Córka w coraz gorszym stanie, a ja błąkam się z nią od drzwi do drzwi.

To nie koniec. W kolejnym wskazanym miejscu dowiedziała się, że musi zadzwonić na numer 999 lub 112, albo udać się na SOR, skąd właśnie przyszła, bo tutaj nie mogą nic zrobić bez polecenia dyspozytora (ratownicy podlegają pod dyspozytora w Gorzowie). Emocje wystraszonej matki sięgnęły już zenitu.

– Pod numerem 112 pani najpierw wyraziła zdziwienie, że nikt w Słubicach dziecka nie obejrzał, po czym kazała jechać na SOR do gorzowskiego szpitala przy ul. Dekerta – mówi kobieta.

To jednak nadal nie koniec problemów. Pani Katarzyna zabrała ledwo stojącą na nogach córkę i pojechały do Gorzowa.

– Tutaj, w szpitalu przy wejściu głównym, przez 10 min przesłuchiwał nas jakiś pan. Jak się okazało za chwilę – stróż. No myślałam, że nie wytrzymam. Kazał iść na chirurgię dziecięcą z drugiej strony budynku. Każdy wie, jak wygląda szpital, więc kawałek drogi musiałyśmy przejść. Znów musiałam wypełnić masę dokumentów, po czym pani znów odesłała nas na drugą stronę budynku, tym razem na SOR – opowiada pani Katarzyna. – Już opadałam z sił. Spojrzałam na córkę, a ona była tak blada, że aż sina. Krew nadal leciała.

Poszły na SOR.  – Pani bardzo nieprzyjemnym tonem zadała pytanie, które słyszałam już tego wieczoru po raz enty: CO SIĘ DZIEJE!? – powtarza dosadnie słowa pielęgniarki pani Katarzyna. – Pokazałam jej zdjęcie toalety, powiedziałam, a może już wykrzyczałam, bo moja cierpliwość była na skraju wyczerpania, że szukam ratunku już chyba z trzecią godzinę i nikt nie reaguje.

„Bo dziecku z noska kapie?”

Pielęgniarka wyszła oburzona. Za chwilę przyszła inna. Ta kazała zadzwonić do lekarza. Lekarz w odpowiedzi na prośbę udzielenia pomocy poinformował panią Katarzynę, że w szpitalu oddziału dziecięcego nie ma, więc nic z tego. Pielęgniarka podała numer do innego lekarza, by pani Katarzyna poprosiła o skierowanie do laryngologa. Tutaj również nie uzyskała pomocy.

– Doktor mnie zbył słowami: „Ja mam wystawić skierowanie tak o? Bo dziecku z noska kapie?” Mówię mu, że dziecko straciło z półtora litra krwi, a on stwierdza, że dziecku z noska kapie? Doktor mnie wyśmiał! Powiedział, że nic nie będzie wystawiał, bo nie ma do tego podstaw. Już wtedy nie wytrzymałam. Zaczęłam na korytarzu krzyczeć, że jak nikt się nie zajmie moim dzieckiem, to nie wiem co tu zaraz zrobię. Na holu stali policjanci, sami zaczęli pukać do drzwi i szukać pomocy dla mojej córki. Przebiegłam przez cały korytarz i znalazłam dyżurkę. Wpadłam tam z krzykiem. Lekarz zgodził się nas przyjąć – relacjonuje pani Katarzyna.

Kobieta mówi też, że po raz pierwszy tego wieczoru mogła się uspokoić. Lekarz był bardzo uprzejmy, dokładnie przebadał córkę i wystawił odpowiednie skierowania.

Dziewczynka musi się leczyć laryngologicznie. Musi też zrobić badania hematologiczne.

– Wstępnie już wysłałam dokumenty do lekarza, którego mi polecono. W rozmowie tym specjalistą dowiedziałam się, że jeżeli dziecko krwawi z nosa, a tym bardziej z budzi i nie jest wiadomo gdzie jest źródło krwawienia, powinno się bardzo szybko podjąć interwencje i sprawdzić wszystkie parametry życiowe, chodzi o sprawdzenie temperatury, ciśnienia tętniczego, badanie krwi, sprawdzenie czasu krzepnięcia itp. Moje dziecko nie miało udzielonej pomocy podstawowej – mówi pani Katarzyna.

Szpitale odpowiadają

O wyjaśnienie całej tej sytuacji poprosiliśmy szpital w Słubicach i szpital wojewódzki w Gorzowie, gdzie pani Katarzyna z córką szukały pomocy.

Do obu szpitali maile wysłaliśmy już w piątek. Ponowiliśmy zapytania we wtorek. Odpowiedź z Gorzowa otrzymaliśmy w czwartek. 

– Odpowiadając na informację, którą pani redaktor przedstawiła w imieniu matki dziecka – wyrażamy swoje zaskoczenie. Opuszczając SOR w szpitalu mama serdecznie podziękowała za profesjonalną pomoc i serdeczne podejście do dziecka – odpowiada Agnieszka Wiśniewska, asystent zarządu ds. kontaktów z mediami w Wielospecjalistycznym Szpitalu Wojewódzkim w Gorzowie Wlkp. Sp. z o.o. – Prawdą jest, że musiała poczekać na przyjęcie córki. Przed nią na pomoc lekarską czekały jeszcze trzy inne osoby. Ratownik medyczny zadał w tej sytuacji pytanie, czy woli poczekać na rozmowę z lekarzem, czy otrzymać skierowanie od POZ na oddział pediatryczny. Rodzic zdecydował się na przyjęcie przez lekarza dyżurnego. Warto nadmienić, że już na samym początku stwierdzono, że stan dziecka jest stabilny, z brakiem krwawienia. Lekarz dyżurny, po zbadaniu wcześniejszych chorych, przyjął dziecko, zbadał, wystawił skierowanie na USG i zlecił konsultację laryngologiczną oraz badanie krwi. Po badaniach dziecko zostało w stanie bardzo dobrym wypisane do domu.

Szpital w Słubicach na odpowiedź potrzebował tydzień. Pełniący obowiązki prezesa udzielił pełnomocnictwa do odpowiedzi mecenasowi Pawłowi Hajkowiczowi, który pismo wyjaśniające całą sytuację wysłał pocztą tradycyjną. Nasza prośba o wysłanie odpowiedzi mailem została odrzucona. 

– Osoba z personelu, która dokonała przyjęcia ( dziecko nie było przyjęte – red.) była w strefie skażonej, w związku z czym dokonała wstępnego wywiadu medycznego przez drzwi szpitala, by nie narażać na niebezpieczeństwo i poinformował matkę, ze dokonuje zgłoszenie zaistniałej sytuacji lekarzowi dyżurującemu i prosi ją , by udała się do drugiej części szpitala, gdzie czeka na nich lekarz dyżurujący wraz z ratownikiem medycznym – opisuje sytuacje mecenas Hajkowicz. 

W dalszej części pisma mecenas twierdzi, że osoba, która poinstruowała pani Katarzynę była w ciągłym kontakcie z lekarzem dyżurującym i ratownikiem, którzy według relacji mieli czekać na panią Katarzynę kilka minut po czym lekarz z ratownikiem mieli obejść cały budynek w celu poszukiwania kobiety z chorym dzieckiem, celem udzielenia natychmiastowej pomocy, lecz z niewyjaśnionych przyczyn nikogo na terenie szpitala nie spotkali. 

„To są kłamstwa”

Pani Katarzyna twierdzi, że poszła z córką pod wskazane miejsce i właśnie tam została niegrzecznie odesłana na SOR. 

– Ja mam na to świadków, że poszłam tam, gdzie mi wskazano, że zostałam stamtąd odesłana gdzie indziej, i później znów w inne miejsce. Jeśli ratownik z lekarzem na mnie czekali, to a się pytam: Gdzie???. Waliłam pięściami, błagałam o pomoc i tylko mnie odsyłali, albo na mnie krzyczeli. Teraz kłamią, żeby się wybronić!? – mówi Pani Kasia. 

Odpowiedź ze szpitala bardzo ją zdenerwowała. Emocje doprowadziły do płaczu. – Przecież tam są kamery i wszystko można odtworzyć i zobaczyć, kto mówi prawdę! Teraz to ja tego tak nie zostawię! – mówi przez łzy. 

„Tak zorganizowała „góra””

Poprosiliśmy pracownika szpitala o skomentowanie sytuacji. 

– Ja wiem, że ludziom nie podoba się taka organizacja pracy. Sam też jestem zły. Tak naprawdę wstydzę się już mówić, że pracuję w służbie zdrowia i nie mam już siły tłumaczyć, że to nie jest zła wola szeregowych pracowników, tylko tak to zostało zorganizowane przez „górę”. Przed covidem nie było najlepiej, ale teraz jest już całkiem źle. Po prostu mi przykro, że często niesłusznie nam się obrywa za decyzje tych u góry – mówi pracownik personelu ( prosi o anonimowość). 

Można inaczej

Podobnie jak w Słubicach, z polecenia wojewody został przekształcony w covidowy szpital w sąsiednim Kostrzynie nad Odrą. Tutaj jednak organizacja odbywała się całkiem inaczej. 

– W okresie, kiedy szpital leczył pacjentów z covid-19 (2 listopada – 11 grudnia -red.) szpital został podzielony na 2 strefy: strefa dla pacjentów Covid i strefa czysta dla pacjentów nie zakażonych. Do strefy Covid została wydzielona osobna klatka schodowa z windą. Ruch pacjentów Covid i personelu odbywał się wyłącznie wydzieloną klatką schodową – opisuje Marta Pióro, rzecznik prasowy sieci szpitali Nowy Szpital.  

Lecznica w czasie leczenia pacjentów Covid realizowała również świadczenia dla pacjentów nie zakażonych w zakresie okulistyki (odział, poradnie, program lekowy) chirurgii (odział, poradnia). Funkcjonowała izba przyjęć, nocna opieka, rehabilitacja ambulatoryjna, pracownia endoskopii, zakład opiekuńczo-leczniczy, wszystkie poradnie specjalistyczne. 

– Mieliśmy takie możliwości, aby dostosować organizację pracy, przenieść gabinety do innych pomieszczeń, wydzielić dodatkowe wejścia, aby szpital był otwarty dla wszystkich pacjentów – dodaje rzeczniczka. 

Czytaj też: Słubiczanka zbiera podpisy mieszkańców pod apelem o odwołanie starosty Leszka Bajona. Starosta: Chętnie poddam się weryfikacji mieszkańców.