– Mógłbym napisać, że powódź z 1997 była największym w Polsce obserwowanym tego typu kataklizmem od 1813 roku. Wspomnieć, że feralnego lata starły się dwie masy powietrza: chłodne polarno-morskie z zachodu oraz ciepłe i bardzo wilgotne powietrze zwrotnikowe. I, że wynikiem tego tarcia były intensywne opady w całym kraju. Mógłbym opowiedzieć o bohaterskich czynach mieszkańców Słubic; o bladym strachu, który padł na miasto, gdy zatopiło Wrocław; o wojsku na ulicach; o nocnym patrolowaniu wałów. Mógłbym o tym wszystkim opowiedzieć, tyle tylko, że w mojej perspektywie z tamtego czasu… nie miało to najmniejszego znaczenia. Powódź tysiąclecia zaserwowała mi, niespełna 10-letniemu wyrostkowi, wakacje życia! – wspomina powódź dziś 34-letni Wojtek ze Słubic.

Gdy miasto pustoszało, rodzina pana Wojtka wyruszyła do bezpieczniejszych rejonów Polski. Miesiąc zupełnie innej rzeczywistości. Do tamtej pory jeszcze nigdy nie był nawet tyle czasu poza domem. Był to dla niego do pewnej chwili czas zupełnej beztroski.

Powódź tysiąclecia: Wakacje życia

– Gdy moja mama zagryzała paznokcie oglądając jak fala dociera do Słubic, ja biłem się z kuzynostwem o pada do PlayStation – wspomina. – Mój tata jako pierwszy zdecydował się na powrót do miasta by wybadać grunt. W pocie czoła odsuwał sprzed drzwi worki z piaskiem i doprowadzał mieszkanie do stanu możliwego do zamieszkania. Załatwiał powrotny transport mebli. Tylko po to by jeszcze tego samego wieczoru zostać ewakuowanym z miasta. Fala jednak przeminęła. Miasto się obroniło. I cóż, solidarna mobilizacja mieszkańców na pewno jest powodem do dumy – dodaje.

Do Słubic wrócił niedługo później z mamą.

– Boże! Cóż to był za widok! Miasto duchów świeciło pustkami. Na miejscu był mój kolega, który miał szczęście mieszkać na wyższych piętrach bloku. Nim się obejrzałem jechałem już na swoim BMX’ie środkiem całkowicie wolnej ulicy. Oglądanie znajomych miejsc w stanie porzucenia było niepokojące, ale i zarazem w jakiś sposób urokliwe. Oby jednak nigdy więcej naszemu miastu nie przydarzyła się podobna historia. I oby jednak nowy wykonawca dokończył budowę wałów w Słubicach. Wakacje życia można sobie zrobić i bez groźby powodzi – podsumowuje 34-latek.

Miasto było opustoszałe

W dzień wały patrolowała straż i wojsko, w nocy pilnowali ich też mieszkańcy. W początkowej fazie wszyscy mieszkańcy pomagali nie tylko sobie, ale przede wszystkim żołnierzom i strażakom. Chyba właśnie w tym okresie panowała największa w historii  solidarność wśród mieszkańców.

Powódź tysiąclecia. Fot. Gmina Słubice
Powódź tysiąclecia. Fot. Gmina Słubice

 

Wspomina to Roman Kusztelak, który wtedy miał 36 lat.

– Byliśmy wtedy w Lubniewicach w ośrodku nad jeziorem Lubikowskim. Słuchaliśmy radia, informacje były takie, że Opole zalane, Wrocław podtopiony. Myśleliśmy sobie: „Gdzie Wrocław, a gdzie Słubice, po trasie ta woda powinna się rozlać i do Słubic powinna dopłynąć tak zwana fala spłaszczona” – opowiada mieszkaniec. – Moc była w nas. Pełna mobilizacja społeczeństwa. Wojsko wraz z mieszkańcami sypało piasek do worków i wzmacniało się wały. Miasto było wyludnione, żeby wjechać do Słubic potrzebna była przepustka, którą wydawał wtedy starosta – dodaje R. Kusztelak.  

Później Słubice zaczęły pustoszeć. W pewnym momencie wyglądały jak miasto z filmów grozy, gdzie wszystko jest zabite dechami i nie wiadomo, co za chwile może się wydarzyć. Ulice puste, żadnych samochodów (był zakaz wjazdu do miasta). Większość mieszkańców wyjechała do rodziny w miejsca, gdzie nie było zagrożenia.

Powódź tysiąclecia. Fot. Gmina Słubice
Powódź tysiąclecia. Fot. Gmina Słubice

 

– Najbardziej utkwiło mi to, że przy wszystkich budynkach były worki, okienka piwnic były zamurowane. Mieszkańcy przy wale pomagali. Później większość czasu byłem u rodziny na Śląsku. Ale stamtąd wciąż oglądaliśmy telewizję, by zobaczyć co się dzieje w naszym mieście, czy będziemy mieli do czego wrócić… – wspomina słubiczanin Paweł Mochnacz. Miał wtedy 17 lat.

Słubice czekało zatopienie…

Tomasz Stupienko miał wtedy 21 lat. Jak inni jego koledzy brał czynny udział w zabezpieczaniu miasta przed zatopieniem.

– To był bardzo trudny czas. Większość mieszkańców zmuszona była wyjechać z miasta. Pozostali jedynie mieszkańcy, którzy obawiali się o swoje dobytki lub – tak jak ja i mój kolega Rafał Wojtyński- zostali, by pomagać m. in. w zabezpieczaniu walów i kontrolowaniu ich. – wspomina T. Stupienko. Chodząc ulicami Słubic widywaliśmy zabezpieczone sklepy – okna były zamurowane lub zabezpieczone deskami czy płytami. Na naszym osiedlu pozostało trochę pojedynczych osób, głównie starszych, z którymi się widywaliśmy. Ale to było jedynie przesiadywanie i wyczekiwanie na to, co ma się wydarzyć. Każdy słyszał, co przez megafony zapowiadają. Dało się czuć przygnębienie i wszechobecną pustkę na ulicach miasta. Oczekiwano najgorszego…

Powódź tysiąclecia. Fot. Gmina Słubice
Powódź tysiąclecia. Fot. Gmina Słubice

 

Podczas powodzi tysiąclecia spora część mieszkańców Słubic, w chwili bezpośredniego zagrożenia przerwania wałów, przebywała w Cybince. – Pamiętam jak w naszym rodzinnym domu znaczna część dobytku części rodzin ze Słubic była porozstawiana po pokojach. Bardzo zaangażowany wówczas w ratowanie Słubic przed zalaniem był kolega mojego taty, nieżyjący już Pan Zbigniew Przekoracki, znany słubiczanin – mówi Daniel Krawczyk z Cybinki. -Wspólnie z nim, jako 19-latek dowoziliśmy piach w okolice wałów, które trzęsły się jak galareta. Było pusto, cicho, możliwość wjazdu do miasta mieli tylko nieliczni na podstawie przepustek.

Takie przepustki mieli m.in. dostawcy żywności, którzy sprzedawali artykuły z samochodów i choć nie mieli na tym żadnego zarobku, robili to, bo wiedzieli, ze pomoc jest niezbędna.

Powódź tysiąclecia: Woda była 15 cm niższa niż ta w 1930 r.

27 lipca w Słubicach i Frankfurcie nad Odrą woda wezbrała do poziomu 657 cm, była większa od fali pierwszej (620 cm), a nawet od fali odnotowanej w 1930 r. , która miała 635 cm. 

Burmistrzem w czasie zagrożenia powodziowego był Ryszard Bodziacki.

–  To był bardzo trudny okres dla wszystkich, ale też można było zauważyć coś, czego brakuje nam na co dzień. Empatię i solidarność wśród mieszkańców, którzy dzielnie dniami i nocami nosili worki z piaskiem i pilnowali wałów. To było piękne. To właśnie oni odegrali olbrzymią rolę. Ich determinację i zaangażowanie podziwiali nasi sąsiedzi zza Odry- wspomina Bodziacki. – Kiedy nadchodziło najgorsze poprosiłem księdza o odprawienie mszy. przyszli niemal wszyscy, którzy pozostali w mieście. Było bardzo wzniośle, wszyscy jak jeden mąż gorliwie modlili się o to, żeby Bóg uratował Słubice przed zatopieniem. I ku naszej radości po tym wszystkim fala kulminacyjna przeszła, a Słubice przetrwały. Do dzisiaj na wspomnienie tej chwili przechodzi mnie dreszcz. – dodaje były burmistrz.

Mszę celebrowało dwóch proboszczów, z jednej i drugiej parafii. 

– Proboszcz parafii odprawił msze koło fontanny naprzeciwko poczty. Jakoś to się zbiegło w czasie, że woda zaczęła opadać i Słubice praktycznie zostały suche. Zaznaczam ze nie jestem moherowym beretem. Ta msza dziękczynna prowadzona przez proboszcza Aleksandra Bandurę i proboszcza Józefa Zadwornego – to był jeden z kilku epizodów, które się wtedy zadziały – mówi R. Kusztelak.

-Warto wyrazić wdzięczność dla tych wszystkich mieszkańców, którzy posłuchali apeli i na czas powodzi opuścili miasto, a to była też wielka ich zasługa w ratowaniu Słubic, bo mogliśmy się zająć tylko i wyłącznie sprawami zabezpieczeń przed niebezpieczeństwem – mówi były burmistrz R. Bodziacki. –  No i wielki hołd dla wszystkich służb mundurowych, urzędników zarówno miejskich, jak i wojewódzkich, którzy wytrwale służyli podczas obrony miasta i gminy- dodaje. 

Czytaj też: Gdzie żyją mieszkańcy powiatu słubickiego? Skąd taki, a nie inny krajobraz ich otacza? Fascynująca historia o dolinie Odry i Warty