„Go Rafał !”… taki napis swego czasu namalowali na trasie jego kolejnego wyczynu wierni kibice. Słubicki CZŁOWIEK Z ŻELAZA pokochał triathlon zresztą z wzajemnością. Przy okazji zwycięstwa w prestiżowym Ironmanie w Wolsztynie postanowiliśmy Rafała Borowiaka przepytać z jego pasji. Żeby wszystko było jasne… triathlon mistrzowski/koronny dystans Ironmena to pływanie- 3,86 km, rower- 180,2 km i na deser bieg na maratońskim na dystansie 42,195 km. Czujecie to ?!

Robert Tomczak: Na początek chciałbym zacząć niejako od końca. Podczas ostatnich zawodów w Wolsztynie zająłeś pierwsze miejsce. Ten Ironmen przejdzie zatem do historii. Jak skomentujesz ten wyczyn.

Rafał Borowiak: Moim założeniem i celem na ten start była poprawa życiówki na dystansie Ironman (do tej pory 9h31min). W trakcie zawodów widziałem, że czasy się zgadzają dlatego byłem zadowolony. Jednak w tej dyscyplinie sportu dopiero jak się ukończy maraton biegowy wiadomo gdzie się stoi. W sumie ostatnie kilometry biegu zadecydowały o mojej wygranej, dlatego radość była podwójna.

Czas cofnąć się o parę lat. Skąd pomysł na triathlon? Kiedy i gdzie był ten twój pierwszy raz?

– Pomysł na triathlon zrodził się samoistnie. W pewnym momencie zacząłem wprowadzać te trzy dyscypliny do swojego treningu siatkarskiego. Z czasem zrodził się pomysł aby sprawdzić swoją wytrzymałość. Żeby nie było za prosto zapadła decyzja aby zrobić to na IM w Sierakowie. Był to rok 2014.

Prowadzisz jakieś statystyki jeśli chodzi o liczbę ukończonych zawodów? Wiadomo, że są też przecież różne odmiany jeśli chodzi o poszczególne dystanse do pokonania.

– Tak naprawdę liczy się udział w tych najdłuższych dystansach. Tu, póki co licznik zatrzymał się na liczbie 15. Dwa razy krótszych triathlonów ( ½ IM) mam ok. dwa razy tyle.

Czas na klasyczne pytanie…, które zawody są dla Ciebie na dziś najważniejsze, z wyniku których jesteś szczególnie dumny? Które też były najtrudniejszym wyzwaniem?

– Najważniejsze to naturalnie MŚ na Hawajach. Kona jest Mekką triatlonistów i celem życiowym każdego, który ten sport uprawia. Aktualnie najbardziej zadowolony jestem z Wolsztyna ze względu na wygraną i czas. Najbardziej wymagający z kolei to pełny „Diablak” w naszych polskich Beskidach. Było najwięcej roboty na tych przewyższeniach.

Z twoich relacji w mediach społecznościowych, które wiele osób śledzi i Ci bardzo dopinguje widać, że zwiedziłeś w ten sposób kawał świata. Gdzie startowałeś „najdalej”, a do tego jak łączysz to ze swoim życiem prywatnym i zawodowym?

– Najbardziej odległe to USA (Hawaje) i Nowa Zelandia (Taupo). Połączenie tego sportu i wyjazdów z pracą wymaga przestawienia swojego trybu życia. Czas wolny i urlopy spędzam na treningach i zawodach. Przyzwyczaiłem się do tego i sprawia mi to przyjemność. Dla niektórych jest to nudne i monotonne dla mnie to sposób na życie.

Tak wspaniała forma oczywiście z niczego się nie bierze. Słubiczanie i nasi sąsiedzi zza Odry widują twoje treningowe biegowe wypady bardzo często. Ile i jak trzeba trenować aby osiągać w triathlonie takie wyniki?

– Ze względu na fakt, że nie mam przeszłości lekkoatletycznej trening we wszystkich dyscyplinach zaczynałem od zera. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nie trzeba mieć tutaj specjalnego talentu. Ciężką i systematyczną pracą można osiągnąć sukces. Ta inwestycja wymaga jednak poświęcenia dużej ilości swojego czasu. U mnie jest to ok. 20 h tygodniowo treningu jeżeli chodzi o liczby.

Pływanie, rower czy bieg…, która z tych konkurencji jest twoją najmocniejszą stroną, a która wymaga poprawy?

– Ogólnie trzeba cały czas pracować nad wszystkimi dyscyplinami. Nie ma drogi na skróty i zawsze jest coś do poprawy. Najwcześniej zacząłem przygodę z bieganiem. Tutaj też się najbardziej rozwinąłem i mam swoje cele biegowe jeżeli chodzi o starty tylko w tej dyscyplinie.

Dla przeciętnego człowieka pokonanie pełnego  Ironmena jest abstrakcją. Zawsze mnie ciekawiło na ile ważna oprócz przygotowania fizycznego jest tu także psychika i „głowa”?

– Słysząc słowo/hasło „psychika” zawsze przypomina mi się film „Chłopaki nie płaczą” i scena pana Deląga jako Jarosława Psikuty. Nie będę odkrywcą jak stwierdzę, że trzeba mieć po prostu bardzo mocną psychikę. Na długim dystansie jest także bardzo ważna samomotywacja. Czasami po pierwszych metrach pływania człowiek zadaje sobie pytanie „co ja tu właściwie robię?” Wtedy trzeba udowodnić i pokazać mocną głowę.

Jakie najbliższe i te dalsze najważniejsze plany startowe?

– Ze względu na aktualną sytuację pandemiczną decyzje zapadają krótkoterminowo. To samo było ze startem w Wolsztynie.

Słubiczanie (i nie tylko oni) oczywiście bardzo Ci dopingują. Ty z kolei sławisz nasze miasto i kraj swoimi startami i sukcesami niemal na całym świecie. Takie sukcesy pewnie wymagają różnego wsparcia. To jest ten czas i miejsce żeby podziękować za to.

– Zawsze będę reprezentował na pierwszym miejscu Polskę jako moją ojczyznę. W Słubicach się wychowałem, uczęszczałem do szkoły i mam wspaniałych przyjaciół. Jest to moje miasto jak z piosenki Niemena.

Wszystkie moje starty strasznie przeżywają moja mama Genowefa i siostra Marta. One są moim emocjonalnym filarem.

Materialnie z kolei wspiera mnie Firma JOKŚ Budowa Maszyn z Dębna. Dzięki Panu Pawłowi i Grzegorzowi Jokś mogłem zrealizować wiele na pierwszy rzut oka niemożliwych projektów. Dziękuję im bardzo za to.

Ja z kolei serdecznie dziękuję Ci za rozmowę, życząc jednocześnie zdrowia i spełnienia kolejnych marzeń i sportowych wyzwań .

Czytaj też: Rafał Borowiak – Człowiek z żelaza w dalekim Meksyku