Dzień dobry ?

10-go października obchodziliśmy Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego. To był moim zdaniem bardzo ważny dzień, taki w którym można było pochylić się nad naszym podejściem do tematu zdrowia psychicznego.

A jest się na czym pochylać i to bardzo, ponieważ jak wskazują statystki nawet co czwarta osoba w Polsce może posiadać problemy natury psychicznej.
I jest się nad czym pochylać z jeszcze jednego powodu, a dokładnie: nad naszym społecznym podejściem do osób borykających się z tego typu zaburzeniami, bo drugi człowiek z konkretnym problemem, to już nie tylko temat wyłącznie do samych rozważań, ale przede wszystkim osoba bardzo często wymagająca pomocy i wsparcia.

Odnoszę wrażenie, że żyjemy w takim społeczeństwie, w którym wciąż bardziej akceptowalne jest stosowanie przemocy w czterech ścianach domu, czy nawoływanie do linczu na osoby homoseksualne niż to, że chcemy bądź wręcz musimy skorzystać z pomocy psychologa bądź psychiatry.

Bo przecież taki ktoś, to zapewne… „niebezpieczny wariat”!
Naoglądaliśmy się oj i to bardzo dużo amerykańskich filmów, które bardzo skutecznie zaburzyły nam, a wręcz wypaczyły obraz człowieka leczącego się psychiatrycznie.
Owszem nie brakuje ludzi, którzy są tak bardzo zaburzeni i chorzy iż rzeczywiście mogą chwycić za pistolet i strzelać gdzie popadnie, ale to jest tak naprawdę margines wszystkich chorych. To jakaś część osób, u których nie doszło być może nigdy do jakiejkolwiek profesjonalnej diagnozy, albo coś na drodze leczenia zostało pominięte lub zaniedbane.

Większość osób bardzo dobrze radzi sobie w codziennym funkcjonowaniu. Nawet osoby chorujące na schizofrenię, przyjmujące regularnie lekarstwa prowadzą całkowicie normalny tryb życia, niczym nie różniący się od osób zdrowych. Opanowana i kontrolowana schizofrenia czy depresja nie czynią nikogo wykluczonym, dopóki sami tego kogoś nie wykluczymy. Nie mamy tak naprawdę pojęcia, ile osób żyjących wokół nas leczyło się, leczy albo dojdzie do tego, że będzie musiało leczyć swoją psychikę u powołanego do tego lekarza.

Dlaczego o takich ludziach mało wiemy i słyszymy?

Bo po pierwsze nikt nie ma obowiązku ujawniać swoich chorób i schorzeń, a po drugie stygmatyzacja i stereotypy czynią tutaj wszystko, żeby trzymać w wielkim ukryciu ten – w naszym mniemaniu – powód do wstydu.

Bo co powie szef? Bo co powiedzą koledzy z pracy lub szkoły, co powie rodzina, co powiedzą znajomi…?

Moja koleżanka, która od kilku dobrych lat leczy nerwicę natręctw mówi wprost: ja nie wstydzę się tego, że zmagam się z czymś takim, bo tak mam i kropka, ale nikomu o tym nie mówię, bo weź potem znoś te wszystkie spojrzenia… Albo niech się koledzy syna ze szkoły dowiedzą! Wiesz co by było Gabrysia? Już słyszę te kpiące i pełne ironii docinki „Twoja matka jest psychiczna, bo chodzi do psychiatry”. No nie zrobię tego własnemu dziecku i sobie chyba też”.
Dodam tylko, że moja koleżanka jest bardzo serdeczną, ciepłą i bardzo, ale to bardzo życzliwą i uczciwą osobą.

Jej przyznanie się jednak do leczenia psychiatrycznego nawet wśród najbliższych znajomych mogłoby przysporzyć więcej bólu i cierpienia niż pożytku, dlatego jestem w stanie rozumieć dlaczego Basia tak bardzo kurczowo trzyma w sobie tę „tajemnicę” niczym groźnego psa na smyczy.

Ale są rzeczy, których nie potrafię zrozumieć.

Dlaczego, gdy boli nas ząb to stajemy na rzęsach, żeby znaleźć pogotowie dentystyczne nawet w środku nocy, a jak cierpi nasza głowa, dusza i emocje to udajemy, że samo jakoś przejdzie? Może przejdzie, a może nie i co wtedy?

Ile takich „przejdzie samo” kończyło się załamaniem nerwowym, silną nerwicą, stanami lękowymi albo depresją?!
Wstydzimy się znosząc te cierpienie w głębokim ukryciu. Bo nikt nie chce być stawiany na równi z Andreasem Breivikiem!

A dni, miesiące i lata mijają, nie jest lepiej, może też i nie gorzej, ale nie jest na pewno tak, jak powinno być.

Myślimy sobie „są ważniejsze rzeczy na głowie niż moje od czasu do czasu napady agresji, bezdechy pełne bólu, spowodowane silnym, niczym nieuzasadnionym lękiem albo bezsenność.
Przecież to tylko coś, co łapie nas od czasu do czasu. Po co się nad tym zatrzymywać? A na bezsenność są przecież leki i tyle.

Poza tym, nawet jeśli nie cierpimy na żadne schorzenie natury psychicznej, to są jeszcze inne powody dla których warto rozważyć pomoc choćby psychologa czy terapeuty.

Nieprzepracowane dzieciństwo i jego traumy, przemoc, której doświadczamy lub doświadczaliśmy, obniżenie nastroju, nałogi, początki depresji, poczucie braku panowania nad własnym życiem, poczucie wewnętrznego rozbicia, żałoba, z którą sobie nie radzimy, tkwienie w toksycznej relacji, brak jakiejkolwiek wizji na przyszłość, ułożenie siebie na nowo, jest mnóstwo powodów i mnóstwo wymówek zarazem. A ta najczęstsza? A co ja jakiś nienormalny jestem? A co by to było, jakby każdy latał do psychologa z byle problemem…?

No właśnie co by to było? Jak by to było, gdyby ludzie zaczęli leczyć nie tylko kręgosłupy, płuca i oczy, ale także i swoją duszę, nerwy oraz uczucia…?
Może nie doszłoby do wielu depresji i samobójstw? Może więcej alkoholików zdecydowałoby się na podjęcia leczenia bez jakiegokolwiek przymusu? Może wiele osób wyszłoby z matni powielanych non stop tych samych błędów? Może życie okazałoby się o wiele piękniejsze niż do tej pory? Może więcej marzeń byłoby zrealizowanych? A może ścisk i ból w żołądku byłby mniej dokuczliwe?

Ci, co mnie znają wiedzą, że zawsze mówię „wstyd to kraść jeśli ktoś żyje w dobrobycie, ale absolutnie nie jest wstydem iść do psychologa lub psychiatry i szukać tam najzwyczajniej w świecie pomocy”.

Rozumiem niechęć do mówienia i chwalenia się tym, rozumiem, że nie każdy musi wiedzieć o naszym leczeniu bądź terapii, naprawdę nie mamy obowiązku wystawiać i wyjawiać tak bardzo intymnych rzeczy na światło dzienne, rozumiem, że nawet można parkować dwie dzielnice dalej, żeby ktoś nie zauważył naszego auta pod drzwiami gabinetu z napisem „Psychiatra”, ale nie rozumiem strachu przed próbą pomocy sobie. Nie rozumiem, jak można czuć i wiedzieć w głębi serca, że potrzebujemy pomocy, a w obawie przed opinią innych rezygnować z leczenia…

I nie rozumiem jak można powielać stereotypy, że każdy kto chodzi do psychiatry bądź psychologa jest wariatem! Nie, nie jest!!!

Jest osobą może zbyt wrażliwą, może uzależnioną, może taką, której właśnie cały świat runął na głowę, może ktoś został właśnie brutalnie skrzywdzony, albo był krzywdzony latami, może nie widzi sensu by po prostu dalej żyć, może stracił kogoś bliskiego, może słyszała przez lata, że jest beznadziejna i do niczego, może kolejny związek przeszedł do historii, może ta kolejna zdrada była tą emocjonalnie o jedną za dużo, może puszczały jej nerwy z byle powodu, może strach paraliżował ją przed zwykłym wyjściem z domu, może tego wszystkiego było już po prostu i po ludzku za dużo…
Nie wiemy tego. Tak naprawdę często nie wiemy nic. A nawet jeśli wiemy, to nie oceniajmy tylko pochwalmy za odwagę, za ten krok do przodu, za tę być może decyzję ratującą życie, za to, że ktoś nie uwierzył, że jest „nienormalny” tylko postanowił sobie pomóc.

Cieszę się, że są takie dni jak ten, który obchodziliśmy 10- tego października. Cieszę się kiedy ktoś próbuje zwrócić naszą uwagę na to, na co być może w zwykły dzień byłoby nam zupełnie obojętne.

Może takie dni sprowokują nas do zastanowienia, jak bardzo często naszymi opiniami często bezmyślnie powielanymi i zasłyszanymi krzywdzimy drugiego człowieka i jak bardzo często możemy naszymi opiniami w tę drugą stronę zrobić wiele dobrego, jeśli zamiast sądzić i oceniać spróbujemy rozumieć…

Życzę Państwu zdrowia pod każdym względem ? Zawsze ❤️

Jedna odpowiedź

  1. Gabrysia jak zawsze w samo sedno❤
    Wszystkie Twoje artykuły zawsze czytam z zaciekawieniem.
    Cieszę się też, że napisałaś artykuł właśnie o tym problemie, który dotyka naprawdę bardzo dużo ludzi, którzy wstydzą się o tym mówić .
    Ja osobiście też korzystałam z pomocy psychiatry jak i psychologa.
    Byłam na 3 miesięcznej terapii…dzięki której stanęłam na nogi.
    Nie wstydzę się tego i namawiam wszystkich, którzy mają jakiś problem…korzystaj z pomocy.
    To nie wstyd.To siła i odwagą iść do kogoś po pomoc.