W ostatnim czasie miało miejsce bardzo tragiczne zdarzenie. 13-letnia dziewczyna została zamordowana przez swojego (byłego bądź niebyłego, nieważne) 15-letniego chłopaka. Sytuacja jest jeszcze, o tyle bardziej bulwersująca, że nastolatka była… w ciąży! Jestem mamą trzech córek, najstarsza w kwietniu skończy…13 lat. Nie ma więc co się chyba dziwić, że ta tragedia tak bardzo emocjonalnie wpłynęła na moje przemyślenia i emocje.
Czyta człowiek o takim niewątpliwie tragicznym czynie i myśli sobie… „Zaraz, zaraz! Moje dziecko ma dokładnie tyle samo lat co te zamordowane, ma dokładnie tyle samo lat, co te dziecko, które było w ciąży”. Czytam komentarze pod artykułami opisującymi ową sytuację i zauważam, że niektórych ludzi bardziej od czynu morderstwa bulwersuje ciąża dziewczynki, dziewczyny, bądź co bądź tak naprawdę jeszcze przecież dziecka… Oczywiście, bardzo ciężko jest ważyć słowa i powstrzymać się od oceny, ale ludzie pytają „kto tu popełnił błąd”? „Gdzie byli w tym wszystkim rodzice”? Pytań jest wiele… i chyba nie na wszystkie znajdzie się szczera odpowiedź. Ludzie, jak to ludzie węszą patologię, brak miłości w rodzinie, brak zaufania, szczerości, itd. Inni winą obarczają brak edukacji seksualnej w szkołach, a jeszcze inni doszukują się tej winy w tak zwanym „bezstresowym wychowaniu”…
Wina musi być…
Bo kogoś trzeba winą obarczyć. Wracam myślami do czasów kiedy to ja miałam 13 lat… Nie było internetu, nie mówiło się o pedofilii, słowo molestowanie było… Nie! słowa „molestowanie” chyba po prostu tak naprawdę „nie było”! Antykoncepcja była tematem tabu, wtedy to nawet podpaski kupowało się tak, żeby koleżanki nie widziały, na słowo miesiączka wszyscy zgodnie się rumienili, za to gazety pornograficzne leżały przylepione do okien kiosku Ruchu niczym tapeta. Biologii uczono nas na lekcji biologii. Dział o rozmnażaniu robił furorę! Tam był namalowany PENIS, opisany jako CZŁONEK i tam były użyte słowa typu: ciąża, plemnik, macica, współżycie… Szok! W szkole na lekcji każdy czekał aż do tego momentu rozmnażania „dojdziemy”. Układ wydalniczy, układ kostny, układ oddechowy, ale to TEN „najważniejszy” był najbardziej wyczekiwany. Uśmiechy kolegów, czerwone placki na twarzach… Ileż to emocji wzbudzało samo słowo okres, mutacja czy wzwód! Tak było w szkole. A w domu?
W domu, nie twierdzę, że u wszystkich, bo wiadomo, że nie, ale jednak w większości przypadków temat seksualności był tematem nieistniejącym. Nawet jak rodzice chcieli „O TYM” pogadać, to najpierw uważali, że jest jeszcze dużo za wcześnie, a potem to już wiadomo, dzieciak często wiedział więcej od nich. Wiedzę czerpaliśmy od starszych koleżanek, od tego, co się kątem ucha usłyszało na jakimś filmie (kto nie zamykał oczu jak następował moment całowania się przez bohaterów filmu, zwłaszcza, gdy rodzice byli obok) albo z rubryki w gazecie „Brawo” „mój pierwszy raz”. Tak, tak nawet w tamtych czasach było coś takiego. Kto z mojego pokolenia nie pamięta pytań typu „Co mam zrobić jeśli podoba mi się kolega, ale on nie chce że mną chodzić tylko jedynie uprawiać seks” Justyna/ Kasia/ Basia 16 lat… No właśnie…
I o ile temat seksu był na swój sposób ciekawy, o tyle w wieku 13 lat, dla mnie osobiście znacznie ciekawsze było mimo wszystko skakanie w gumę, obejrzenie programu „Krzyżówka Trzynastolatków”, posłuchanie z koleżankami nowej piosenki „Spice Girls” albo pójście na spacer, dwie ulice dalej, który był namiastką wolności, bo można było pospacerować bez mamy i rozmawiać z koleżankami do woli. Dziś jak jest wiemy doskonale.
Trzeba rozmawiać
Dziś mamy internet, książki edukacyjne, seksuologów, pedagogów, wszystko na wyciągnięcie ręki, w tym mamy też pokolenie rodziców, które zarzekało się, że jak oni będą mieli swoje dzieci, to będą o tym całym trudnym seksie na pewno ze swoimi dziećmi rozmawiać. I co?
I jak widać łatwo powiedzieć, trudniej zrealizować, bo życie pokazuje, że rozmowy o seksualności człowieka wciąż budzą kontrowersje. My albo nie lubimy, nie chcemy i nie umiemy o tym rozmawiać albo mówimy o seksualności w kontekście żartobliwym lub wręcz wulgarnym. „Pipcia”, „Psiocha” tak nazywamy narządy rodne kobiety! W czasie studiów miałam przez jeden semestr przedmiot, który nazywał się „Edukacja Seksualna”. Wykładowcą był prof. dr hab. n. med. Zbigniew Izdebski. Większość z nas uwielbiała te zajęcia, bo w końcu ktoś opowiadał o tym seksie, w sposób wyważony, spokojny, przystępny, rzeczowy, nazywając rzeczy, a raczej części ciała po imieniu, z należytym im szacunkiem. Nikt nie płonął ze wstydu na dźwięk wyrazu „orgazm”! Zostało nam za to wytłumaczone i przekazane jak ważne dla człowieka jest zdrowie seksualne, jak ono jest tak naprawdę ważne i jak bardzo traktowane po macoszemu…
Na jednych z zajęć padła opowieść o pani, dojrzałej kobiecie, która na spotkaniu z seksuologiem zaczęła rozmowę… Czuję dyskomfort Panie doktorze… Ale gdzie dokładnie? No tam na dole… (oczy wbite w ziemię). Ale czy może Pani nazwać dokładnie jaka to część ciała? – dopytywał terapeuta, celowo oczywiście. No wie Pan gdzie… no tam!
Jak więc rozmawiać o seksualności z dziećmi nastoletnimi, skoro my dorośli czujemy tak silne i momentami nie do przeskoczenia bariery? Jak przełamać wstyd i tak ogromne poczucie zażenowania? Jak stanąć przed takim piętnastolatkiem i powiedzieć mu wprost posłuchaj synu: Twoja ejakulacja w ciele kobiety/ dziewczyny może zakończyć się tym, że zajdzie ona w ciążę!
Bo jak taki nastolatek czy nastolatka przeczyta w internecie, że „przy pierwszym razie” albo podczas miesiączki, nie ma szans żeby kobieta zaszła w ciążę, to nie dziwmy się, że te ciąże w tak młodym wieku jednak są i że nadal będą. Pozwoliłam sobie „zaryzykować” i poszperać w internecie, co w sieci pisze się o seksie .Wyobraziłam sobie, że jestem nastolatką, która szuka „wiedzy” i niektórych odpowiedzi… Chciałam kilka „ciekawostek” zacytować tutaj, ale zrezygnowałam, bo „włos jeży się na głowie” i momentami ręce mi opadły… Nie będę powielać i cytować tych oczywistych bzdur. Przykre jest tylko to, że takie „smaczki”, a raczej „antysmaczki” mogą przeczytać… osoby szukające wsparcia, pomocy, wiedzy… My możemy chodzić za naszymi dziećmi krok w krok, my możemy trzymać je pod kloszem i „krótko”, ale chyba mimo wszystko nic nie zastąpi rozmowy.
I nie ma co tu sobie dawać „ręki uciąć”, że moja córka tego nie zrobi i że mój syn nawet o tym nie myśli, bo ilu rodziców już by bez tych rąk po tym ziemskim padole chodziło! Daj Boże, żeby wszyscy rozpoczęli swoje seksualne życie tylko i wyłącznie z miłości, w pełnej gotowości i świadomości, z należytą wiedzą, w wieku pozwalającym na ponoszenie wszelkich konsekwencji, a nie z ciekawości i poczucia: „bo inni już mają to za sobą”. Daj Boże, żeby takie tragedie jak ta ze Śląska, nigdy więcej nie powtórzyły się. I daj Boże, żebyśmy bardziej od tego, co ludzie powiedzą przejmowali się tym, co czują i czego potrzebują nasze dzieci. Bo rozmowa o seksie i dojrzewaniu nie jest jednoznaczna z zachęcaniem czy dawaniem zielonego światła do tego typu aktywności. To po prostu stanięcie na przeciw temu, co tak naprawdę w życiu niemal każdego rodzica jest nieuniknione… Dobrego dnia