Zmęczenie…Dziś będzie o zmęczeniu choć może bardziej o licznych zmęczeniach… Najpierw o tych mentalnych, natury psychicznej i emocjonalnej…

Pierwsze takie porządne „mam już dość” odczułam dzięki naszemu słynnemu koronawirusowi. Od marca (właściwie do teraz) nie ma dnia, żeby nie było o nim mowy czy jakiekolwiek wzmianki. Koronawirus prawie „wyskakiwał z mojej lodówki”. W internecie koronawirus, w telewizji koronawirus, w kolejce do kasy koronawirus, w pracy koronawirus, w lesie koronawirus, temat numer jeden wśród znajomych: koronawirus.

I co człowiek, to milion teorii, a że jest, a że nie ma, że groźny, że niby wcale, że nas wykończy, albo że wręcz wyjdziemy z tej pandemii jako ludzkość silniejsi. Nieważne. Opowiadać się za żadną teorią nie będę. Po prostu, w pewnym momencie poczułam tak silne zmęczenie tematem, że gdy tylko słyszałam „zbliżające się” słowa: koronawirus, pandemia czy COVID od razu przełączałam kanał, stację albo przewijałam i uciekałam jak najdalej paluchem po ekranie telefonu. Trochę pomogło. Trochę… ?

Drugie zmęczenie takie, że „och” tliło się we mnie podczas prezydenckiej kampanii wyborczej. O matko jak ja „modliłam się”, żeby ten prezydent został w końcu wybrany i żeby to targowisko obietnic i wzajemnych oskarżeń dobiegło końca. Brutalność tej kampanii i bardzo często agresja poganiająca agresją sprawiły, że w pewnym momencie (choć teraz mi za to wstyd) przeszło mi przez myśl „wszystko mi już absolutnie jedno”, niech sobie wygra którykolwiek byleby się to wszystko skończyło.

I zmęczenie numer trzy… Ostatnie wydarzenia mające miejsce w Słubicach. Nie, nie chodzi mi o sam marsz. Bardziej nawiązuje do tego jaki człowiek potrafi być dla człowieka. Jestem zmęczona tym, jacy dla siebie jesteśmy. A jak pokazują liczne komentarze, jesteśmy dla siebie okrutni. I nie będzie o tym czy marsz był potrzeby czy nie, tylko o tym, że atakujemy siebie w tak bardzo brutalny sposób, że człowiekowi odechciewa się naprawdę wszystkiego.
Rozumiem, napisać „nie popieram tego, nie zgadzam się”, ale pisać z dumą „do pieca z nimi”? albo „Szkoda, że Hitler nie żyje”? No niestety właśnie żyje… W umysłach bardzo wielu ludzi.
Niezgoda na coś, brak akceptacji sprawia, że przeistaczamy się w „wilki” komentujące „wilki”.
Czytam te komentarze. Czasem nawet fajnie jest analizować różne poglądy i zawarte w nich podejścia do tematu. Zdarzają się rewelacyjnie inteligentne „rozmowy”, rzeczowe wymiany zdań, bez wulgaryzmów i oskarżeń. Nikt nikogo nie obraża, ale tłumaczy bądź objaśnia swoje stanowisko. Ale w momencie, kiedy rozmowa schodzi na poziom „odpalania pieców w Auschwitz” zaczynam się wewnętrznie telepać ? I myślę sobie… Naprawdę?! Naprawdę z pełnym poczuciem satysfakcji włożyłbyś człowieku jeden do pieca drugiego człowieka? Tylko z powodu tego, że żyje inaczej? I już nawet nie chodzi o te wszystkie marsze, wiece, kampanie, wirusy, itd, ale o całokształt inności.

Odnoszę wrażenie, że w obecnych czasach, paradoksalnie być innym jest naprawdę bardzo łatwo i pisząc wprost niewiele, tak naprawdę trzeba żeby w czyimś poczuciu być „innym”. Jesteś obcokrajowcem- jesteś inny, nie jesteś katolikiem – jesteś inny, nosisz fioletowe włosy – jesteś inny, nie masz dzieci – jesteś inny, nie dorobiłeś się prawa jazdy w wieku 40-tu lat -jesteś inny, jesteś wegetarianinem – jesteś inny, robisz sobie zdjęcie bez filtrów – jesteś inny, jedziesz do pracy hulajnogą – jesteś inny, rozwodziłeś się trzy razy -jesteś inny, deklarujesz wstrzemięźliwość seksualną przed ślubem – jesteś inny .. i tak w koło Macieju… Inny czyli znaczy „gorszy” ode mnie… Taka jakby przykra współczesna definicja inności…

I moje osobiste, prywatne zmęczenie. Te fizyczne. Te które upomniało się o mnie po kilku latach działania na pełnych obrotach. Oj tak, odkąd urodziłam drugą, a po trzech latach trzecią córkę mając tych moich córek łącznie trzy ?? nie miałam tak naprawdę dłuższej chwili dla siebie. I mój organizm upomniał się o swoje dość stanowczo. Przeleżałam prawie tydzień z zapaleniem obu uszu i węzłów chłonnych.
Ja do tej pory okaz zdrowia, ta której czasem dnia brakowało do działania, musiałam powiedzieć sobie i tym samym innym stop. Nie ma mnie…
I gdyby nie ogromny ból towarzyszący mi przez dobre kilka dni, bardzo mi się ten stan odosobnienia podobał. Przede wszystkim zrozumiałam, że każdy na swoje granice, swoją wytrzymałość i ścianę. Nawet ja. I, że jak poleżę sobie trochę w łożu między poduszkami i pozwolę zaopiekować się sobą, to nie będzie to słabość, tylko po prostu życie.

Ostatnio koleżanka powiedziała mi trochę śmiechem, a trochę może z przekąsem, że wróciła z urlopu bardziej zmęczona niż przed jego rozpoczęciem…
Przydałoby się kilka dni urlopu po urlopie dodała… Znajome? Bardzo? A powrót do rzeczywistości jest jak to zazwyczaj bywa powrotem do rzeczywistości, nie ma zmiłuj ? Jaki z tego morał? Nie wiem. Ale wiem na pewno, że każdy przesyt, każdy nadmiar, każde „za bardzo” może sprawić, że możemy opaść nagle z sił i że może czasem swoją energię warto skierować w stronę spokoju niż na udowadnianie wszystkim dookoła, a nawet sobie, że jesteśmy niezłomni i nie do zastąpienia ❤️

Życzę Państwu zdrowia i potrzebnych sił zwłaszcza w tym nadchodzącym, tak trudnym sezonie chorobowym, życzę odporności na wirusy i na wszystko co sprawia, że opadają w nas siły ❤️