Życie… Bywa piękne i pomyślne. Dostarcza nam niezapomnianych wrażeń, doznań, chwil… Sprawia, że człowiek chce rozwijać skrzydła, góry przenosić, pokonywać siebie, swoje szczęście obwieszczać całemu światu… To samo życie potrafi jednak zesłać ogromnie trudne doświadczenia, problemy często „na pierwszy rzut oka” nie do pokonania, smutek, żal i cierpienie.

Chciałoby się powiedzieć „czasem słońce czasem deszcz”…

„Raz nad wozem, raz pod wozem…”

Więc co zrobić, kiedy przyjdzie nam znaleźć się pod tym przysłowiowym wozem i trwać w obliczu cierpienia? Jak sobie poradzić z życiowymi burzami i trudnościami? Jak nauczyć się tańczyć w deszczu, kiedy wzmaga się w nas poczucie niesprawiedliwości, bólu czy wstydu?

Ostatnio mam nową zasadę w moim domu. Kiedy najmłodsza córka udaje się na krótką drzemkę w ciągu dnia, nie ma, że ja biegam jak oszalała z mopem czy praniem, korzystając z okazji, że wszędzie podążające za mną dziecko śpi, ale zaparzam sobie moją ukochaną kawę, siadam w fotelu i… czytam książkę. I tu pada amen. Nie ważne ile uda mi się przeczytać stron. Dziesięć, dwadzieścia czy sto pięć? Nieistotne. Ważne jest to, że czytam i nie przejmuję się tym wszystkim dookoła co mogłabym przez te pół godziny zrobić, a nie robię. I po tej nieodwołalnej decyzji ? zamówiłam sobie pierwszą od dawna lekturę.

Książkę, która nie tylko prostuje myślenie, ale po części odpowiada na moje wcześniej zadane pytania.

Każdy z nas jest inny. Każdy z nas ma prawo inaczej przeżywać zarówno te osobiste tragedie, jak i te globalne. Każdy z nas inaczej przeżywa żałobę, utratę sprawności czy zdrowia, zdradę, zwolnienie z pracy, pandemię, a jak się za chwilę okaże nawet piekło wojny.

„Czesałam ciepłe króliki”

Rozmowa, wywiad, dialog Dariusza Zaborka z Panią Alicją Gawlikowską- Świerczyńską. Wszystkie fragmenty, które będę cytować pochodzą, z tej właśnie książki.

Pani Alicja urodziła się, w 1921 roku w Warszawie. W wieku dwunastu lat straciła ukochaną mamę, a w wieku szesnastu tatę. Miała osiemnaście lat, gdy wybuchła wojna. Działała prężnie w konspiracji. Po wpadce została aresztowana i osadzona na pół roku więzienia, po czym trafiła na cztery lata do obozu koncentracyjnego w Ravensbruck. Po wojnie wróciła do Polski, zostając lekarzem pulmonologiem i anestezjologiem.

Kiedy człowiek jest pod tak zwaną „ścianą” bardzo często nie widzi nic poza nią. Ściana nie potrafi pocieszyć, ukoić bólu, powiedzieć „będzie dobrze”, „dasz sobie radę”, nie rozumie naszych przeżyć, bólu i strachu. Patrząc „w ścianę” i tylko „w ścianę” nie widzimy nic dookoła. Nie wiemy co zrobić, gdzie iść, którędy…, nie mamy pojęcia co zrobić z naszym poczuciem rozpaczy…

Pani Alicja stanęła przed obliczem okrucieństwa drugiego człowieka. Przed „ścianą” obozowej rzeczywistości, którą ona przebiła niezwykłą siłą i charyzmatycznym sposobem bycia.

Jak żyć w warunkach, kiedy jutra może nie być? Kiedy każdy następny dzień stoi pod znakiem zapytania? Kiedy wstając na apel skoro świt, w mrozie i o głodzie stoisz i nie wiesz, czy to nie będzie twój ostatni apel? Twoje ostatnie spojrzenie w niebo, w oczy koleżanki obok…

Autor pyta: Jaki Pani miała sposób, żeby przeżyć?

Pani Alicja: polubić sytuację.

Pamiętam jak po tym pierwszym zdaniu i odpowiedzi poczułam najdelikatniej ujmując zdziwienie. Jak można polubić coś/ kogoś, kto czyha na twoje szczęście, zdrowie, życie? No jak?

Polubić obóz koncentracyjny?

„Tak, polubić obóz koncentracyjny! Popatrzeć rano na apelu- gdy stało się trzy godziny- jakie wschodzi piękne słońce.
Stałam i na wprost siebie miałam mur. Lecz za murem był las. Gdy drzewa pokrywał szron i śnieg, ta biel odbijała się w słońcu i wspaniale to wyglądało. Zapomniałam, gdzie jestem.
Zawsze miałam w głowie, że to, co człowiek robi, powinien polubić. Zwłaszcza gdy sytuacja jest nie do zmiany. Mam sytuację przymusową i nie ma innego wyjścia. Wyrzucałam z głowy rzeczy nieprzyjemne, nie rozmyślałam, mówiłam: „To jutro…” Zapewniam pana – ta metoda daje efekty. Moje życie potwierdziło, że to jedyny sposób, żeby uchronić się przed nieszczęściem”.

No przecież to było piekło.

„No było, ale nie używam takich ostrych określeń. Takie gadanie to reklama. Obóz był trudny do przeżycia, okropny i już. A ludzie epatują: „Ach, jakie tam było piekło…” Nie lubię tak, bo wydaje mi się, że wtedy się w tym wszystkim pogrążam. Zawsze uważałam, że nie ma sytuacji, w której- jak to się mówi- trzeba złożyć broń. Pracowałam. Śpiewałam. Żartowałam. Przecież nie mogłam od rana do wieczora myśleć, że żyję w piekle”.

Każdy ma próg cierpliwości

Jestem osobą, którą z założenia nigdy nie pocieszało i wciąż nie pociesza ani trochę to, że inni mieli lub mają gorzej. Uważam też, że każdy z nas ma inny próg cierpliwości i bólu zarówno tego fizycznego jak i psychicznego. Ktoś powie, pani Alicja była silna psychicznie, inni nie musieli (i nie byli) i ona to rozumiała.

Jedna kobieta wybaczy zdradę, inna pogrąży się w rozpaczy… Ktoś szybko podniesie się z upadku, znajdzie nową pracę w miesiąc, ktoś będzie szukał jej latami…

Każdy z nas ma prawo po swojemu odczuwać strach, ból, niepewność i próbować odnaleźć się w najtrudniejszych okolicznościach swojego życia. Postawa pani Alicji pokazuje jednak, że człowiek może wyjść nawet z największego piekła.

Tak jak my możemy wyjść z naszych osobistych piekieł…
Piekła uzależnienienia, przemocy, choroby, traumy…

Nadzieja jest zawsze

Wybrane fragmenty wywiadu to tylko przedsmak tego, ile spokoju i radości, tak właśnie radości i nadziei przekazuje czytelnikowi bohaterka.
Są momenty, kiedy płyną łzy, bo opisy niektórych obozowych sytuacji są bardzo bezkompromisowe i szczere w przekazie, ale są też i takie, w przeważającej większości, które podnoszą na duchu i pokazują „palcem” „ja dałam radę”, Ty też sobie dasz. Uwierz w to. Zechciej tego. Nie poddawaj się, nie składaj broni.

Cztery lata więzienia i obozu to czas, w którym można było zwątpić w człowieka, w ludzkość, w nadzieję, że nadejdzie kres tej udręki. Można było umierać każdego dnia. Każdego dnia mogła tam umierać jakaś cząstka człowieka, bo śmierć była codziennym oddechem tych ludzi. Dosłownie i w przenośni.

Wobec Pani Alicji nie można być obojętnym. Dla tych, dla których jej postawa jest niepojęta, może nawet nie zrozumiała, z całego serca zachęcam do lektury. Każde słowo, każde zdanie, wszystko wyjaśni. Wyjaśni i pozwoli spojrzeć na życie z innej perspektywy.

Ta kobieta straciła w młodym wieku rodziców, następnie męża, córkę, czesała włosy i malowała twarze burakiem koleżankom idącym na śmierć „żeby Niemcy widzieli, że one się nie boją, żeby zachowały twarz”. Ona naprawdę wiedziała co mówi i o czym mówi.

Jest to kawał szczerej, brutalnej, ale w piękny sposób opisanej historii. Nie znajdzie się takich opisów w podręcznikach. Oj nie, a przynajmniej nie w takiej ilości i z takimi emocjami.

Jeśli chcą Państwo wzruszyć się i przekonać ile w człowieku może być wiary w życie, woli i pragnienia, by przetrwać kolejny dzień, jak można świadomie chłonąć każdy oddech nawet w najbardziej drastycznych warunkach i okolicznościach życia. Jeśli chcą Państwo przemyśleć jak bardzo pogrąża nas nasze własne „piekło”, które dla każdego nosi inne imię, to tak książka jest dla Was.
I ona odpowie na wiele pytań pozostających dotychczas bez odpowiedzi.

Myśli Pani o śmieci?

„Jakoś muszę umrzeć, ale na razie traktuję to nierealistycznie. Bo przecież mam dopiero 90 lat. Proszę pana, połowa chorób jest w głowie. Wiele w życiu zależy od nas samych, od nastawienia, od sposobu odnalezienia się. Niech mi pan wierzy. W miarę upływu lat jestem coraz zdrowsza. Lekarz, który robił mi echo serca, mówi: Ale piękne, młode serce”.

Pani Alicja zmarła 04 grudnia 2020 roku, w wieku 99 lat. Pozostawiła po sobie wspaniałą historię, wiarę w człowieka oraz optymizm dający siłę na przekór wszystkim i wszystkiemu.

O ile do tej pory słowo „optymizm” traktowałam jak nieco już wytarty slogan, o tyle po lekturze „Czesałam ciepłe króliki” wiem, że jest on kluczowy i nabiera nowego znaczenia ?

Życzę Państwu spokoju i optymizmu, zawsze ?

Czytaj też: Pomaganie i potrzebowanie pomocy – to dwa ważne elementy życia.