Byłam (a przynajmniej bardzo wierzę w to, że „byłam”) typem człowieka, który wyznawał zasadę, że będzie cierpiał, będzie czuł ogromny w życiu dyskomfort, ale będzie trwał. Bo tak ma być i tak jest najbardziej w życiu prawidłowo.

Kiedy ludzie zazdroszczą sobie domów, drogich samochodów, urody, nietuzinkowego życia, ja zawsze o wiele, wiele bardziej zazdrościłam innym umiejętności stawiania granic i poczucia świadomości, że życie trzeba przeżyć po swojemu. W pewnym momencie uznałam nawet, że chyba taka to już moja („wątpliwa” z resztą) uroda trwać uparcie i na siłę w trudnych relacjach, często wręcz toksycznych i znosić potulnie to, na co zgody w moim sercu nie było. Za wszelką cenę chciałam sprostać oczekiwaniom innych i w moim mniemaniu nie zawieść absolutnie nikogo.

Raz podjęta decyzja miała być świętością, niemalże wyrokiem, no  bo jak potem wycofać się i przyznać do błędu…?

Długo wierzyłam, że tak ma być. Że na tym polega dorosłość, lojalność i pokora…
I długo trwało wychodzenie z tego okrutnego względem siebie myślenia.

Stereotypy wcale tutaj niczego nie ułatwiają.

Kto z nas nie usłyszał względem siebie, albo wobec kogokolwiek innego rad typu: „trzymaj się tej roboty, w końcu dali ci umowę na stałe więc nie narzekaj tylko ciesz się, że w ogóle masz gdzie pracować”. I nieważne, że na myśl o tym miejscu pracy masz ścisk w żołądku, a po powrocie z niej wyładowujesz się na wszystkich dookoła.
Masz „robotę” to ja „szanuj”, siebie już nie musisz…

Albo przysięgałaś/ przysięgałeś miłość? To teraz „kochaj” te siniaki, wyzwiska, zdrady, brak szacunku…Trwaj nawet jak zaczynasz jemu lub jej wierzyć, że nic bez niego w życiu nie osiągniesz i trwaj usilnie, gdy zaczynasz być nikim dla siebie samej we własnych oczach, „kochaj” i znoś, bo w naszej rodzinie rozwodów się nie praktykuje…

Czasem odnoszę wrażenie, że niektórzy ludzie wyznają niezłomną zasadę: „znam rozwiązanie na każdy życiowy problem zwłaszcza… ten cudzy”!
Jak my bardzo „wiemy” jak inni powinni postępować… w swoim własnym życiu!!!

Ja nie mówię i nie namawiam żeby rzucać wypowiedzenie za każdym razem, gdy poczujemy się przytłoczeni lub zmęczeni pracą, że mamy zrywać znajomości i palić za sobą mosty jeśli poróżnimy się z kimś od czasu do czasu, ,,żeby „lecieć” z pozwem do sądu i rozwodzić się tuż po pierwszej poważnej kłótni i rozczarowaniu, oraz żeby poddawać się bez walki…Nie!!!

Ale jeśli ktoś lub coś sukcesywnie tłumi w nas życie, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, latami wręcz odbiera szacunek, marzenia, radość z istnienia, odziera z ludzkiej i należytej nam godności to zawalczymy o siebie i o swoje szczęście. Zawalczmy o prawo do normalnego, zdrowego życia i funkcjonowania. Bo życie mamy tylko jedno…

I kiedy koleżanka, siostra, bratowa, mama, córka, sąsiadka, mąż, brat, szwagier, kumpel, przyjaciel mówią Ci, że dla nich nie ma już ratunku, że nie widzą szansy na jakąkolwiek zmianę, że tak już musi być i nie ma żadnej drogi wyjścia…to nie pozwól jemu bądź jej w to wierzyć!

Nie mów co ma robić, nie wyręczaj w podejmowaniu decyzji, nie oceniaj, ale mów, że da radę zawalczyć o zmianę! Niech tylko próbuje!!!
Bądź „rękawem”, w który można otrzeć łzy i bądź kimś kto wskaże ścieżki, ale ich nie wyznaczy…

Nie powielaj stereotypów typu „cierp ciało jak sobie chciało”.
Owszem może i chciało, może walczyło o tę pracę jak lew, może szczerze wierzyło, że ta miłość będzie tą jedną i do grobowej deski, ale czy życie czasem nie weryfikuje dość brutalnie naszych decyzji?

W idealnym świecie wszystko byłoby czarne albo białe. Ale idealny świat… nie istnieje! I w świecie, w którym żyjemy zdarzają się mniej lub bardziej dramatyczne zwroty…
Ale zawsze masz możliwości! Zawsze możesz pokusić się o zmianę i zawalczyć o siebie, zawsze możesz spróbować…

Dobrego dnia ❤️❤️❤️