Ciężko o drugą tak wyjątkową i pełną pasji osobę. Trudno również o tak rewelacyjne źródło wiedzy, jakim jest Pan Jan Markiewicz, który lata swego dzieciństwa spędził w realiach powojennych Słubic. Dziś mamy okazję z byłym już mieszkańcem naszego miasta szczerze porozmawiać. Zapraszamy!

PK: Panie Janie, uchodzi Pan za jedną z tych osób, o których śmiało można powiedzieć, że są skarbnicą wiedzy. Zna Pan świetnie nie tylko dzieje Słubic jako takich, ale i również interesujące historie z życia poszczególnych jego mieszkańców. Proszę zatem opowiedzieć naszym czytelnikom w jaki sposób to Pana rodzina trafiła na polsko-niemieckie pogranicze.

Jan Markiewicz: Rodzice w czasie wojny pracowali przymusowo u niemieckiego gospodarza pod francuską granicą. Po wojnie mieli wybór: zostać w tym miejscu, lub wrócić do Polski. Wybrali powrót w rodzinne strony – czyli w lubelskie. Statkiem dotarli do Szczecina i tu zaczęły się ich kłopoty. Nie było innej możliwości, musieli przesiąść się na transport kolejowy i poddać się woli zarządzających, czyli zasiedlać dawne niemieckie ziemie – tzw. Ziemie Odzyskane. Wysiedli prawdopodobnie na stacji Rzepin, skąd zabrano ich samochodami do Słubic. Z opowiadań rodziców wiem, że miasto nie było mocno zniszczone, mogli wybierać sobie zachowane w dobrym stanie mieszkania – nawet umeblowane, czy gospodarstwa rolne z pełnym sprzętem. Jako młody chłopak pamiętam, że mieszkaliśmy między innymi przy dzisiejszym Placu Wolności, następnie na Placu Bohaterów pod dzisiejszą 14a w podwórku, w końcu na ul. Drzymały.

PK: Pana młodość i dzieciństwo to m.in. okres lat 50 i 60. To zatem czasy poprzedzające wielką przebudowę Słubic, która nastąpiła w latach 70. Jak wówczas nasze miasto wyglądało? Czy rzeczywiście o ówczesnych Słubicach można było powiedzieć, że to jedynie nieco przerośnięta wieś?

Jan Markiewicz: W mojej młodości, o ile dobrze pamiętam Słubice liczyły kilka tysięcy mieszkańców, których się znało w większości z widzenia. Praktycznie nic tu się nie działo, miasto senne, na co dzień puste, ludzie poszukiwali pracy lub pracowali w terenie, u pobliskich gospodarzy – od wczesnego rana do ciemnej nocy. Również moi rodzice na początku pracowali u gospodarzy za produkty rolne. Ja pilnowałem młodszego rodzeństwa, wkradał się głód, niepewność jutra. Słubice pozostawały jednak schludnym, skromnym miasteczkiem. Co pamiętam – to wzajemną pomoc sąsiedzką, informowanie się. Nasze dzieciństwo spędzaliśmy na nadodrzańskich wałach, główkach i podglądaniu Niemców, na zabawach z piłką koło pomnika braterstwa, czy w chowanego w pobliskich krzakach, w których były ukryte rosyjskie groby. Moja szkoła to obecna „jedynka” (lata 1954 – 1961), wychowawczynią przez cały okres nauki była p. Maślanka. Zimą po szkole zjeżdżało się na tornistrze z górek, które były na dzisiejszym Placu Przyjaźni. A w domu trzeba było wysłuchać kazania i przyjąć parę ścierek lub „uruchomiano pasek”.

Pamiątka z dzieciństwa. Na wspólnym zdjęciu Pan Jan wraz z rodzeństwem- siostrą Zofią oraz bratem Waldemarem
Pamiątka z dzieciństwa. Na wspólnym zdjęciu Pan Jan wraz z rodzeństwem- siostrą Zofią oraz bratem Waldemarem

 

PK: Panie Janie, wiemy że w latach 50 i 60. w dalszym ciągu w naszym mieście istniały pustostany. Wiemy również o tym, że wiele niemieckich rodzin ukrywało na miejscu różne dobra w nadziei na szybki powrót. Jak wiele takich historii jest Panu znanych?

Jan Markiewicz: W pamięci utkwiło mi wiele domów w dobrym stanie, ale splądrowanych przez mieszkańców. Najbardziej przypasowała nam młodym tzw. Mała Moskwa. Poniewierały się tu poniemieckie, ładnie wydane książki, srebrne i grube monety, dawne rzeźbione meble, zegary, zdjęcia, ubrania. Ganialiśmy się po tych pustostanach do czasu ich zasiedlenia przez repatriantów. Było też wiele miejsc, gdzie Niemcy bojąc się o własną skórę chowali w ziemi swój dobytek zapewne z myślą o powrocie. Jednym z takich miejsc był nasz ogród gdy mieszkaliśmy przy Placu Bohaterów. Obok mieszkali Górniakowie. To tu było zakopane wszystko potrzebne do życia. Jaki los był tego znaleziska – nie wiem. Również gdy mieszkałem już na Drzymały, zdarzały się najazdy niemieckich gości, którzy w rozmowie straszyli, aby tu nic nie robić i nie szukać, bo oni tu wrócą! Dla nas to była zachęta, ale nic nie znaleźliśmy. Takich historii opowiadanych między znajomymi było bardzo wiele.

PK: Pomówmy o latach 70, bo to okres niezwykle ważny w historii naszego miasta. Po raz pierwszy otwarte granice, nowy komes i budowa „dwupasmówki”. Jak Pan wspomina tamte czasy?

Jan Markiewicz: Lata 70. były boomem dla Słubic. Pamiętam jak biło mi mocno serce, gdy mogłem wejść na most, który był zawsze dla nas tajemniczy, niedostępny. Nagle otworzył się świat, można było zobaczyć z bliska miejsca, które w młodości budziły podziw. Obie strony mostu były zatłoczone, wszyscy byli dla siebie mili, uprzejmi. Myślę, że to zostało do dzisiaj. To jest wielkie dobro. To były też lata kiedy miasto niespodziewanie się zaludniło, o pracę było łatwiej, powstał Komes ze szkołą odzieżową, który się rozbudował, pracę znaleźli tu moi rodzice, siostra i bratowa. Skorzystali mieszkańcy i też wiele osób z pobliskich miejscowości. Z dumą nosiło się wycieruchy i dumni byli ci co tu pracowali. Pamiętam zabudowę przed oddaniem „dwupasmówki” – inny świat, zawitało nowe życie, które spełnia myślę swoje zadanie. Miałem wiele pamiątek zdjęciowych z tego okresu, ale poszły z dymem – spalił mi się laptop…

W ten sposób Pan Jan zapamiętał nasze miasto. Fotografia autorstwa Czesław Janiaka
W ten sposób Pan Jan zapamiętał nasze miasto. Fotografia autorstwa Czesława Janiaka

 

PK: Lata 80. to trudny okres związany m.in. z ogłoszeniem stanu wojennego. Czy mógłby Pan naszym czytelnikom opowiedzieć coś więcej o tamtej dekadzie, a także o późniejszych czasach tzw. transformacji ustrojowej?

Jan Markiewicz: W stanie wojennym nie miałem możliwości odwiedzenia rodziny w Słubicach, ale byłem w kontakcie i się bardzo martwiłem o wszystkich. Rodziny przeżywały dramat, były zadrażnienia na punkcie oceny i popierania, wiele gniewu. Dla nikogo nie było to przyjemne i dobrze, że w końcu przycichło. Życie stało się normalne, każdy musi liczyć na siebie, a w polityce zapomniano o minionej historii, o ofiarach, o wysiłku wielu pokoleń, o braku ciągłości. Zapomniano, że wszyscy wywodzimy się z tej komuszej rodziny poprzez dziadków, rodziców tak, jakby ktoś był winny, że przyszedł na świat w tym czasie. Przykrywa się moim zdaniem tym tylko nieudolność. Transformacja ma cały czas pod górkę.

Słubice na przełomie lat 60 i 70. Późniejszy okres to boom związany m.in. z powstaniem nowego Komesu oraz tzw. dwupasmówki
Słubice na przełomie lat 60 i 70. Późniejszy okres to boom związany m.in. z powstaniem nowego Komesu oraz tzw. dwupasmówki

 

PK: I na sam koniec pytanie natury bardziej osobistej. Obecnie mieszka Pan w Grudziądzu. Czy zdarza się Panu jednak wracać wspomnieniami na polsko-niemieckie pogranicze?

Jan Markiewicz: Mieszkam 9 kilometrów od Grudziądza w gminie Dragacz od 1968 roku, ale często odwiedzałem rodzinę w Słubicach i podglądałem fotograficznie zachodzące zmiany w mieście. Dałem upust mojego przywiązania w kilku filmikach przekazanych na You Tube, szykuję kolejne ze zdjęć, które przez lata zrobiłem i uzbierałem z różnych źródeł. Nie wstydzę się tego, że tęsknię za rodziną i do miejsc młodości. Często wspominam i porównuję czasowo dzieje miasta i jestem dumny, że zrobiono i robi się tu tak wiele, że jest oknem na świat, o którym wspominają moi znajomi wędrujący na zachód, a to najwyższa temperatura – wszystko cieszy. Wyhamowała trochę pandemia z odwiedzinami w tamtym roku, zaczyna powoli popuszczać, może ten rok będzie łaskawszy. Ze Słubicami jestem na bieżąco poprzez Wasze portale. Podgląda Was wielu takich jak ja, którym los powierzył inny teren do życia.

PK: Bardzo serdecznie dziękuję Panu za rozmowę.

Zdjęcie nagłówkowe: Pan Jan z odwiedzinami w Słubicach, końcówka lat 90.