Cały ty, z jednej strony boski szef, z drugiej głupi, ale wierni pretorianie. Tutaj tak nie ma, ludzie myślą i sami także chcą mieć coś mądrego do powiedzenia. A te twoje szantaże: „Jak nie jesteś ze mną, to już nie żyjesz”, jakie to dramatyczne, „Przegryzę ci aortę, może nie umiem ludziom pomagać, ale na pewno potrafię zaszkodzić” – w drugim rozdziale książki Zbigniewa Kozłowskiego „Hokka hey – taniec z kołtunerią” główny bohater Leszek Górecki spotyka się z bezwzględnym politykiem tej samej partii. Obaj startują na stanowisko szefa powiatu. Przeczytajcie uważnie, może uda Wam się umiejscowić lubuskich polityków w tej powieści. 

Przeczytajcie pozostałe części opowieści:

Rozdział 1: Lokalna klasa polityczna, czyli jak się niszczy porządnych ludzi
Rozdział 2: „Jak nie jesteś ze mną, to już nie żyjesz” – takie realia brutalnego świata lubuskiej polityki.
Rozdział 3: „Ludziom, którzy chcą nas opuścić, zdarzają się dziwne, spowodowane na ogół depresją wypadki”. Polityka to nie żarty!
Rozdział 4: Jak opłacony dziennikarz manipuluje opinią publiczną
Rozdział 5: Co? Komu? I za co? – jak partie rozdają sobie stanowiska. Lubuska polityka 2005-2011.
Rozdział 6: Polityka to gra pozorów. Jeśli jest za dobrze, to znaczy, że gorzej być nie może.
Rozdział 7: Sesja nie ważna! Powód? Przewodniczący zamiast ją zwołać, użył słowa: „zapraszam”. Takie rzeczy naprawdę dzieją się w polityce!
Rozdział 8: Absurdy, manipulacje, nieczyste zagrywki polityki lubuskiej.
Rozdział 9: Opozycja zdradziła! Postawiła na układ, a nie na dobro powiatu i jego mieszkańców. Tymczasem starostów jest dwóch!

Umówiliśmy się w kawiarence mieszczącej się w budynku tak zwanego lokalu partyjnego. Nazwano go tak, ponieważ właśnie tutaj znajdowały się siedziby wszystkich ważniejszych partii politycznych naszego miasta Żurawia. Całe pierwsze piętro wynajmowała nasza Rampa – jej członków, ku naszemu nieukontentowaniu zwano „burłakami” od czasu, gdy kraj obiegło zdjęcie czołowych aktywistów ciągnących na linie amber – samolot „ze złotem” i wszelkimi partyjnymi i rządowymi aferami. Muszę dodać, że narastające z każdym miesiącem oburzenie społeczeństwa mocno nas konsternowało i coraz bardziej czuliśmy, że trzeba jak najszybciej zmienić styl i zasady postępowania. Od samej góry aż – tu nasze zadanie – po najbliższe otoczenie, którym był żurawski powiat i samo miasto.

Piętro kolejne zajął dla siebie nasz koalicjant: Wola Ludu, którego czcicieli określano mianem „fornali”, ba, antagoniści zwali ich wręcz metresami, ponieważ taka legnie w łóżku 14 (wchodzi w koalicję) z każdym, byleby mieć z tego zysk i dostęp do władzy. Mniej poczesne miejsce na trzecim piętrze budynku wynajmowała partia Uczciwość i Prawo, której członków zwano popularnie „uczciwusami”.

Ostatnią, najwyżej położoną kondygnację zagospodarowała Różowa Lewica, przez lud zwana potocznie „komuszkami”, a przez prześladowanych i pokrzywdzonych wręcz „bolszewią”. Cały budynek, właśnie ze względu na umieszczone w nim siedziby tylu partii, tętnił publicznym życiem, więc nic dziwnego, iż na parterze zainstalowała się prywatna kawiarenka. W niej to przedstawiciele różnych ugrupowań, polityczni petenci oraz zwykli bywalcy często przesiadywali przy kawie i nie tylko, wypełniając czas omawianiem bieżących spraw oraz dyskusjami na tematy niekoniecznie polityczne.

Tutaj właśnie umówiłem się ze Zbigniewem Kozłowskim. Sytuacja, w której się znaleźliśmy, wymagała, moim zdaniem, wyjaśnienia i wobec zaistniałego między nami rozdźwięku pragnąłem pojednania, dogadania się oraz podtrzymania dotychczasowej współpracy. Do kawiarenki wszedłem więc celowo kilka minut wcześniej przed umówioną godziną, by wybrać dogodne miejsce, w którym moglibyśmy spokojnie porozmawiać. Rozejrzałem się po sali. Zajęte były tylko dwa stoliki, przy jednym jakaś młoda para łapczywie pochłaniała lody, przy kolejnym dwóch facetów popijało piwo. Wybrałem miejsce nieco na uboczu i z dala od innych, zamówiłem kawę i czekałem.

Układałem sobie w głowie sposób przeprowadzenia rozmowy ze Zbigniewem. Zastanowiłem się nad tym, co o nim wiedziałem. Chyba sporo. Przede wszystkim kłuła w oczy jego wybujała ambicja i pycha. Takie rozdęte ego, które bardzo utrudniało współpracę. On i tylko on, reszta zawsze miała być co najwyżej tłem. No i pęd do kariery, Kozłowski już zaplanował, że zostanie co najmniej ministrem, z którym to zamiarem wcale się przed ludźmi nie krył. Hm, będzie więc bardzo trudno skłonić go do kontynuowania współpracy, zwłaszcza w obecnych okolicznościach.

Miałem jednak cichą nadzieję, że Zbigniew również dla swojego dobra zrozumie, iż grając w zespole, powinien tylko zyskać. Przecież działając wspólnie możemy spróbować choć w części odbudować w Żurawiu zaufanie do burłaków. Pokazać, że u nas nie jest tak, jak w stolicy, że tutaj działają ludzie, którym obca jest korupcja, afery i złodziejstwo. Naprawdę nikomu nie jest potrzebne, żeby nasze drogi się rozeszły.

Dywagowałem tak sobie i nawet nie zauważyłem, że bezwiednie bębnię palcami o blat stołu. Niecierpliwiłem się, czekałem i byłem trochę niepewny wyniku negocjacji. W końcu w drzwiach kafejki pojawił się Zbigniew. Rozejrzał się po sali, dostrzegł mnie i podszedł do stolika. Przywitaliśmy się uściśnięciem ręki. Kozłowski usiadł, zamówił sobie kawę i kiedy tylko kelnerka ją podała, pytająco spojrzał na mnie. Wiedziałem, że to ja muszę zacząć, więc przystąpiłem do rzeczy.

– Posłuchaj mnie spokojnie i pomyśl – rozpocząłem. – Nie pchałem się na fotel przewodniczącego partii w powiecie żurawskim. Startuję tylko dlatego, że to nasi członkowie chcą mnie wybrać. Jeżeli nie chcesz ustąpić to trudno, staniemy do wyborów obaj. Niemniej dla dobra burłaków, zresztą własnego również, powinniśmy dalej działać wspólnie. Także po wyborach.

Postanowiłem przejść wprost do meritum.
– Mam konkretną propozycję. W kampanii normalnie gramy każdy na swoją kandydaturę. Koniecznie fair. Po wyborach, jeżeli ja je wygram, zrobię cię vice. Jeżeli wygrasz ty, vice zostaję ja. Ważne, abyśmy dalej stanowili tandem, bo jest to korzystne dla wszystkich. Razem możemy zrobić dużo więcej, będziemy też mieli większe pole rażenia. Tylko w takim układzie możemy wyjść na prostą. To jest dla tak zwanego 16 dobra wyższego, dlatego proponuję ci taką możliwość. Zależy mi też, aby nie było żadnych rozdźwięków, podchodów i wewnętrznych wojenek jak w centrali. Przemyśl sprawę spokojnie i odpowiedz. Propozycja jest uczciwa, a przecież wiesz, że to raczej ja wygram wybory. Pomyśl, okay?

Spojrzałem w twarz Zbigniewa. Była zimna, bez wyrazu, oczy tkwiły nieruchomo i tylko lekkie zmarszczki w kącikach ust świadczyły o irytacji. Mimo to odpowiedział spokojnie:
– To ja zakładałem w Żurawiu Rampę, a ty tylko pod moim bokiem za duży urosłeś. Chyba nie sądzisz – zaczął cedzić słowa – że dopuszczę, aby ktoś inny był tu szefem. Jeżeli nie jesteś ze mną, to nie mamy o czym rozmawiać. Pożałujesz. Przegryzę ci aortę i rozgniotę jak robaka. – Spokojnie – spróbowałem przerwać – nie unoś się, gdy robią z ciebie balona. To tylko żart – zaraz się poprawiłem, pamiętając o celu rozmowy. – Powtarzam jak najpoważniej, Zbigniew, byłeś przez całą kadencję przewodniczącym partii w powiecie, na pewno zrobiłeś dużo dobrego, ale popełniłeś wiele błędów. Działałeś tylko dla siebie, usuwałeś indywidualności, wynosiłeś się ponad wszystkich, dlatego ludzie chcą kogoś innego. To ma być demokracja, a ja z szacunku dla naszej współpracy proponuję ci właśnie taki układ, w którym nie zostaniesz odsunięty. Naprawdę zastanów się i dobrze wybierz. Jakikolwiek będzie wynik wyborów, powinniśmy być wszyscy razem.

Następna strona ->

Strony: 1 2