Magdalena z Ośna Lubuskiego

Mój były mąż był człowiekiem tzw „normalnym”. Lubiany, powszechnie szanowany, uważany za pracowitego, do tego przystojny i inteligentny. Niektóre koleżanki nawet gdzieś mi tam zazdrościły takiego męża. Co najmniej jakbym złapała Pana Boga za nogi. Rodzice zachwyceni zięciem! Złego słowa nie dali na niego powiedzieć. Ślub był huczny, piękny, wzruszający. Nadzieje na cudowne, wspólne życie ogromne! I na początku rzeczywiście była sielanka. Urodziłam dość szybko dwoje dzieci. Wypadłam z rynku pracy, właściwie nie miałam do czego wrócić, bo długi urlop macierzyński zakończył się po prostu zwolnieniem mnie. Z resztą ustaliliśmy z mężem, że zajmę się domem i dziećmi, a on będzie utrzymywał nas finansowo. Ot historia jakich wiele. Co tydzień chodziliśmy do kościoła, na obiady do teściów czy moich rodziców. Po około trzech latach od zawarcia związku małżeńskiego zaczęło wychodzić „szydło z worka”. Usłyszałam dość brutalnie i wprost: wzięłabyś się za siebie, po tych porodach wyglądasz jak wieloryb, a nie sorry wieloryby są o wiele zgrabniejsze”! „Dlaczego tu jest taki bałagan, znowu nie chciało Ci się tej tłustej dupy ruszyć żeby posprzątać”? Ktoś powie „a tam głupie żarty”. No to powiem tak, żart to byłby wtedy kiedy może padłby raz na jakiś czas, ale takie słowa były u nas na porządku dziennym. Tak wyglądały moje codzienne relacje z mężem, to było moje życie. Nie ważne, że dzieci wszystko słyszały. Powstrzymywał się tylko w obecności sąsiadów, rodziców czy znajomych. Wtedy wracał „mąż do rany przyłóż”. Słyszałam wówczas od koleżanek „Ty Madzia to masz wspaniałe życie. Nie pracujesz, mąż dobry, przystojny, troskliwy, urządziłaś się, nie ma co…”

A ja ściskałam wówczas powieki ze wszystkich sił żeby nie wybuchnąć płaczem i nie wykrzyczeć, że ten wasz chodzący ideał gnębi mnie od lat! Że nazywa mnie nierobem, niedorajdą życiową, pasożytem społecznym, spasłą świnią i powtarza regularnie, że bez niego byłabym nikim. Klasyczne prawda? Jak z kiepskiego filmu lub serialu. Tylko, że ja słyszałam to dzień w dzień. Oczywiście, że bywały chwile dobre. Wtedy nie byłam „wielorybem”, idiotką czy wariatką, ale „pączusiem” i „jego peszkiem życiowym” tak subtelnie. Pieniądze? Zawsze były jego! On pracował, on zarabiał, on mógł jedynie decydować. To mój mąż oświadczał gdzie i kiedy jedziemy na wakacje, jakie meble kupimy i ile mogę dziennie wydać na zakupy. Seks? Brał swoje. Po prostu. Przecież to mój obowiązek małżeński. Czy mnie gwałcił? Nie, nie zmuszał mnie w ten sposób jak to się z typowym gwałtem kojarzy, ale na przykład nie mogłam „nie chcieć”, nie ma, że byłam zmęczona, wręcz padnięta, że nie miałam po prostu ochoty bądź sił. Jak on miał potrzebę to seks musiał być i kropka. Co czułam i myślałam? Byle szybko i żeby dał mi święty spokój. Czułam się wówczas gwałcona bardziej psychicznie. Bo spałam z człowiekiem, do którego czułam żal, a wręcz obrzydzenie za to jak mnie traktuje. Czy żaliłam się komuś? Próbowałam mamie. Raz jeden. Zaczęłam spokojnie i ostrożnie mówiąc, że nie zawsze wszystko wygląda tak jak nam się wydaje, że Michał (imię zmienione) często mnie obraża, wyzywa, ogranicza pieniądze, potrafi ośmieszyć przy dzieciach… Mama powiedziała wówczas: dziecko, mój ty Boże nasz Michał? Przecież on by Wam nieba przychylił! A w którym małżeństwie jest idealnie? Wszędzie są jakieś sprzeczki i nieporozumienia. Może chłopak wraca zmęczony po pracy i z tego zmęczenia palnie czasem jakaś głupotę! Ciesz się, że nie pije i nie bije Ciebie. A jak zarabia na dom, nie zdradza to tylko Bogu dziękować. Ślubowałaś na dobre i na złe więc musisz wspierać męża, a nie szukać dziury w całym.

To mi wystarczyło, wiedziałam już, że rodzice nie pomogą mi w wyjściu z tego piekła, bo oni nie dopuszczą nawet do siebie myśli, że ja naprawdę cierpię w tym małżeństwie. Miałam nawet myśl żeby pójść do Ośrodka Pomocy Społecznej, ale nie daj Boże ktoś by mnie jeszcze zobaczył… W domu byłoby piekło, a jaką ja miałam gwarancję, że mi tam pomogą? Ktoś z tych pracowników przygarnie mnie z dwójką dzieci pod swój dach? Nawet jeśli mi uwierzą, to co oni tak naprawdę mogą? Do domu samotnej matki nie pójdę, bo wstyd! Rodzice chyba zeszliby na zawał (no i co ludzie powiedzą), nie ma pieniędzy na wynajem czegokolwiek! W ogóle nie miałam ani jeden własnej złotówki. Wszystko było skrupulatnie wyliczane przez męża. Byłam pod życiową ścianą, bez sił, bez pieniędzy, wyprana z pozytywnych uczuć, jak takie emocjonalne zombie, gdyby nie dzieci chyba targnęłabym się wówczas na swoje życie…

Światełko w tunelu? Dawna koleżanka i chyba przypadek choć ja wolę nazywać ten przypadek moim „aniołem”. Podczas któregoś spaceru spotkałam koleżankę z liceum. Ucieszyłyśmy się na swój widok. Miała chwilę więc poszłyśmy na spacer razem (nie mogłam jej zaprosić do kawiarni, bo pieniądze miałam wyliczone dokładnie na chleb, mleko i płyn do płukania tkanin). Aneta zauważyła, że jestem wewnętrznie smutna i przybita…

Powiedziała mi to wprost. Nie trzeba było mi wiele. Rozryczałam się w pięć sekund, a w pięć minut opowiedziałam jej o całym moim małżeńskim koszmarze. Na koniec zapytałam ją czy ja naprawdę mam problem czy po prostu „w dupie mi się poprzewracało” jak to często powtarzał mi mąż…?

Aneta wysłuchała mnie i powiedziała stanowczym tonem:  „Magda zrobiłaś pierwszy najważniejszy krok wyrzuciłaś to z siebie, pora na drugi”. Tylko jaki, co ja mam zrobić? Ja nie wiem! Boże ja nie wiem co mam robić!!!

Aneta powiedziała, że mi pomoże, że nie zostawi mnie samej. Wymieniłyśmy się numerami i rozstałyśmy. Pierwszy raz w życiu od dawien dawna poczułam ulgę. Tak jakby mi ktoś  zdjął ogromny głaz z serca albo przykleił skrzydła. Pierwszy raz od wielu lat poczułam, że nie jestem sama, że ktoś nie uważa mnie za wariatkę czy histeryczkę! Ta nadzieja dała mi realną motywację i kopa do działania. Zaczęłam szukać informacji w internecie. Zaczęłam układać sobie w głowie plan działania. Okazało się, że w internecie aż roi się od podobnych historii… Niestety i „stety”, bo kobiety po podobnych przejściach podpowiadały gdzie i jak szukać pomocy. Tworzyły sieć wsparcia i pomocy. Zdobyłam namiary na studentów prawa za darmo świadczących porady prawne. Problem z dojazdem? Aneta ze mną jeździła. Krok po kroku, mozolnie budowałam dosłownie plan ucieczki. Nagrywałam telefonem męża, zapisywałam daty, notowałam wszystko co mogłoby mi się przydać. Byłam już nawet gotowa na ten dom samotnej matki byleby tylko odejść i zamknąć bezpowrotnie drzwi. Studenci prawa pomogli mi napisać pozew o rozwód i o alimenty także na mnie. Aneta pożyczyła pieniądze na opłatę sądową i… załatwiła mieszkanie, właściwie pokój u swoich rodziców na wsi. To na początku miało być moją bazą. Złożyłam pozew o rozwód, a podczas pobytu męża w pracy spakowałam siebie, dzieci i dosłownie uciekłam.

Bałam się okropnie. Serce biło mi jak oszalałe, nogi miałam jak z waty, przez moment strach sparaliżował mnie do tego stopnia iż miałam ochotę wrócić, puknąć się w czoło i zapomnieć o moim planie. Ale Aneta zawołała „Magda prędzej” i pobiegłam do auta.

Szok był ogromny. Rodzice płakali, krzyczeli do telefonu, błagali żebym się opamiętała, bo rozbijam tak przecież wspaniałą rodzinę, że Michał siedzi, rozpacza i nie rozumie cytuję: „co mi odpierdoliło”, tata gromił w tle rozmowy, że chyba za dobrze miałam i to tak z tego dobrobytu mi odwaliło. Miałam przyznać się do rzekomego kochanka albo nawet do choroby psychicznej, już woleli choćby to niż przyznanie, że byłam poniewierana! Na szczęście znalazłam w sobie siłę żeby powiedzieć im wszystkim „nie” i przepraszam za wyrażenie, ale „walcie się wszyscy”.

Z biegiem czasu Michał odpuścił, o dziwo na początku odgrażał się na różne sposoby, ale po pół roku od mojego odejścia nawet chyba było mu już to wszystko na rękę… Ja z pomocą różnych instytucji stanęłam na nogi finansowo. Oczywiście w znalazłam pracę, złożyłam wniosek o mieszkanie komunalne. Nie jest mi łatwo, ale w końcu żyję!

Żyję w spokoju, bez wyzwisk i upokorzeń. Oddycham pełną piersią bez ścisku w klatce piersiowej. Uczęszczałam dwa lata na terapię. Leczyłam mozolnie nerwobóle. Małymi krokami budowałam na nowo poczucie własnej wartości. Uczyłam się siebie. Poznawałam swoje potrzeby i odkrywałam to co moje małżeństwo skutecznie we mnie zgasiło. Zaczęłam marzyć i zaczęłam chcieć! Nie mam w moim życiu od tamtej pory żadnego mężczyzny. Na razie nie chcę wchodzić w kolejny związek. Michał? A tak, ma trzecią albo czwartą partnerkę, nie liczę i nie wnikam. Rodzice? Kiedy Michał ściągnął maskę idealnego męża i zięcia przeżyli szok! Usłyszeli wprost, że wychowali pasożyta społecznego i dziwkę.

To było dla nich brutalne doświadczenie, ale chyba potrzebne. Miałam do nich żal, że nie chcieli uwierzyć swojej jedynej córce, ale kiedy zobaczyłam przerażenie w ich oczach po jednej z akcji Michała zrobiło mi się ich po prostu żal… Wybaczyłam.

Co mogę powiedzieć innym kobietom?

Działajcie pomimo strachu!  Nie siedźcie bezczynnie. Róbcie plany. Róbcie wszystko żeby uniezależnić się finansowo! Odkładajcie każdy możliwy grosz. Szukajcie wsparcia w rodzinie, u przyjaciół, gdziekolwiek! Zawsze znajdzie się jakaś osoba, która Ci uwierzy, może nawet krok po kroku powie jak działać, gdzie szukać konkretnej pomocy. Mnie mąż nie bił, ale w sytuacji zagrożenia życia, kiedy bije, uciekaj z dziećmi pod pachą i krzycz, wołaj o pomoc. Nie wycofuj zeznań, nie okłamuj policji tylko dlatego, że partner przyobiecał zmianę i zaczęcie wszystkiego od nowa. Rzeczy ważne, takie jak dokumenty, dyplomy, świadectwa pracy, książeczki zdrowia, itp trzymaj zawsze razem w wiadomym Ci miejscu. Tak żebyś uciekając nie traciła czasu na szukanie i pakowanie. Nagrywaj awantury, wszystko co może przydać się w Sądzie i posłużyć za dowód w sprawie. Nie pozwól sobie wmówić, że jesteś nikim! Nie wierz w to, to podłe manipulacje. Nie wierz, że mąż czy partner odbierze Ci dzieci tylko dlatego, że nie pracujesz albo, że chcesz odejść. Z tego powodu nie odbiera się matkom dzieci. Nie wierz, że nikt Ci nie uwierzy. Nawet jeśli dziesięć osób podda wątpliwości temu co przeżywasz zawsze znajdzie się ktoś kto w końcu okaże Ci wsparcie. Nie wstydź się pójść na terapię. W przypadku ofiar przemocy to moim zdaniem konieczność! Terapeuta pomoże Ci poukładać poranione rejony w głowie i w sercu. Nie oczekuj, że wszystko zawsze uda się za pierwszym razem, ale nie trać wiary i determinacji, że ostatecznie uda Ci się dojść do celu. I pamiętaj zasługujesz na spokój, szczęście, szacunek i miłość. Magda

Historia Aleksandry ze Słubic.

U mnie problemem był alkoholizm taty oraz zimny chów jaki stosował wobec mnie i mojego brata. Tata pił odkąd pamiętam. Nie był klasycznym przykładem takiego pijaczka stojącego przy sklepie żebrającego o złotówkę, on pił „estetycznie”, tak, że sporo osób z mojego otoczenia nie miało o tym pojęcia. Ojciec miał swoje ciągi alkoholowe. Zaczynał w sobotę kończył w połowie następnego tygodnia. Żeby nie pić przez kolejny miesiąc, a potem znowu parę dni picia i powrót do normalności.

No właśnie… Pytanie czy to była normalność? Kiedy ojciec był w ciągu mieliśmy „luz”. Nie interesował się niczym, nie bił nas, nie wszczynał awantur, po prostu był obecny fizycznie z butelką Żołądkowej Gorzkiej. O nic nie pytał, miał totalnie gdzieś co się z nami dzieje  Mama nigdy nie mówiła tego wprost, ale chyba wolała ojca śpiącego w drugim pokoju pod wpływem alkoholu i nieobecnego niż trzeźwego, „normalnego”.

Dlaczego? Bo wtedy zaczynał się nasz osobisty dramat. Każda czwórka z przedmiotu była okupiona awanturą, byliśmy z bratem wyzywani od imbecyli, idiotów, darmozjadów, nieuków, leni śmierdzących…to chyba tak sobie myślę jedne z tych najłagodniejszych określeń. Ogólnie miałam wpajane, że przynoszę naszej rodzinie wstyd i że niczego w życiu nie osiągnę. Nie było mowy o przyprowadzeniu koleżanki, wszystko zawsze musiało być pod jego dyktando, wystarczyło, że ojciec spojrzał na nas i nie było dyskusji. Nie mogliśmy jeździć na wycieczki szkolne, bo nie. Nie mogliśmy chodzić do kina ze znajomymi, bo nie. Chcieliśmy na obiad naleśniki, jeśli ojciec zażyczył sobie co innego nie było opcji żeby mama mogła ugotować to na co mieliśmy ochotę my dzieci.

Ulubiony argument mojego ojca? Dzieci i ryby głosu nie mają. I my go naprawdę nie mieliśmy. Mama? Mama była jedyną osobą, która nas przytulała i dawała jakiejkolwiek ciepło. Oczywiście przy ojcu była zdystansowana choć z perspektywy czasu myślę, że ona po prostu bała się tego despoty. W odczuciu mojego taty miłość czy okazywanie uczuć to najzwyklejsze w świecie słabości. My mieliśmy wyjść na ludzi, a nie na jakiś tam życiowych mazgajów. Nawet w nasze urodziny milczał jak zaklęty. Nie potrudził się nawet o głupie „wszystkiego najlepszego”. Sukcesy? Szóstka z matematyki była sukcesem, ale nawet wtedy nie powiedział „jestem z ciebie dumny” tylko „i tak ma być zawsze”. Kiedyś ktoś w dorosłym życiu powiedział mi, że ojciec trzymał po prostu dyscyplinę… No to powiem tak… Ja tą dyscyplinę przypłaciłam depresją i stanami lękowymi.

Mam 39 lat i dwa poważne związki są sobą. Nie wyszłam za mąż, bo nie umiałam podjąć decyzji. Ja w ogóle nie umiem podejmować decyzji, mam z tym ogromny problem ponieważ przez większość mojego życia wszelkie decyzje podejmował za mnie mój ojciec. On nawet wybierał mi szkoły. Moi partnerzy nie potrafili zrozumieć dlaczego ja zawsze czekam na ich inicjatywę, jeden nawet wykrzyczał w chwili chyba już bezradności „Olka dlaczego ty nawet nie powiesz co chcesz zjeść na kolację tylko czekasz aż ja wybiorę”?! No właśnie… Dlaczego?!  Poszłam do psychologa. Na drugim spotkaniu usłyszałam wprost: jest Pani ofiarą przemocy psychicznej i emocjonalnej. Jest Pani ofiarą braku miłości! Praca nad wyjściem z demonów przeszłości będzie długa. Bardzo długa. Podjęłam się jej jednak. To była chyba moja pierwsza świadoma o samodzielna decyzja.

Kontakt z rodzicami mam sporadyczny. Z mamą często rozmawiam przez telefon. Prosiłam ją wielokrotnie żeby odeszła od ojca. Nie musi już z nim być. Dzieci ma dorosłe… Nic ją przy nim nie trzyma. Ale rozmowa zawsze kończy się „daj córcia spokój, najważniejsze, żebyś ty była szczęśliwa”. Moja psycholożka wytłumaczyła mi, że to klasyczny „Syndrom Sztokholmski”. Chciałabym pomóc mamie, ale ona chyba tak naprawdę nie chce tej pomocy. Wybiera życie z człowiekiem, który nigdy nie powie jej, że ją kocha, że jest piękna, ważna, cudowna… Straszne. Czasem zastanawiam się jakim dziadkiem byłby mój ojciec? Nie mam własnych dzieci. Brat… wyjechał za granicę, tam ożenił się i ma synka. Do domu rodzinnego nie przyjeżdża w ogóle, mówi, że nie ma sił i ochoty. Mały Leo nie zna więc swoich polskich dziadków. Może i dobrze?

Katarzyna z okolic Ośna Lubuskiego

Moja historia jest  taka klasyczna, że aż przerażająca z tego powodu. Ja doświadczałam przemocy ze strony… teściowej! Z mężem, z byłym mężem znałam się dwa lata zanim wzięliśmy ślub. Wydaje się, że to wystarczający czas żeby poznać tego drugiego człowieka jak i jego rodzinę. No niestety, albo ja byłam ślepa, albo po prostu naiwnie łudziłam się, że to co widzę nie istnieje. Póki studiowaliśmy w Poznaniu z rodzicami męża widziałam się właściwie od większych świąt, bo weekendy albo spędzaliśmy w Poznaniu albo każde w swoim domu rodzinnym. Każde spotkanie z przyszłą teściową było… nazwijmy to znośne łamane przez „jeju niech ja już wracam do domu”. Pani Teresa była osobą delikatnie ujmując nie znoszącą sprzeciwu i wszystko najlepiej wiedzącą. O tak! Na każdy temat miała swoje zdanie, a największe co do życia jej dzieci.

I kiedy jej jedyny syn (Rafał ma dwie siostry) poprosił mnie o rękę zaczęło się… Wszystko. Przyszła teściowa zaplanowała gdzie i kiedy odbędzie się ślub. Zrobiła nawet listę gości, a jej przyjaciółka Pani Zosia otrzymała projekt „mojej” sukni ślubnej! Oczywiście ja nie miałam o niczym pojęcia. Pewnie, że „stawiałam się” jak tylko mogłam. Zazwyczaj kończyło się jakimś kompromisem… Rafał nie widział problemu, jeszcze chyba cieszył się, że mamy taką fantastyczną pomoc za free! Ale ok, zaciskałam zęby mówiąc sobie „przecież bierzesz ślub z Rafałem, a nie z Teresą”, przejdzie jej może z biegiem czasu. Oj jakże się myliłam! Podczas ślubu rzeczywiście stałam obok Rafała, ale chyba cała przysięga dotyczyła jego matki. Po ślubie teściowa rościła sobie prawo do wszystkiego! Naprawdę do wszystkiego. Co miesiąc dzwoniła pytać kiedy mam miesiączkę, owulację i czy współżyliśmy, bo ona chce mieć już wnuka, upragnionego Szymonka (tak wybrała już płeć i imię naszemu dziecku).

Opowiadać dalej? Dużo tego, dlatego w wielkim skrócie napiszę czego dowiedziałam się podczas trwania mojego małżeństwa. Przede wszystkim tego, że Rafał wziął mnie z litości, bo tak naprawdę mógł przebierać i wybierać między kandydatkami na potencjalne żony, gotuję oczywiście beznadziejnie! Jak można gotować rosół na mięsie z marketu, a nie na kurze od Pana Rysia z sąsiedniej wsi. Rafałek przecież zje tylko prawdziwy rosół, nie jakiś lichą rurę. Coś pewnie jest ze mną nie tak skoro pół roku po ślubie nie byłam jeszcze w ciąży. Pewnie mam jakieś wady genetyczne, które ukryłam, a jak ten Rafałek zaczął chodzić ubrany! Wcześniej miał wszystko uprane i przygotowane, a teraz sam musi biedny prasować! I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej…

Śmieszne? Na początku może i było, ale w momencie kiedy po którejś wizycie poczułam się jak nic nie warty śmieć, który zagiął parol na cudownego Rafałka, kiedy wybiegłam do auta z nerwami, zalewając się łzami, kiedy prawie wpadłam w poślizg, bo akurat był mróz na dworze, zakręt dość ostry, a ja w głowie i oczach miałam czarną rozpacz i kiedy mój mąż nie pobiegł za mną tylko został w ciepłym domku u boku mamusi wiedziałam, że śmieszne to są żarty w kabarecie i memy na Facebooku, ale nie to co zgotowała mi ta kobieta. Decyzję podjęłam z bólem serca, bo przecież rozwód po kilkunastu miesiącach od zawarcia ślubu to mimo wszystko wciąż jakiś tam skandal, bałam się pytań rodziny i przyjaciół, ale wiedziałam, że lepiej nie będzie i że to jest jedyna słuszna i prawidłowa decyzja. Po prostu wiedziałam to i czułam! Rozwód otrzymaliśmy na pierwszej rozprawie. Nie mieliśmy dzieci więc poszło gładko. Oczywiście zgodziłam się na rozwód bez orzekania winy, bo przecież Sąd nie mógł orzec winy… teściowej. Z resztą było mi już wszystko jedno. Chciałam uciec jak najdalej od Rafałka i jego mamusi. Niech teraz innej wybiera suknię ślubną…

To nie są przykłady odosobnione. Takich „Kasiek”, „Olek” i „Magdalen” jest niestety wciąż dużo za dużo. Nie bądźmy obojętni na żadną formę przemocy. Nie zamykajmy naszych oczów na czyjeś siniaki czy smutek w oczach. Nie bójmy się reagować, zgłaszać, mówić wprost o swoich podejrzeniach.

Być może zostaniemy posądzeni o nadgorliwość, ale być może uratujemy tym samym czyjeś życie lub zdrowie. Nie powielajmy stereotypów, że „żony nie można zgwałcić”, że „brudy pierze się w czterech ścianach” być może w tych czterech ścianach piorą się brudy, ale i jednocześnie ludzkie dramaty.

Uczmy swoje dzieci wrażliwości na drugiego człowieka, nie wyrażajmy zgody na hejt w internecie, nie umniejszajmy kobietom, które nie pracują zawodowo lecz zajmują się dziećmi. Od naszej postawy, naszej społecznej postawy bardzo dużo zależy jak sprawcy przemocy będą czuli się w swojej skórze. Mówmy im wprost, że będziemy piętnować każde takie zachowanie, że chwycimy za telefon i zadzwonimy po odpowiednie służby, nie pozwólmy im czuć się nietykalnymi.

A na koniec prezentujemy listę z numerami telefonów gdzie dzwoniąc można uzyskać pomoc, wsparcie i informacje jak pomóc sobie lub komuś kto tej pomocy potrzebuje.

 

800 120 002- Ogólnopolski Telefon Zaufania dla Ofiar O w Rodzinie „Niebieska Linia”

800 676 676- Infolinia Rzecznika Praw Obywatelskich

800 120 226- Policyjny Telefon Zaufania ds Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie

116 111 Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży

Miej także zawsze pod ręką numer telefonu do osoby, której ufasz i która będzie mogła pomóc Ci w razie konieczności.

<- Poprzednia strona

Czytaj też: Każde samobójstwo jest wielkim dramatem! Zawsze! Czy można pomóc osobom, które chcą targnąć się na swoje życie?

Strony: 1 2