OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Iwona Dudowska ze Słubic ma 50 lat i jest matką dwóch dorosłych synów. Pochowała męża i rodziców, którzy chorowali na raka. Jej los też nie oszczędził. 4 lata temu poszła do lekarza z bólem brzucha. Diagnoza powaliła ją z nóg: Rak jelita grubego. Dziś nie ma pomocy, szpitale walczą z Covidem, a ciężko chorzy są skazani na śmierć w cierpieniach. 

Aktualizacja: Pani Iwonka odeszła z tego świata 4 listopada o godzinie 4.35. Rodzinie składamy szczere kondolencje. 

Artykuł przedstawia historię umierającej słubiczanki Iwony Dudkowskiej. I nie chodzi o to, by skrytykować podejście służby zdrowia, ale po to, żeby pokazać do czego doprowadza walka z koronawirusem. Okazuje się, że pacjenci z COVIDEM, a nawet ci, u których istnieje jego podejrzenie, mają lepszą opiekę (choć ich zdrowie niekoniecznie jest zagrożone) od tych, którzy przechodzą potworne męki i umierają. Dochodzi nawet do tego, że cierpią w strasznych bólach bez środków przeciwbólowych. 

Jesteśmy w domu pani Iwony. W pokoju, gdzie leży kobieta widzimy wszelkiej maści artykuły higieniczne. Na specjalnym stoliku stoi kubek z wodą. Na łóżku rehabilitacyjnym z materacem na odleżyny leży pani Iwona. Jej twarz jest blada, zapadnięta, bez wyrazu… W oczach ogromne cierpienie, tęsknota, ale też przebija się determinacja. Jest strasznie wychudzona. Można by rzec: wrak człowieka. Ale oczy są pełne nadziei. Mimo wszystko… 

Diagnoza: Rak jelita grubego

O chorobie dowiedziała się w roku 2016.

– Pobolewał mnie brzuch. Brałam leki przeciwbólowe i jakoś dawałam radę. Pracowałam, nie chciałam brać wolnego, więc często z bólami szłam do pracy. W końcu zasłabłam i pracodawca kazał mi pójść do lekarza. Ten zrobił mi USG i inne badania i postawił diagnozę: „Rak jelita grubego” – mówi pani Iwona. Widać, że nawet rozmowa jest dla niej męcząca.

Miała 3 operacje i chemioterapię. Wszystko wracało do normy, kiedy choroba zaatakowała ponownie. 

W mieszkaniu pani Iwony jest też żona brata, która opiekuje się chorą. – Staram się pomóc, bo w obecnej sytuacji po prostu nie otrzyma opieki.  Sama mam w domu bardzo chorych rodziców i też się nimi opiekuje, nie mogę więc tutaj być cały czas, ale jestem codziennie po parę godzin – mówi Anna Dudkowska, która przyjeżdża do chorej z Cybinki. 

Karetka nie przyjechała, szpital jej nie przyjął

Pani Anna zaczyna opowiadać wydarzenia z ostatnich dni. 

– Na 24 października na godzinę 6.30 została zarezerwowana karetka ze słubickiego szpitala, by przewieźć Iwonę do szpitala na oddział onkologii w Zielonej Górze. Przyjechałam z Cybinki wczesnym ranem, żeby ją umyć, przebrać i przygotować na pobyt w szpitalu. Karetka nie przyjechała – mówi pani Anna. – Wysłałam syna Iwony do szpitala, żeby zapytał co się dzieje, dlaczego nie ma karetki. Powiedzieli jemu, że musimy jechać sami. Co mieliśmy robić? Znieśliśmy Iwonę do swojego auta i pojechaliśmy – dodaje. 

To był dzień, w którym szpital dostał informację o tym, że zostanie przekształcony w szpital COVIDOWY.

– Jestem przerażona tym, co się obecnie dzieje – komentuje sytuację Aleksandra Kołek, prezes Fundacji Grupy Pomagamy, której pani Iwona jest podopieczną. – Ja rozumiem, że mamy koronawirusa i trzeba leczyć ludzi, ale w tym wszystkim zapominamy o ludziach walczących o życie! Odnośnie samej karetki, która nie przyjechała, nie mam pretensji do szpitala, że karetka nie mogła jechać, ale mam pretensje o to, że nas nie poinformowano. Może udałoby się załatwić fundacji jakiś prywatny transport medyczny – dodaje. 

– Przeraża mnie cała ta sytuacja. Już latem można było organizować szpitale polowe – mówi pielęgniarka ze słubickiego szpitala Joanna Buksa. – Przecież było do przewidzenia, że szkoły zamkną i można było pomyśleć na przykład o salach gimnastycznych. Przekształcić szpitale i odciąć chorych od pomocy to nie jest wyjście. Jesień to nie tylko druga fala COVID, jesień jest trudna dla sercowców, wrzodowców, astmatyków no i napływ chorób dziecięcych itd. Oni też są ludźmi o czym mam wrażenie, że ktoś zapomniał – dodaje. 

Pozycja pani Iwony w samochodzie  w drodze do szpitala nie sprzyjała jej samopoczuciu. Kobieta wielokrotnie wymiotowała, męczyła się niemiłosiernie. W końcu jakoś udało się dotrzeć do Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze, gdzie miała być przyjęta chora. Miała być przyjęta…

Okazało się, że wszystkich pacjentów szpital odsyła do domu. 

– Zażądałam spotkania z panią doktor, która prowadzi leczenie Iwony. Powiedziano mi, że ma 38 stopni gorączki i wizyta jest niemożliwa – relacjonuje pani Anna. – Nie chcieliśmy odjeżdżać z niczym, tak ciężka droga i na nic? Poszłam do ordynatora. Powiedziałam co i jak i pozwolił wejść z Iwoną. Pani doktor jednak też się jednak pojawiła, Rozmawialiśmy z odległości około 5 metrów. Lekarka powiedziała, że już nic nie da się zrobić, że Iwona umiera i nie ma na to żadnego ratunku. Odesłano nas więc do domu. Bez żadnych leków, bo „receptę ma wystawić lekarz rodzinny” – dodaje kobieta. 

„Umrze z bólu, bo nie ma komu wypisać leków!”

Pani Iwonie kończą się leki na ból. Ale, tak się składa, że do lekarza dodzwonić się nie można, a i wejść do przechodni również się nie da, bo… trzeba dzwonić. 

– Dzwoniłam do przychodni „Zdrowie” chyba ze sto razy. Słyszę w słuchawce: „… jesteś 16 w kolejce, jesteś piętnasta w kolejce, czternasta…” i połączenie się urywa. Kiedy wybieram numer ponownie, jestem… 26. I tak jest non stop. Poszłam do przychodni osobiście. Przy drzwiach otrzymałam informację od pielęgniarki: „trzeba dzwonić”. Więc znów dzwonię od kilku dni i na tym się kończy. Ja nie wiem, co my zrobimy jak się skończą leki, a jest już ich naprawdę resztka. Plaster, który choć trochę pomaga w bólu jest już ostatni. Iwona nie umrze z powodu raka, tylko z bólu, bo nie wytrzyma. Jak w najbliższym czasie nie uda się pozyskać recepty, to ja nie wiem co będzie! – denerwuje się pani Anna. 

„Bardzo chcę żyć…”

Pani Iwona przysłuchuje się rozmowie. Widać, że już zaczyna się męczyć. Jej oddech robi się spłycony. Kobieta łapie się za brzuch, na którym widzimy potwornie odstającego przez koszulę guza. Kiedy ją podnosi widok jest przerażający. 

– Mam jeszcze nadzieję, ze będę żyła. Mam siłę walczyć, ale boję się, że nie ma już dla mnie nadziei, bo służba zdrowia walczy o życie chorych na koronawirusa, a my zostaliśmy bez opieki – mówi pani Iwona. Po jej policzkach płyną łzy…

Można pomóc

Jak już napisaliśmy wcześniej pani Iwona jest podopieczną Fundacji Grupy Pomagamy, która zakupuje najbardziej potrzebne rzeczy oraz jedzenie. 

– Zabezpieczamy panią Iwonę, bo jej renta nie wystarcza na opłaty, leki i środki higieny. Fundacja ma wielu takich podopiecznych, a pula środków na pomoc jest coraz mniejsza, może dojść do tego, że osoby, które zwrócą się do nas o pomoc, będziemy musieli odesłać, a to byłoby dla nas najgorsze, co może być. Dlatego bardzo prosimy o pomoc – apeluje szefowa fundacji. A. Kołek. 

Pani Iwona potrzebuje: pampersy rozmiar L, rękawice jednorazowe, fartuchy, nutridrinki.  

Żeby pomóc można też wpłacić pieniądze na konto fundacji:

Fundacja Grupy Pomagamy

Nr konta 42 1600 1462 1839 6034 6000 0001

Dopisek – Iwona Dudkowska