Od kilku lat słyszę, że nasz naród jest podzielony, jak nigdy jeszcze wcześniej. Że rodziny nie chcą ze sobą rozmawiać, a dobrzy dotychczas znajomi odwracają się od siebie. Za taki stan rzeczy według wielu ma być rzekomo odpowiedzialny pewien starszy pan z warszawskiego Żoliborza. Sęk w tym, iż według przynajmniej mojej opinii jest to zdecydowane upraszczanie genezy tego problemu.
Dlaczego? Ponieważ podzieleni byliśmy tak naprawdę od zawsze. Nasz naród ma zresztą to do siebie, że jest spolaryzowany i przepełniony wzajemnymi antagonizmami. Już podobno Bismarck w XIX wieku twierdził, iż „Polakom wystarczy dać rządzić, aby sami się wykończyli”. Również w okresie międzywojennym napięcia i podziały polityczne były na tak wysokim poziomie, iż dzisiejszy spór na głównej osi PiS-PO wydaje się być jedynie niewinną igraszką. Po transformacji ustrojowej, gdy znów mieliśmy możliwość wyboru swoich przedstawicieli wojna polsko-polska rozgorzała na nowo. W roku 1995 o urząd głowy państwa ubiegał się Lech Wałęsa oraz Aleksander Kwaśniewski. Debata prezydencka, która poprzedziła drugą turę wyborów przeszła do historii głównie ze względu na utarczki słowne, do których dochodziło pomiędzy obydwoma, wzajemnie atakującymi się rywalami. Wygrał Kwaśniewski, ale bardzo minimalnie co było tylko potwierdzeniem, iż polskie społeczeństwo ma dwie wizje rozwoju naszego państwa.
W XXI wieku spory i olbrzymie emocje towarzyszyły nam przy okazji niemal wszystkich wyborów czy to do parlamentu, czy również tych prezydenckich. Na forach internetowych sprzed ery mediów społecznościowych widoczne są bardzo wyraźne antagonizmy pomiędzy poszczególnymi użytkownikami. Kryjący się za bezimiennymi profilami różni dyskutanci nie szczędzili sobie słów krytyki, czy nierzadko zwykłych wulgarnych obelg tylko dlatego, że inna osoba miała mieć czelność inne zapatrywania na kwestie polityczne.
W roku 2010 po katastrofie pod Smoleńskiem w polityczno-poglądowych waśniach pomiędzy naszymi rodakami nastąpił być może nowy rozdział, czego ujściem był słynny spór o krzyż na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. W tym samym roku doszło również do politycznego mordu, którego ofiarą padł łódzki działacz PiS Marek Rosiak.
Jest jednak coś co odróżnia dawny sposób spierania się od tego z czym stykamy się w dniu dzisiejszym. Tym czymś są media społecznościowe. Twitter, Instagram, czy przede wszystkim Facebook już dawno przestały być miejscami, gdzie jedynie chcemy pochwalić się zdjęciami z wakacji, czy imprezy urodzinowej. Media te (ze szczególnym wskazaniem na portal Marka Zuckerberga) stały się również miejscami manifestacji poglądów swoich użytkowników, a co za tym dalej idzie również i sporów politycznych. Serwisy społecznościowe dają unikalną możliwość błyskawicznego przeniesienia swoich przemyśleń, odczuć i przede wszystkim emocji „na papier” w formie ogólnodostępnego wpisu zamieszczonego najczęściej na Facebookowej grupie dyskusyjnej. Tego typu posty z reguły wywołują gorące reakcje „strony przeciwnej” nierzadko pełne inwektyw i agresji. Jako zresztą administrator na jednej z takich lokalnych grup mogę jedynie potwierdzić, iż tego typu zjawiska stają się niejako normą w debacie publicznej przenosząc oś sporu do świata wirtualnego, gdzie najwyższym wymiarem „kary” staje się usunięcie delikwenta o przeciwnych zapatrywaniach z długiej listy tzw. znajomych.
Dokąd to wszystko zmierza? Trudno jednoznacznie stwierdzić, ale nasze życie w wielu aspektach, w tym również polityczne spory przenoszą się do sieci. Należy sobie jedynie życzyć, aby tam już pozostały.
Podobał Wam się artykuł? Polub nas na Facebooku.