Marsz, marsz i po marszu…. Okazało się, że wrzesień w naszym pięknym dwumieście, można by śmiało ogłosić miesiącem właśnie marszów. Choć właściwie wszystkie, bo ponoć było ich aż cztery odbyły się w jego pierwszym tygodniu.
Pierwszy z tych spacerów odbył się 1 września i związany był oczywiście z kolejną rocznicą wybuchu wojny. Z kolei te trzy pozostałe w sobotę 5 września i miały w sobie zdecydowanie więcej kolorów, a nawet obfitowały w znaną wszystkim i lubianą niebiańską tęczę. A propos zanim marszowo, pamiętam jak byłem kiedyś małym chłopcem…hej. Z grupą kolegów na podwórku – wtedy kiedy jeszcze całe dnie przesiadywało się właśnie na magicznym podwórku- pewnego dnia po pojawieniu się tęczy nad naszymi głowami postanowiliśmy wybrać się tam, gdzie się ona kończy, a może i zaczyna (już nie pamiętam). Po kilku kilometrach, kiedy nawet tak małym rozbójnikom cały czas wydawało się, że jakoś ten koniec czy początek wcale się nie przybliża, spasowaliśmy i jednak powróciliśmy do swoich codziennych zabaw, czyli wiadomo „pięć cegieł”, „kapsle”, „w ściankę”, czy nie pamiętam już nawet jak się to nazywało ale rzucało się nożem i komu on się wbił w teren kolegi mógł mu odkroić jego królestwa tyle ile mógł ze swojego terytorium.
Jednym zdaniem… to były piękne dni. Nikt wtedy oczywiście nie słyszał o telefonie, komputerze i innych gadżetach, jak się przewrócił i się krew polała, to obtarł trawą i działało się dalej. Dziś w większości nie możemy się obyć bez telefonu. Jak tak z boku popatrzeć ta „smycz” jest teraz ważniejsza niż normalna rozmowa, posiedzenie w parku w ciszy, porozmawianie z rodziną czy przyjaciółmi. Do tych refleksji, które mogłyby zamienić się w niezłą książkę skłoniła mnie rozmowa na ulicy z szanowanym obywatelem Słubic, które całe życie był i jeszcze jest nauczycielem wychowania fizycznego.
Opowiedział mi tylko, że kiedyś ze wszystkim swoimi klasami chodził pobiegać za stadion i normą było to, że w czasie lekcji robili dobrych kilka kilometrów. W ubiegłym tygodniu wybrał się spacerkiem z klasą samych panów do pobliskiego parku. Po rozgrzewce panowie mieli do pokonania jedno okrążenie, razem będzie z 500-600 metrów. Jak opowiadał mój rozmówca „stawka” biegaczy rozciągnęła się jak w maratonie warszawskim. Na końcu przywędrował, a właściwie nie mógł tego zrobić jeden maratończyk, któremu po prostu jedna z nóg odmówiła posłuszeństwa i nie mógł zrobić kilku kroków. Razem skomentowaliśmy, że jest to nie tylko efekt pandemii i zdalnego nauczania, ale właśnie narkotyku w postaci komórki, gierek i innych czatów. No i tyle. Tyle się narozpisywałem, że zapomniałem o temacie głównym mego wstępu.
No tak. Marsz pokoju i równości… Dałbym sobie głowę odciąć, że ten pierwszy będzie spokojnym spacerkiem tych, którzy będą w skupieniu wspominać datę napaści na Polskę, oddadzą hołd wszystkim poległym i w spokoju się rozejdą. Z kolei większość liczyła na jakieś mniejsze lub większe zadymy podczas marszów równości. Przypomnę tylko, bo wszyscy się o tym rozpisywali, że w międzyczasie zgłosiły swój akces w tym samy dniu do organizacji kontrmanifestacji inni organizatorzy. Trasa marszu została w kilku miejscach obarierkowana, pół policji (jeśli nie więcej) wojewódzkiej po naszej i ich stronie, stanęło gotowych do interwencji i okazało się, że żadnych zadym i burd nie było. Niektórzy co prawda byli tym zawiedzeni, ale moim zdaniem tak właśnie powinno być. Wracając jeszcze do marszu pokoju, to tam właśnie zrobiło się nie miło, gdy pewien pan wykrzykiwał „brzydkie” hasło do maszerujących, a hasła na banerach też pachniały ponoć NRD. Niestety opowiadam o tym tylko ze słyszenia, bo akurat w tym dniu obsługiwałem kilka imprez sportowych na stadionie. Może to nawet i lepiej…
Wracam jeszcze raz do powrotu naszych pociech do szkół. W swoim ostatnim dziele trochę dywagowałem jak to będzie i w sumie trochę wyszło na moje, z czego się raczej nie cieszę. Jeszcze wczoraj jedna ze stacji komercyjnych chyba z 10 minut wyliczała ile to szkół zostało zamkniętych z powodu wirusa u uczniów, ile set i uczniów, i nauczycieli przebywa w kwarantannie. Stacja ta sugerowała głównie, iż to ministerstwo jest winne prawie wszystkiego. Ja jestem jednak innego zdania. Prawda i wina zawsze przeważnie leży po środku. Ministerstwo nie do końca moim zdaniem przygotowało i się, i szkoły do powrotu, a resztę dopełniły same dzieciaki, które tak naprawdę chyba nie widzą zagrożenia, tak jak nie widoczny jest sam wirus. Jak usłyszałem, że na przykład po kilku osiemnastkach, w których brali udział również zarażeni, doszło w szkołach do tego, do czego doszło, to jestem pewien, że nawet najbardziej dobry przepis nie pomoże na brak rozsądku, a czasem i nadmiar głupoty.
A propos głupoty. Sam nie wiem dlaczego, ale w dziale z tym tytułem, w mej głowie często gęsto pojawiają się pozycje związane z samorządem powiatowym czy wojewódzkim. Nie to, żebym się uwziął nad jednym, jedną czy drugim panem. Po prostu tak mam, że do mej już niestety siwej łepetyny czasem nie docierają argumenty, czyny i decyzje tychże Państwa. Zawsze twierdziłem, że w samorządzie czy polityce można się różnić, ale trzeba przy okazji się szanować. Otóż nie dawniej jak wczoraj (a piszę te słowa w sobotę 12 września) z hukiem otwarto drogę z Rzepina do Nowych Biskupic (czy też na odwrót). Do wkładu własnego tej polsko- niemieckiej inwestycji ze środków europejskich dołożyły się gmina Słubice i Rzepin. Jakoś tak po milionie złotych. Ciekawostką jest natomiast to, że wnioskodawca czyli Powiat Słubicki nie dołożył do tego ani złotówki. Jak wróbelki ćwierkają dziś w całych Słubicach, o ile do przecinania wstęgi zostali łaskawie dopuszczeni burmistrzowie Olejniczak i Dudzis, o tyle spośród przemawiających i pławiących się w blasku i chwale nikt nie zająknął się nawet z podziękowaniem dla obu gmin. A już fakt, iż ojcem całego tego asfaltowego przedsięwzięcia został i nie bał się o tym głośno i oficjalnie mówić pan Marcin Jabłoński zostawię bez komentarza. Choć może tylko malutki…, bo sam go o to pytałem, całą „akcję” rozpoczął pan Andrzej Bycka. To oczywiście jest ważne, jednak najważniejsze jest to, że ta droga w końcu powstała. Zabrakło jednak szacunku i zwykłej przyzwoitości. Pytanie na dziś jest takie… co panowie burmistrzowie powinni teraz zrobić. Czy bycie marionetką w rękach panów Bajona i Jabłońskiego jest do przełknięcia? Realny wpływ na życie mieszkańców (zawsze tak było) mają samorządy gminne. Powiat, który jest krainą długów płynącą nie może i nie powinien udawać, że jest liderem i głównym rozgrywającym. Zresztą o braku szacunku do ludzi gminnych samorządów i chociażby pracowników starostwa krążą niestety prawdziwe plotki. Powiem szczerze, że miałem nadzieję (ja głupi), iż pan Leszek Bajon jako prawdziwy słubiczanin będzie czymś na miarę męża stanu, że podniesie się nad podziały, że wraz z grupą radnych zrobi coś dobrego dla naszego powiatu ale tak zupełnie bez zadęcia, szukania niepotrzebnych wrogów, czy ciągłych samorządowych wojenek. Nadzieja jak to mówią matką głupich. Małostkowość i zależność tej grupy od czynników zewnętrznych napawa horrorem. Zresztą nie mam w sumie się czego dziwiąc, bo sam to przeżywałem i miałem wątpliwą przyjemność w tym bagnie trochę poprzebywać. Zostałem i ja, i ówczesna ekipa pod przywództwem Piotra Łuczyńskiego bardzo szybko sprowadzony na ziemię. Na szczęście z tego, co inne wróbelki ćwierkają ,szykuje się nowa solidarność i nie jest to inicjatywa pana Trzaskowskiego. Jest szansa, że tym razem się uda.
Kolejna sprawa. Mam wielką przyjemność być za przeproszeniem członkiem oddolnej inicjatywy przeciwko sprzedaży gruntów oświatowych wokół naszych słubickich szkół podlegających nieszczęsnemu powiatowi słubickiemu. Dlaczego nieszczęsnemu?! Przypomnę tylko, że zarząd powiatu planuje i chciałby sprzedać powyższe tereny przy naszych szkołach inwestorom czy innym deweloperom, którzy postawią tam betonowe budynki i budowle. Cały czas zbierane są podpisy elektronicznie i „na żywo”. Aby dotrzeć do mieszkańców Słubic z naszym przesłaniem powstało nawet kilka banerów. Nie wszystkim się to spodobało, że zawisły tu i ówdzie. Dokładnie dwa dni temu dwa z nich zniknęły na żądanie powiatowego (słowa „powiatowego” jest w tym wypadku chyba kluczowe) inspektora nadzoru budowlanego. Ważne jest to, że zawisły one na podstawie pozwolenia wydanego przez magistrat. Okazało się, że według pana inspektora nasze dwa banery nie spełniają prawa budowlanego i wiszą niezgodnie z prawem. Przypomnę, że są to banery, które zawisły na drzewach przy pomocy plastikowych zaciągów, a do tego same drzewa zostały zabezpieczone otuliną. No śmiać się czy płakać? Jako grupa inicjatywna dzwoniliśmy z zapytaniem do wojewódzkiego inspektora nadzoru, który powiedział nam, iż w polskim nic takiego w nie funkcjonuje.
Pora już wyciszyć jednak emocje. Na pewno posłużą emu spacery, wyjazdy rowerowe czy inne mniej lub bardziej rodzinne aktywności. Nic i nikt nie powinien sprawić żebyśmy o takich drobnych, codziennych rzeczach zapominali. Jedną dla przykładu z kolejnych atrakcji, co prawda za Odrą ale jednak całkiem niedaleko jest piękny, nie wiadomo dlaczego nazwany diabelskim młynem. Te 35 metrów atrakcji będzie stało nad brzegiem naszej rzeki do 20 września, więc proszę nie zwlekać. Za kilka dni odbędzie się kolejna wrześniowa rocznica. Tym razem składamy pamięć i hołd tym wszystkim, którzy oddali swe życie przez interwencję ze wschodu. Pamięć to czasem jest wszystko co pozostało. Bez tego my wszyscy, a przede wszystkim młodzi, zapatrzeni w swoje cuda techniki ludzie nie będą wiedzieć dzięki komu mogą żyć w pokoju, spokoju i robić praktycznie co sobie wymyślą i wymarzą.