Panie Ministrze Edukacji, takie naszły mnie przemyślenia słuchając Pana pełnego ekspresji i emocji wystąpienia…Czy Pan ma wśród swoich bliskich kobiety? Albo doprecyzuje pytanie, czy ma Pan w swoim otoczeniu kobiety czy tylko tak zwane inkubatory?

Mam troje dzieci, notabene trzy córki. Pierwszą urodziłam tak jak Pan Minister rekomenduje na przełomie wieku 23/24 lat, trzecią w wieku 35 lat…
No tak trochę późno, ale w sumie można mi to wybaczyć, bo i tak dość szybko ogarnęłam się z pierwszą córką. Oczywiście żałuję teraz, że nie pofatygowałam się na porodówkę nieco szybciej tak może około 17-go roku życia, bo byłaby szansa, że może „zawaliłabym” szkołę średnią, o studiach mogłabym zapomnieć i prawdopodobnie mogłabym siedzieć grzecznie na czterech literach w domu, rodzić dzieci i być na wiecznym utrzymaniu męża.

No i byłoby super, ale śmiałam jednak po urodzeniu pierworodnej córki wrócić na uczelnię i z dzieckiem pod pachą chodzić na zajęcia. Przepraszam, że nie dane mi było wówczas karmić piersią, tylko butelką, ale cóż wsparcie laktacyjne w tamtych czasach równało się zeru więc i szybko poddałam się po kilkudniowej samotnej walce o kroplę mleka. Przepraszam. Proszę mi wybaczyć także, że śmiałam wsiąść „na traktor”, którym był wówczas stary jak świat Peugeot 306 i że zrobiłam prawo jazdy przez co mogłam być odrobinę niezależna, żeby łatwiej było mi jeździć 1,5 kilometra do sklepu po pieluchy, gdyż jako wygodna i leniwa matka ubierałam córce jednorazowe pieluchy, a nie jak to może powinnam tetrowe.

virtualnetia.com - projektowanie i tworzenie stron WWW

Jestem mężatką od 13 lat.
Rozumiem na czym polega funkcja prokreacyjna. Nie mam wypasionych mebli, aut, status życia wiodę na średnim poziomie, a dzieci rodziłam, a raczej pisząc bliskim Panu językiem płodziłam z mężem – tak mi się przynajmniej wydaje – z miłości. Może dziki to zrozumieją i Pan z czasem też, że bywa tak, iż robi się coś z miłości i potrzeby serca, a nie tylko i wyłącznie z poziomu hormonów i funkcji biologicznych.

Miałam to szczęście i mój mąż też, że oboje jesteśmy zdrowi i płodni, ale niech Pan powie tak prosto w oczy, nie na konferencji otoczony wianuszkiem Pana sympatyków bijących brawo, ale prosto w oczy i w twarz tym małżeństwom, które latami starają się tę funkcję prokreacyjną wcielić w życie, a boleśnie im to nie wychodzi. Tym, którzy stracili wszystkie oszczędności, zapożyczyli się na lata żeby móc robić badania, opłacić wizyty lekarskie i szukać przyczyn niepłodności. Tym, którzy na widok dziecięcego wózka czują ogromne wzruszenie i jednocześnie ścisk oraz ból w sercu. Tym, którzy być może nigdy w życiu nie powiedzą „to moja córka, to mój syn”. Proszę im powiedzieć, że są niepełnowartościowym związkiem małżeńskim.
I niech Pan im wspomni o tych dzikach, proszę nie zapomnieć przytoczyć te jakże bardzo empatyczne porównanie.

Mówi Pan, że kobieta jest w rodzinie nie do zastąpienia. Pięknie, brawo ? choć uważam, że każdy członek rodziny jest ważny i nie do zastąpienia na swój sposób. Ale proszę powiedzieć to głośno i wyraźnie mężczyznom, którzy te swoje niezastąpione małżonki biją, poniżają i upokarzają. Może przed podniesieniem następnym razem ręki zreflektują się, że chcą uderzyć kogoś, kogo nie da się zastąpić.

Czy ja aspiruję do bycia „mężczyzną”? Do roli mężczyzny? Wie Pan co? Mi jest akurat dobrze tak jak jest. Lubię moją kobiecość. Nie muszę jeździć na traktorze, żeby znać swoją wartość, ale bywało, że razem z mężem układałam drzewo na opał w szopce przez kilka godzin, bywało, że te drzewo rąbałam dzierżącą w dłoniach ogromną siekierą (nie wiem jak Pan to przeżyje, ale wyznam to! Ja uwielbiam rąbać drewno)! Bywało, że musiałam sprawdzić poziom oleju w aucie i bywało, że musiałam podejmować iście męskie decyzje. Zaskoczę Pana jednocześnie! Mój mąż, reproduktor potrafi ugotować obiad, rozwiesza pranie, nawet segreguje je kolorami, myje podłogi, czesze włosy naszym córkom i potrafi na swój sposób  i swoimi słowami zdefiniować co to jest PMS ( A czy Pan wie co oznacza ten skrót skoro terminy biologiczne są tak bardzo bliskie Pana sercu? )?

Co z nami jest nie tak Panie Ministrze? Co?
Może zanim się dowiem, dopowiem.
Jesteśmy ludźmi z krwi i kości. Ja mam macicę, a oprócz niej mózg, serce, potrzeby, pragnienia, marzenia i ambicje. Mój mąż to samo tyle, że bez macicy. Oboje jesteśmy tego samego wyznania co Pan. Nasze dzieci są ochrzczone, znam na pamięć dekalog. Mało tego, ja staram się go naprawdę szczerze przestrzegać. Wiara jest dla mnie ważna, jest istotna w naszym rodzinnym życiu. Święta, to nie tylko choinka, prezenty czy jajka w święconce. W Wielki Piątek poszczę o chlebie i wodzie. Rozmawiam z dziećmi o Bogu. Wierzymy w Jego istnienie. Modlimy się.

Mój mąż ciężko pracuje żeby zapewnić nam byt materialny. Od czasu do czasu kłócimy się i spieramy, ale potrafimy szybko dochodzić do porozumienia. Nie ma idealnych związków, my też tacy nie jesteśmy.
Ja spełniam obecnie funkcję opiekuńczo- wychowawczą, jak to Pan pięknie określił podczas wiadomego wystąpienia. Nie wiem tylko czy wystarczająco dobrze wychowuję moje córki, bo uczę je, że każdego człowieka trzeba, a wręcz należy szanować, ba! nawet darzyć miłosierdziem, Bo Bóg jest Miłością i jest w drugim człowieku. Ja w to wierzę. Przypomnę tylko, że ten to sam Bóg, w którego oboje wierzymy, ale chyba ciut jednak inaczej.

Mówię moim córkom, że nie należy nikim pogardzać, że nie segregujemy ludzi na bogatych, biednych, brzydkich czy ładnych. Każdy jest ważny. Liczy się serce i to ile dobra się w nim mieści.
Tłumaczę dziewczynkom, że mają prawo popełniać błędy, że nie mogą godzić się na przemoc wobec drugiego człowieka, zwierząt, a przede wszystkim wobec siebie. Mojej najstarszej córce staram się przekazać, że seks powinien być świadomy, wypływać przede wszystkim z miłości i zawsze za zgodą obojga ludzi. Nie, nie promuje i nie zachęcam jej do tego typu aktywności (choć idąc tokiem Pańskiego myślenia może właściwie powinnam, żeby szybko zaczęła tę normę do 30-tki wyrabiać). Ale cóż? Rozmawiam z nią, żeby nie szukała przypadkowej wiedzy na Facebooku lub tam, gdzie może natknąć się na wulgarne sformułowania.

Nie będę Panu pisać a propos współżycia seksualnego, że oprócz reprodukcji fajnie byłoby, żeby owe pożycie małżeńskie dawało również przyjemność i satysfakcję. Nie będę tego wątku rozwijać, bo to pewnie nie na Pana nerwy?! Że jeszcze ma być fajnie i przyjemnie? Może jeszcze dla kobiety? Toż przyjemność może czerpać z tego, że mężowi obiad pięknie umieszczony na talerzu poda. Po co mieszać w to jeszcze seks?

Lubię ludzi, przyjmuje do wiadomości, że nie każdy musi podzielać moje zdanie i opinie, rozumiem, że ludzie mają za sobą różne historie, niekiedy wręcz dramatyczne i z tego powodu mogą nie chcieć zakładać rodzin, rodzić dzieci (proszę podpytać Ministra Zdrowia może powie Panu, że istnieje coś takiego jak np. tokofobia), wyznawać wartości podobne do moich. Wiem, że życie nie jest zero-jedynkowe. Ale czy mam prawo porównywać ich do dzików? Umniejszać ludzkiej wartości? Sprowadzać tylko i wyłącznie do funkcji biologicznych?

Szczerze myślałam na początku, że ktoś okrutnie zmanipulował Pana słowa, że Pan tego wszystkiego tak naprawdę nie wydobył z siebie, tylko ktoś wyrwał co nieco z kontekstu. Ale nie… Pan to wszystko powiedział świadomie i z dumą w głosie. Pan naprawdę myśli, że rodzina jest tylko po to, żeby podtrzymywać funkcję prokreacyjne. Że kobietom w tyłkach się poprzewracało (żeby nie użyć brutalniejszego określenia) chcąc czegoś więcej niż tylko te dzieci rodzić i w pieluchach tonąć. Ja wiem, że nauka kobiet to fanaberia, a prawa wyborcze… No cóż, ktoś je kiedyś przywrócił, nie pomyślał i teraz jest dramat, bo baby głosują! Odeszły od garów i poszły do urn.

Nie wstyd Panu? Tak po prostu i po ludzku nie jest Panu wstyd? Ja czuję zażenowanie, bo gdybym miała kiedyś tę „przyjemność” stanąć z Panem twarzą w twarz to czułabym, że Pan nie patrzy na mnie jak na człowieka tylko jak na istotę biologiczną stworzoną do reprodukcji. Przykre…