Zastaw się, a postaw się. Ta złota zasada jest nam Polakom doskonale od dekad znana. A w jaki sposób najlepiej się „pokazać”? Oczywiście w odpowiednim samochodzie! Sęk w tym, że na przestrzeni lat nasze podejście do tematu motoryzacji dość wyraźnie się zmieniło. Jeszcze do niedawna samochód był przecież wyznacznikiem sukcesu i pozycji społecznej. Dziś natomiast coraz częściej traktujemy go jako narzędzie użytku codziennego, a nie jedynie jako coś, co przede wszystkim ma podkreślać nasz status.

Nie ukrywajmy, że lata 90. to na naszym pograniczu prawdziwe przemytnicze „eldorado”. W szczytowym okresie procederem tym trudniło się wielu mieszkańców naszego miasta, zaś najlepsi w „branży” potrafili zbijać prawdziwe fortuny. Dziś sporo takich osób inwestowałoby takie środki zapewne w inny sposób, ale ćwierć wieku temu należało najpierw nabyć porządny samochód…

„Porządny” a więc jaki?

W okresie PRL-u wybór Polaków był dość ograniczony i sprowadzał się najczęściej do wyrobów rodzimych, lub innych produktów zza tzw. żelaznej kurtyny. Po transformacji ustrojowej nasi rodacy coraz częściej zaczęli jednak spoglądać na marki zachodnie, których modele były wcześniej poza zasięgiem zdecydowanej większości polskiego społeczeństwa. W latach 90. każdy jednak szanujący się biznesmen decydował się najczęściej na auto zachodnie. Zachodnie tzn. niemieckie. A niemieckie, znaczy przede wszystkim Mercedes.

„Baleron i locha”

25 lat temu na szczycie motoryzacyjnych marzeń Polaków stały dwa modele: poprzednik obecnej klasy E, czyli model W124 oraz przede wszystkim ówczesna klasa S, czyli model W140 zwany w Polsce „lochą”. Takim samochodem poruszał się m.in. gdański gangster „Nikoś”, zaś w wersji coupe także Jarosław Sokołowski, szerzej znany jako „Masa”. Osoby zamożniejsze często decydowały się także na BMW. W Polsce sporą popularność zdobył m.in. model E36, który wystąpił u boku Bogusława Lindy w filmie „Psy”. Chętnie spoglądano również na auta pokroju Hondy CRX, Volkswagena Corrado czy zupełnie kultowego już dziś Opla Calibry. Co ciekawe, zdecydowana większość nowych samochodów była nabywana za gotówkę, a więc zupełnie inaczej niż ma to miejsce obecnie.

Plaga kradzieży

W latach 90. właściciel takiego „cacka” musiał być jednak bardzo czujny. Auto mogło zniknąć z ulicy dosłownie w każdym momencie. Kradziono bardzo dużo, ale w odróżnieniu od czasów współczesnych robiono to przede wszystkim „na zamówienie” lub dla okupu, a nie jedynie na części. Rozwiązaniem problemu (choć oczywiście nie zawsze) były blokady na kierownicę a przede wszystkim płatne, strzeżone parkingi. W Słubicach taki parking znajdował się m.in. przy ulicy Chopina, w miejscu dawnej zajezdni PEKAES (dziś Lidl). Na olbrzymim placu stały zaparkowane nierzadko luksusowe samochody, których właściciele mogli obawiać się tego, że następnego poranka pozostaną bez środka lokomocji.

Czasy współczesne

Dziś praktycznie już nie zdarza się, aby ktokolwiek kupował nowy samochód za gotówkę. Auto nabywane jest głównie na zasadzie leasingu, zaś dla przedsiębiorcy istotniejsza od ogólnej wartości samochodu jest miesięczna rata oraz warunki finansowania. Częściej też niż niegdyś spoglądamy na auta, które oferują więcej pod względem praktyczności. Dlatego też widoczny jest zanik na rynku klasycznych coupe oraz zwiększone zapotrzebowanie na tzw. SUVy. Dziś zatem ma być przede wszystkim praktycznie, bezpiecznie i wygodnie zarówno pod względem finansowania, jak i komfortu podróży. „Szpan”? Chętnie, ale już nie tak koniecznie jak ćwierć wieku temu.