Polska znowu podzielona! Nie pierwszy raz oczywiście i nie ostatni, ale do tej pory nigdy nie podzielił nas aż tak bardzo…kawałek materiału! Tak, tak mowa o maseczce!!!

Ja noszę maseczkę. Dlaczego?

* Bo nie chcę kłócić się z policją zwłaszcza w obecności moich dzieci. Nie mam ochoty szukać w popłochu między półkami z cukrem, a budyniami zapisanych w telefonie zdjęć z cytatami paragrafów mówiących o tym, że „maseczki” są niezgodne z prawem co by je potem funkcjonariuszom policji rzetelnie cytować.
Znając życie pewnie byłabym w takim szoku iż chciałabym jak najszybciej zakończyć dyskusję i uciec do domu.

* Bo ktoś stojący obok mnie może bardzo usilnie wierzyć w to, że ja tego wirusa mam, nawet bezobjawowego, choć może sama o tym nawet nie wiem i ten ktoś (może świeżo po wyleczonym nowotworze albo osłabiony po operacji czy zawale) będzie czuł się o niebo bezpieczniej widząc, że ja ten materiał na swoim nosie jednak mam i w jakimś jego poczuciu chronię go przed tym zagrażającym mu bardziej niż mnie wirusem „w koronie”.
Nie myślę tylko o sobie. Kropka.

Nie, nie chodziłabym na czworaka gdyby rząd mi to nakazał albo próbował wmówić, że to mnie uchroni przed czymkolwiek.
Myślę samodzielnie i wiem gdzie i na co są granice mojej zgody.

Nie, nie zakładam maseczki podczas jazdy samochodem, nawet gdy podróżuję z dziećmi bądź mężem.
Nie będę brać udziału w absurdzie pod tytułem śpię z mężem w łóżku zachowując dystans bliski zeru (co po trzynastu latach małżeństwa można nam policzyć za sukces) ??? gdzie przecież też nie zakładam maseczki do piżamy,  ale w samochodzie czy w lesie stojąc obok tego samego męża już muszę. Nie! Kolejny raz myślę samodzielnie. I w tej sytuacji mogę „zadrzeć” nawet z policją, ministrem czy samym prezesem i cytować im wszystkim screeny mądrości znalezionych w Internecie.

Kiedy urodziłam drugą córkę i okazało się, po kilku godzinach, że maleństwo na dzień dobry swojego życia ma zapalenie płuc i od razu antybiotyk z grubej rury, przez cały pobyt w szpitalu (a było to całe jedenaście dób) martwiłam się i kombinowałam myśląc, co tu robić, żeby po powrocie do domu mała nie „łapała” kolejnych infekcji…

I wymyśliłam sobie właśnie… maseczkę!

Kiedy tylko czułam, że łapie mnie katar albo drapie w gardle zakładałam maseczkę chociażby podczas karmienia piersią i nie wiem, czy to zdało egzamin, czy po prostu był to tylko i wyłącznie zbieg okoliczności, ale moje dziecko nigdy nie zaraziło się ode mnie choćby katarem.

Dlatego też dla mnie maseczka naprawdę nie jest niczym nowym i kontrowersyjnym.

Mało tego i pewnie tutaj zaraz posypią się na mnie gromy z prawa i lewa, ale uważam, że bez względu na to czy jest koronawirus czy go nie ma, w sezonie kiedy naprawdę te wszystkie grypy i infekcje atakują nas ze zdwojonymi siłami każdy kto wychodzi do ludzi, bo po prostu musi, nie ma wyjścia i bo takie jest życie, a czuje, że coś go ewidentnie „bierze” i kicha z prędkością światła powinien założyć w przestrzeni publicznej maseczkę, bo naprawdę obok może stać sobie całkiem zdrowy człowiek i po co go niepotrzebnie narażać na jakiekolwiek choróbsko?

Nie, nie każę i nie namawiam nikogo do ośmiu godzin stania i bycia zamaseczkowanym niczym Don Pedro, ale jeśli ma się ten katar i początek infekcji, a naprawdę trzeba wyskoczyć do tej Biedronki po pieluchy czy sól, to założenie „maski” powinno być czymś przynajmniej oczywistym. A potem sobie ją ściągnij i miej głęboko gdzieś.

Takie zdanie mam od wielu lat i kiedy wypowiadałam je na głos zawsze słyszałam, że to nie Ameryka i że w Polsce człowiek z taką maseczką na twarzy wzbudziłby zbyt ogromne kontrowersje – czytaj wariatem by go po prostu nazwano.

Ale pamiętam jak prawie 13 lat temu poszłam „na miasto” z dzieckiem w nosidle zakładanym na brzuch (bo moją pierworodną córkę gondola „parzyła” i trzeba było sobie jakoś radzić) i pamiętam jak wówczas patrzono na mnie jak na jakiegoś dziwoląga.
Że niby co to jest i że niby co to ma być?! A dziś? A dziś już takie nosidło nikogo ani nie bulwersuje, ani nie prowokuje do wytrzeszczu oczu.

Wracając do maseczek

Nie będę nikogo do niczego przekonywać w temacie zakrywania ust i nosa, bo nie ma to najmniejszego sensu i ja nie jestem nikim upoważnionym do tego, by kogokolwiek pouczać i umoralniać. Mogę tylko napisać, że samodzielnie myślenie, te tak bardzo obecnie dziś pożądane i oczekiwane, musi moim zdaniem działać w obie strony. Czyli: nie dam się zapędzić w ramy myśleniowe żadnej ze stron. Ani zwolenników, ani przeciwników.

Ja noszę maseczkę, ale tylko w sklepie, tylko na czas zakupów, ewentualnie kiedy idę chodnikiem i mijam moich bliźnich.
W samochodzie, w lesie, nad jeziorem maseczki nie założę za żadne skarby świata, choćby mi nawet ustawę napisali co do tego i jakkolwiek różnymi sposobami próbowali zmusić.

Do wspomnianego lasu czy na samotny spacer z dala od ludzi pójdę bez maseczki, choć powinnam ją mieć, boś my przecież do tej żółtej strefy już dawno trafili, ale do koleżanki chorej na astmę pójdę w maseczce, choćby się wszyscy dookoła w czoło pukali, bo jej dobro i zdrowie jest dla mnie ważniejsze niż wszystkie inne nakazy czy zakazy kogokolwiek.

Pozdrawiam serdecznie i nam wszystkim zawsze życzę zdrowia.

Czytaj także: No… bo my przecież nie mamy być kobietami a… inkubatorami do produkcji dzieci!