Akcja Wisła i jej następstwa to temat niewątpliwie trudny, owiany wieloma tajemnicami i zdecydowanie nie do końca wyjaśniony. Wśród rzesz, które trafiły w jej ramach na tzw. Ziemie Odzyskane znajdowali się nie tylko bogu winni ludzie wobec, których zastosowano odpowiedzialność zbiorową, ale i również mordercy, którzy w bestialski sposób i w imię obłąkańczej ideologii przelewali polską oraz ukraińską krew.

Ilu dawnych siepaczy z Kresów Wschodnich mogło po wojnie trafić na obszar dzisiejszego powiatu słubickiego? Czy w ogóle na tak postawione pytanie jesteśmy w stanie dziś rzeczowo odpowiedzieć? Zanim jednak pokusimy się o wyciągnięcie pewnych wniosków, to przenieśmy się choć na chwilę na wschodnie rubieże II Rzeczpospolitej, gdzie od lat 40. XX wieku rozgrywały się absolutnie dantejskie sceny.

Piekło Wołynia

Zarówno na Wołyniu, gdzie Polacy stanowili mniejszość, jak i m.in. w Małopolsce Wschodniej ukraińscy szowiniści siali niespotykany wcześniej terror, który do historii przeszedł pod nazwą Rzezi Wołyńskiej. W praktyce było to bestialskie ludobójstwo, które na celu miało fizyczną eliminację polskiej mniejszości oraz zagrabienie majątku, które należał do ofiar. W akcję zainicjowaną przez OUN i jej zbroje ramię UPA włączali się również miejscowi – albo biorąc bezpośrednio udział w masakrach, albo sprzyjając upowcom w inny sposób. Ofiarami misternie zaplanowanego ludobójstwa padali również sami Ukraińcy. Dotyczyło to przede wszystkim osób, które pomagały Polakom udzielając im schronienia oraz zapewniając drogę ucieczki. Podobnie sprawa wyglądała w przypadku odmowy wstąpienia do UPA. W takim wypadku kara dla „zdrajców” była tylko jedna – śmierć w męczarniach.

Akcja „Wisła”

Po wojnie władze komunistyczne uznały, że jedynym sposobem na zakończenie terroru UPA są masowe przesiedlenia. Akcja na celu miała m.in. rozbicie zasobów ludzkich dzięki, którym upowcy mogli tak sprawnie funkcjonować. Druga sprawa, że przesiedlano praktycznie wszystkich. I tych, którzy mogli mieć z UPA jakieś związki, jak i tych, którzy z działalnością szowinistów nie mieli niczego wspólnego.

Dawny powiat rzepiński i województwo zielonogórskie w liczbach

Czas na powrót w nasze strony. Po roku 1945 na terenach m.in. historycznej ziemi lubuskiej utworzono powiat rzepiński, który w następnych dekadach przekształcił się w słubicki. Obecne zaś województwo lubuskie wchodziło najpierw w skład ówczesnego poznańskiego, zaś od roku 1950 zielonogórskiego. W tym właśnie m.in. rejonie lokowano nowych osadników – również tych w ramach Akcji „Wisła”. Na obszar wspomnianego powiatu rzepińskiego przesiedlono w ten sposób od kilkuset, do mniej więcej tysiąca osób. Nie wiemy o tych ludziach nic bardziej szczególnego poza tym, że osiedlano ich głównie na obszarach wiejskich, które przylegały do takich miast, jak Ośno, Cybinka czy przede wszystkim Rzepin. W skali całego województwa nie są to jednak liczby szczególnie wysokie, bo znacznie większy odsetek przesiedleńców z Akcji „Wisła” trafił w okolice Sulęcinia, Świebodzina czy w szczególności Strzelec Krajeńskich. Ogółem liczba osób w ten sposób przesiedlonych była na obszarze naszego obecnego województwa mimo wszystko raczej umiarkowana – główny „rzut” był nakierowany na obecne województwo zachodniopomorskie oraz dawne Prusy Wschodnie.

Masakra z Cybinki

Starsi mieszkańcy spod Cybinki być może pamiętają pewien przypadek z okolicy, do którego doszło na początku lat 60. Pewien młody chłopak mieszkający właśnie w Cybince wybrał się pewnego dnia do pobliskiej wsi na wesele, na które to wcześniej go zaproszono. Pech chciał, że na przyjęciu bawiło się podobno również kilku byłych upowców, którzy z nieznanych przyczyn i w wyjątkowo bestialski sposób mieli zamordować tego młodego człowieka. Ciało nieszczęśnika zmasakrowane i pozbawione kończyn znaleziono kilka dni później. Znana jest również historia ze Szprotawy, gdzie jeszcze w latach 40. były przesiedleniec i jak się okazało upowiec niezwykle bestialsko w jednej z piwnic zamordował polską rodzinę. W tym konkretnym przypadku tłem tego zwyrodniałego mordu był zawód miłosny, aczkolwiek udowodniono, że już wcześniej zabójca ten mordował ludzi również na Wołyniu. Rok temu natomiast jedna z lokalnych gazet opublikowała materiał, którego bohaterem był niejaki Stefan S. – 99 letni mieszkaniec Zielonej Góry. Jak się okazało w rzeczywistości człowiek ten nazywał się Stepan D. i w czasach wojennych był przywódcą OUN powiatu łuckiego, a od roku 1942 również szefem tamtejszego okręgu. W roku 1943, a więc w czasie, gdy zbrodnie na Polakach przybrały niespotykany wcześniej rozmiar D. został mianowany ponadto szefem politycznej kwatery głównej OUN.

Więcej pytań niż odpowiedzi

Dziś nie jesteśmy już oczywiście w stanie oszacować ilu siepaczy z Wołynia przyjechało na tzw. Ziemie Odzyskane. Upowcy i mordercy mieszali się z normalną ludnością często zmieniając swoje prawdziwe nazwiska i udając kogoś zupełnie innego. Jedyne dane jakimi dysponujemy to ilość osób przesiedlonych na konkretne obszary w ramach Akcji „Wisła”, ale i tutaj liczby bywają niepewne. Prawdziwych rachunków już zapewne nigdy nie poznamy, ale najgorsza jest świadomość, że mieszkający niegdyś tuż obok sąsiad mógł być w przeszłości prawdziwą bestią…

Cud narodzin Słubic cz. 1 – Świt nowego porządku, czyli jak wyznaczono granicę na Odrze

Cud narodzin Słubic cz. 2 – Nowi ludzie i nowa rzeczywistość

Jedna odpowiedź

  1. Repatriacja na ziemie zachodnie i północne była czasem traktowana jako pozbycie się problemu w terenach co prawda zdobytych ale przez wiele lat niepewnych co do przynależności państwowej. Zabieg przesiedleńczy nie jest odkryciem komunistów polskich ani też sowieckich ze Stalinem w roli głównej. Historia zna takie przypadki. Obecnie zacierają się kwestie pochodzenia tych, którzy rozpoczęli nowe życie w obecnym woj Lubuskim i nie tylko ale czy to nie w Słubicach przez lata mówiło się, że na tzw Moskwę nie ma co się pojawiać po zmroku?