Każde odstępstwo z pana strony potraktujemy jak zdradę i wówczas wszystko pan straci, łącznie z rodziną, dobrym imieniem i kto wie, może życiem. Utonie pan całkowicie. Nie muszę dodawać, że ludziom, którzy chcą nas opuścić, zdarzają się potem dziwne, spowodowane na ogół depresją wypadki. Słyszał pan chyba o krążącym po kraju seryjnym samobójcy? – w 3 rozdziale książki „Hokka hey – taniec z kołtunerią” autor pokazuje, że polityka, to nie żarty. Albo się sprzedajesz i niszczysz innych, albo sam jesteś niszczony. Nie ma opcji trzeciej.
Rozdział 1: Lokalna klasa polityczna, czyli jak się niszczy porządnych ludzi
Rozdział 2: „Jak nie jesteś ze mną, to już nie żyjesz” – takie realia brutalnego świata lubuskiej polityki.
ROZDZIAŁ 3
Było to dziwne i bardzo tajemnicze miejsce na spotkanie. Lokum w starej dzielnicy, odrapany, secesyjny jeszcze budynek, wejście przez ciemny korytarz z brudnymi lamperiami, wszystko to nie zachęcało do odwiedzin. Pokój swoim wyglądem również przypominał mieszkanie jakiejś bardzo ubogiej lokatorki, chociaż był dla odmiany schludny.
Naprzeciwko Kozłowskiego siedział mężczyzna pod pięćdziesiątkę, włosy miał już przyprószone siwizną, na nosie biurowe okulary. Ubrany w nierzucający się w oczy skromny szary garnitur, wyglądał jak zwyczajny urzędniczyna, może nawet chwilowo na zasiłku. Widok jego osoby na pewno nie przyciągał uwagi przechodniów, ot, rzucenie okiem na pospolitą postać i tyle. Nawet trudno go było przez tę zwyczajność zapamiętać. Dopiero bardziej wnikliwy obserwator dostrzegał inteligentne spojrzenie, a gdyby ktoś dobrze znający ludzką naturę naprawdę pokusił się o wizualną ocenę, dostrzegłby w szarych oczach wyrachowanie, a w całej sylwetce sprężystość i bezwzględną energię.
Mężczyzna uśmiechnął się do Kozłowskiego.
– Sam pan do nas się zwrócił – od razu zaznaczył – chociaż wiedzieliśmy, że spotkamy się prędzej czy później. Panie Kozłowski, obserwowaliśmy pana od dawna. Zapyta pan dlaczego? Ponieważ obserwujemy wszystkich, którzy w swojej społeczności mogą coś znaczyć. A takich jak pan z czasem wyławiamy, bo możemy być sobie nawzajem potrzebni. Jedno powiem jasno od razu – tu stalowe oczy spojrzały wprost – udzielimy panu wszelkiej pomocy tylko w zamian za bezwzględne posłuszeństwo wobec naszych priorytetów. Będzie pan, jak to się mówi, ciałem i duszą nasz. Dobitnie podkreślam, pańska żądza władzy, cynizm i – tu się uśmiechnął – „kasa misiu, kasa”, te potrzeby w zupełności zaspokoimy. W rewanżu będzie pan realizował politykę naszych celów. Każde odstępstwo z pana strony potraktujemy jak zdradę i wówczas wszystko pan straci, łącznie z rodziną, dobrym imieniem i kto wie, może życiem. Utonie pan całkowicie. Nie muszę dodawać, że ludziom, którzy chcą nas opuścić, zdarzają się potem dziwne, spowodowane na ogół depresją wypadki. Słyszał pan chyba o krążącym po kraju seryjnym samobójcy? Rozumiem, to straszne, co mówię, a fe… Ale wyrażam się dostatecznie jasno, prawda? – mężczyzna zawiesił głos, po chwili uśmiechnął się (uśmiech miał miły) i powiedział łagodniej: – Oczywiście najpierw musi pan wykonać pewne zadania, które udowodnią i potwierdzą pańską lojalność. Ot, taki drobiazg – machnął lekko ręką dla uspokojenia – tylko rzecz, która w przypadku zdrady pana pogrzebie.
Kozłowski spojrzał wystraszony.
– Niech się pan nie boi, taki test przechodzą wszyscy. No cóż, to wstępnie tyle. A w konkluzji panie Zbigniewie, jeżeli szukał pan u nas wsparcia, to dobrze pan trafił. Kasa i splendory w zamian za lojalność i posłuszeństwo. Decyzja leży w pańskich rękach, chociaż chyba po tym, co sobie powiedzieliśmy, jest już za późno na wycofanie. Ale to pan, Zbigniewie – przeszedł na ty – nas potrzebuje, my tylko otwieramy drzwi… Aha, mów mi po prostu Józef, tak będzie o wiele łatwiej. Józef, i o więcej nigdy nie pytaj, wystarczy, że jestem twoim kontaktem.
– To znaczy – Kozłowski próbował to jakoś poukładać – mam popierać waszą ideologię, na przykład w sprawie Smoleńska…
– Hej, hej – przerwał Józef – od propagandy są inni, ty do tego nie jesteś potrzebny. Ciebie widzimy w działalności polityczno-gospodarczej, tak lokalnej, jak i na każdym szczeblu, gdzie aktualnie będziesz. Właśnie tu będziesz nam potrzebny, tu będą zapadały decyzje, których będziesz animatorem i wykonawcą. Polityka gospodarcza ma iść w kierunku, jaki jest dla nas dobry. Dla nas, ale i dla ciebie. Zapamiętaj to. A Smoleńsk? Oczywiście w sferze ubocznej i tylko dla poparcia naszej spiskowej tezy o wypadku. Konkretami zajmują się fachowcy od mediów.
Tu Józef spojrzał Zbigniewowi prosto w oczy.
– Doskonale wiemy, że każdy inteligentny człowiek nie wierzy w żaden wypadek. Wiem to ja, wiesz ty i wszyscy ci, co tezę wypadku lansują. Ale w tym przypadku chodzi o „maskirowkę”. Jasnym dla nas jest, że ten balon kiedyś pęknie i prawda wyjdzie na jaw. Chodzi więc o to, aby nastąpiło to jak najpóźniej. Mamy w kraju całe stada tabloidytów, którzy nasz przekaz medialny uważają za prawdziwy i w niego wierzą. To do tych tabloidytów przemawiają nasze „autorytety” oraz naszego chowu „naukowcy”. Ich zadaniem jest przedstawienie nieprawdy jako prawdy albo odwrotnie, zależnie od potrzeby. Zauważ, że odbiorczy tłum, chociażby złożony z ludzi inteligentnych, jest w swojej zbiorowości debilny, tak przynajmniej mawiają spece od piaru. Działa u nich mechanizm pierwszego osądu, a taki pada właśnie z mediów. Powtarzam jednak, że te sprawy są dla ciebie uboczne. Skup się na swojej karierze oraz tym, co będzie nam potrzebne w kwestiach ekonomicznych i gospodarczych. Jak myślisz – nagle dodał ostro – skąd mamy kasę oraz wsparcie dla takich jak ty? Od Świętego Mikołaja? Chyba nie jesteś aż tak naiwny. To dzięki przedsięwzięciom służb pieniądze wpływają do naszej kieszeni. Nie czarujmy się, jesteśmy systemem naczyń połączonych i tylko dlatego możemy, że się wyrażę trywialnie, doić społeczeństwo. Rząd wykonuje nasze polecenia, bo inaczej go zmienimy. Ty możesz dołączyć do tej spółki, dlatego odpowiedzieliśmy na twoje wezwanie. Zastanów się, dlaczego nie rozmawiam z takim na przykład Góreckim? Bo jest ideowcem, z powodu swoich zasad tylko by nam przeszkadzał. Jego więc odrzucamy, a jeśli gdzieś tam za wysoko podskoczy, utrącimy gościa i tym samym pomożemy tobie. Widzisz, tu mamy wspólny interes. Chcemy, abyś to ty zrobił karierę, a przy okazji nam się przysłużył. Pamiętaj jednak, powtórzę to po raz ostatni, nas nie da się oszukać. Zrobisz wszystko, dosłownie wszystko, czego zażądamy. Inaczej znikniesz i nie łudź się, że ktoś po tobie będzie płakał.
Kozłowski siedział nieruchomo, chłonąc i analizując każde słowo.
– Chyba właśnie sprzedaję duszę diabłu – pomyślał – sprzedaję bez odwrotu. Boję się tego Józefa, boję się wszystkiego, co za nim stoi, ale mogę wreszcie zostać kimś, zrobię karierę i wszyscy zobaczą, jaki jestem mocny. Moje ambicje mogą być spełnione. Więc co? Amen, wchodzę.
I odsuwając gdzieś na dalekie zaplecze mózgu ewentualność straszliwych dla siebie konsekwencji tego układu, skinął głową. Podpisze cyrograf. Wyciągnął zgodną rękę. Józef uśmiechnął się. Naprawdę miał miły, jakże zwodniczy uśmiech. A zrobił to, ponieważ werbunek przeszedł nadspodziewanie łatwo. Nawet nie musiał użyć przygotowanego wcześniej ultimae rationis. Pycha tego kacyka partyjnego była tak wielka, że nie potrzebował dodatkowych podniet, zwłaszcza informacji o proweniencji rodzinnej.
– Witaj pośród sług służb ważnych – rzekł z udaną emfazą i podał swoją rękę. Kozłowski, chyba szóstym zmysłem, wyczuł tak w słowach jak i w geście nutę ironii oraz pogardy.
Trzy dni później spotkali się w tym samym mieszkaniu. Tym razem Józef mówił konkretnie, niczym przełożony do podwładnego:
– Pojedziesz do Niemiec, do pewnego koncernu. W tej kopercie masz wszystkie dane: miasto, firmę i osoby, do których się zgłosisz. Pokwitujesz i odbierzesz, nazwijmy to – gratyfikację za pomoc w zlikwidowaniu naszej stoczni. Niestety, jak sam wiesz, w Niemczech każdy wydatek jest ewidencjonowany i chociaż oni doskonale wiedzą, iż właśnie dają łapówkę, muszą ją w odpowiedniej pozycji bilansu zaksięgować jako koszt – tu Józef bezradnie rozłożył ręce.
– Oczywiście ich rząd doskonale o tym wie, ale, w ramach popierania własnego przecież przemysłu, fakt ten jest akceptowany i wszystkie komórki kontroli traktują te wydatki jako normalne koszty marketingowe. Nikt z zewnątrz tych korupcyjnych wydatków nie zobaczy, chroni to ich prawo, więc cała sprawa jest dla ciebie bezpieczna. Owszem, my oczywiście możemy w razie potrzeby ją ujawnić, taką mamy z Niemcami umowę, no ale to właśnie jest ten nasz hak na ewentualnych nieposłusznych. Na przykład w razie czego na ciebie. Wygląda to tak: pracujesz dla nas, to nikt nic nie wie. Kiedy jednak zdradzisz, zostajesz aferzystą i złodziejem. Kapujesz? Twoje zadanie, ten pierwszy sprawdzian jest więc bardzo prosty. Jedziesz, kwitujesz odbiór, bierzesz do przywiezienia kasę – pamiętaj, że grubą – przekazujesz ją nam i już jesteś swojakiem. Proste. W przyszłości też będziesz otrzymywał podobne zadania, za co w rewanżu otrzymasz wsparcie dla swojej kariery, nie licząc profitów finansowych. W tym przypadku, jak tylko wrócisz z Niemiec i odbierzesz gratyfikację – widzisz, nagradzamy od ręki – proponuję od razu opłacić jakiegoś pismaka z lokalnej gazety, który będzie cię w prasie promował. Wiesz, jak wielka jest siła mediów, więc od tego musisz zacząć. Później podam ci nazwiska osób, tak, tak, twoich znajomych z Żurawia, na których wsparcie możesz liczyć. Widzisz? Nie jesteś jedyny na naszej liście płac. No, spadaj.