Nie mówię o chorobie głośno, bo w pracy by mnie zjedli. Ludzka tolerancja kończy się w momencie, kiedy ktoś powie „to przecież wariat”. A ja nie jestem wariatem, ja po prostu choruję i leczę się. Jest mi ciężko, bo wiem, że kiedy będę chciał ożenić się, to będę musiał wyznać mój „sekret” przyszłej żonie i boję się, że miłość miłością, ale może ona skończyć się z chwilą usłyszenia „mam schizofrenię” – mówi jeden z moich bohaterów. Zapraszam do przeczytania pięciu przejmujących historii. Są to spisane przeze mnie opowieści osób, które z niepełnosprawnością żyją od lat.

Dziś obchodzimy Międzynarodowy Dzień Osób Niepełnosprawnych.  Celem tego dnia jest zwrócenie uwagi na problemy osób borykających się na co dzień z niepełnosprawnością. To przypomnienie, że osoby niepełnosprawne są częścią społeczeństwa i wskazanie z jakimi ograniczeniami zmagają się w swoim życiu.

Główny Urząd Statystyczny podaje, że w Polsce w 2017 r. 8,3 tysiąca osób posiadło orzeczenie o lekkim stopniu niepełnosprawności, 1,5 miliona osób miało orzeczony umiarkowany stopień niepełnosprawności, a 8,5 tysiąca osób posiadało orzeczony znaczny stopień niepełnosprawności.

Z pewnością każdy z nas zna lub może nawet ma w najbliższym otoczeniu osobę niepełnosprawną.

Niepełnosprawność w dużej mierze i słuszności kojarzy nam się z ciężką i widzialną „gołym okiem” chorobą. Człowiek poruszający się na wózku inwalidzkim, człowiek z amputowanymi kończynami, człowiek niewidomy albo dziecko z porażeniem mózgowym to typowe przykłady kiedy widzimy i nie mamy wątpliwości, że dana osoba istotnie cierpi na poważne ograniczenia życiowe spowodowane ciężką chorobą. Ale są też niepełnosprawności, których z pozoru nie widać, kiedy choroba nie jest oczywista, nie jest „widzialna”…

Zapraszam Państwa do przeczytania pięciu przejmujących historii. Są to spisane przeze mnie opowieści osób, które z niepełnosprawnością żyją od lat. Każda w nieco innym jej wymiarze, ale choroba ich własna bądź członka rodziny bez wątpienia naznaczyła ich życie. Są to też historie, które zwracają uwagę na to, że niepełnosprawny człowiek to wciąż pełnoprawny człowiek i choć często ludzi chorych spychamy na margines życia społecznego to jednak są wśród nas niepełnosprawni, w których drzemie ogrom apetytu na życie i którzy pomimo wielu ograniczeń potrafią być szczęśliwi.

Iza ze Słubic (imię zmienione) lat 30

Ja z niepełnosprawnością jestem oswojona od urodzenia… Od urodzenia mojej siostry, która przyszła na świat z głębokim niedotlenieniem. 1 punkt w skali Apgar, a potem jeszcze wada serca, obustronne zapalenie płuc i prawie sepsa. Rodzice przeżyli koszmar! Ja jako dziecko nie rozumiałam zbyt wiele, ale czułam, że odtąd nasze życie nie będzie już takie same.

Całe życie rodzinne zaczęło toczyć się wokół Alicji. Pierwszy rok życia Ali to szpitale, diagnozy, wyjazdy do lekarzy, szukanie odpowiedzi, pomocy, łzy i pytania jak to wszystko będzie wyglądało dalej. Widziałam jak mama płacze, bo ciągle dochodziły jakieś „nowe” choroby: astma, anemia, niedorozwój fizyczny.

W pewnym momencie czułam się zapomniana w tym wszystkim, w tej rodzinie. Cała uwaga była skupiona na mojej siostrze, a ja chciałam żeby było jak dawniej. Żeby mnie znowu często przytulano, żeby mama nie spędzała tyle czasu w szpitalu z Alicją, żebym ja też była ważna! Ja teraz wiem, że byłam, ale wtedy tego absolutnie nie czułam. Paradoksalnie ja byłam okazem zdrowia. Pamiętam jak babcia powiedziała kiedyś „aj ta niesprawiedliwość w życiu jest straszna, nasza Izunia mogłaby oddać trochę tego zdrowia Ali”. Zabolało mnie to, tak po dziecięcemu, bo poczułam jakbym miała coś, na co nie zasługuję, albo co zostało mi dane niesłusznie.

Tata ciągle pracował. Chyba uciekał w tę swoją pracę. On zarabiał pieniądze i jak trzeba było zawoził mamę i Ale do lekarzy, ale na tym chyba koniec. Ala z pozoru nie wyglądała jak typowe dziecko niepełnosprawne. Była szczuplutka, chorowita i z ograniczeniami, ale uśmiech i zachowanie miała całkiem ok. Mama poświęciła jej całe swoje życie. Mama była mamą, pielęgniarką, wszystkim w domu i zawsze po prostu była. Rzadko kiedy myślała o sobie. Za to wciąż myślała jak Ala poradzi sobie w życiu. Jak będzie wyglądało jej życie, kiedy jej i taty zabraknie.

W wieku 12 lat Alicja poczuła się gorzej. W związku z tym, że często chorowała rodzice uznali, że to pewnie kolejna infekcja. Ale kolejne objawy skłoniły mamę żeby iść pilnie do lekarza, a właściwie wezwać lekarza, bo Ala nie miała sił by wstać z łóżka w pewnym momencie. Poza tym wystąpiła gorączka. Lekarz zadecydował o badaniach, takich podstawowych. W wielkim skrócie napiszę tylko… Ostra białaczka limfoblastyczna. Dramat.

Szpital stał się domem Ali i mamy. A ja… ja płakałam z bezsilności i przez to, że życie tak niesprawiedliwe podzieliło zdrowie między mną, a moją siostrą. Ala przegrała walkę z nowotworem. Jej tak słaby organizm nie potrafił walczyć. Odeszła tydzień przed Bożym Narodzeniem. Niedługo będzie kolejna rocznica jej śmierci.

Chciałbym wrócić uwagę, że choroba i niepełnosprawność angażują w siebie całą rodzinę. W jakikolwiek sposób, ale to robią. Jeżeli któryś z członków jest niepełnosprawny to bywa, że cała rodzina bywa „niepełnosprawna”, bo komuś odbierana jest uwaga żeby komuś dać ją bardziej. Bo ten niepełnosprawny brat, siostra, mama, tata… potrzebują wszystkiego więcej i bardziej. Nie jest łatwo być osobą niepełnosprawną, ale nie jest też łatwo patrzeć na cierpienie bliskiej osoby i żyć obok dosłownie i w przenośni.

Kamil (imię zmienione) z okolic Ośna Lubuskiego, lat 33

W wieku 27 lat stwierdzono u mnie schizofrenię. Nie chcę mówić, co dokładnie działo się ze mną, ale zanim postawiono diagnozę leczono mnie na depresję, a wcześniej na zaburzenia depresyjno- maniakalne. Ostatecznie stwierdzono, że jestem schizofrenikiem. Tak, leczę się. Jestem pod stałą kontrolą lekarza i biorę leki, chodzę też na terapię choć przyznaję, że często ją porzucam, żeby wracać po czasie na nowo. Nie mówię o chorobie głośno, bo w pracy by mnie zjedli. Ludzka tolerancja kończy się w momencie, kiedy ktoś powie „to przecież wariat”. A ja nie jestem wariatem, ja po prostu choruję i leczę się. Jest mi ciężko, bo wiem, że kiedy będę chciał ożenić się, to będę musiał wyznać mój „sekret” przyszłej żonie i boję się, że miłość miłością, ale może ona skończyć się z chwilą usłyszenia „mam schizofrenię”. Nie mogę oczekiwać, że ktoś zobowiąże się być z kimś tak poważnie chorym. Bo nigdy nie wiadomo jak to będzie ze mną później. Ja to naprawdę ogarniam. Nie widać po mnie choroby, ale w środku, w głowie ona mnie zżera, świadomość jej posiadania bardzo przytłacza. Jestem niepełnosprawny, ale nie chcę być przez to odrzucony. Choć czasem mam wrażenie, że odrzucam sam siebie.

Agnieszka Frukacz z Połęcka

Jeszcze niedawno mówiłam o sobie: „jestem mamą Tymka, dziecka niepełnosprawnego”. Dziś mówię: „Mam na imię Agnieszka, jestem mamą Tymka i Antosi. Mam też męża oraz dwa psy, to ważne 😉 Mieszkamy w Połęcku niedaleko Ośna Lubuskiego. Tymek ma 13 lat i od urodzenia jest dzieckiem niepełnosprawnym.

Urodził się z rozszczepem kręgosłupa, wodogłowiem oraz licznymi wadami towarzyszącymi. Operowany w pierwszej dobie życia, w wyniku powikłań spędził w szpitalu pierwsze pół roku życia. Kolejne lata to była ciągła walka o jego sprawność oraz zdrowie. Nasz kalendarz po brzegi wypełniony był wizytami kontrolnymi u lekarzy, badaniami oraz rehabilitacją . Przejechaliśmy tysiące kilometrów w poszukiwaniu odpowiedzi, których nigdy nie otrzymaliśmy i nie wiem czy kiedykolwiek otrzymamy.

Co czuliśmy, kiedy dowiedzieliśmy się, że Tymek urodzi się tak bardzo chory? Same negatywne odczucia, ból, gniew, złość, niedowierzanie, rozpacz, niezrozumienie i nieustanne pytania „dlaczego”? A potem uczyliśmy się miłości do własnego dziecka powoli i ze strachem w sercu, że za chwilę możemy go stracić. Uczyliśmy się każdego dnia jak go pielęgnować, jak się nim opiekować, czego przy nim nie robić. Początek był trudny, każda kolejna wizyta przynosiła kolejne złe wieści dotyczące zdrowia synka. Czasami miałam dosyć, tak po ludzku dosyć…, ale gdzieś tam w środku czułam determinację i poczucie, że nie poddam się za żadne skarby świata. Że będę walczyć o moje dziecko. Innego życia nie znam, to które mam, „kręci się” głownie wokół Tymka i mam świadomość, że czasami może aż za bardzo. Życie z niepełnosprawnością w tle nie jest łatwe. Mieliśmy to szczęście, że w pobliżu byli ludzie, którzy nam bardzo pomagali. Gdyby nie pierwszy festyn zorganizowany przez mieszkańców naszej wsi, tak naprawdę stalibyśmy w miejscu. Dzięki środkom zebranym podczas festynu mieliśmy szanse ruszyć do przodu i zawalczyć o zdrowie Tymka.

Trudności…? Zawsze jakieś są. Dostanie się do specjalisty trwało czasami rok, a potrzeba konsultacji była oczywiście „na wczoraj”! Na naszej drodze spotkaliśmy różnych lekarzy. Takich, którzy starali się nam pomóc, szukali rozwiązań, przyjmowali nas poza kolejnością, oddzwaniali zawsze lub odpowiadali choćby na smsy, ale też i na takich przez których przepłakałam wiele nocy, bywało tak, że wypisywałam Tymka ze szpitala, spotykałam się  najdelikatniej ujmując jak tylko umiem z znieczulicą…

Jestem mamą dziecka niepełnosprawnego 24 godziny na dobę, wykonuję przy Nim czynności, o których większość rodziców zdrowych dzieci nie ma pojęcia. Kiedy syn płacze i ewidentnie coś mu dolega muszę domyślać się co to może być, trochę tak jak u niemowlaka… Tymek jest dzieckiem leżącym, zakwalifikowanym jako głęboko upośledzony umysłowo, ale to nie do końca prawda… Żeby dowiedzieć się jaki on jest trzeba spędzić z nim trochę czasu. Kiedyś byłam jego głosem, dziś nawet drażni mnie jak ktoś, kto do nas wchodzi nie wita się z nim, albo po prostu pomija synka jako członka rodziny. Tymek nie widzi, ale ma słuch doskonały, więc dla nas to logiczne, że trzeba się do niego odezwać, żeby wiedział kto i w jakim celu przyszedł.

Czy mam żal o to, że Tymek jest tak ciężko chory? Trochę tak, chociaż jest mi łatwiej od kiedy jest z nami córka Antosia (prawie trzy lata). Tosia wprowadziła do naszego domu radość, namiastkę normalności i jakiś taki spokój. Tymek uwielbia siostrę. Bywa głośno, bo Antosia bardzo hałasuje, ale Tymek to uwielbia i śmieje się razem z siostrą, a kiedy Tymek się śmieje, to wszyscy śmieją się razem z Nim (bo to zaraźliwe ;).

Czasami bywa naprawdę ciężko, ale zaakceptowałam to nasze życie takie jakim jest. Jestem zmęczona, ale nie dlatego, że jestem mamą dziecka niepełnosprawnego, tylko dlatego, że po prostu jestem MAMĄ… Zmęczoną, ale szczęśliwą mamą dwójki cudownych dzieci.

Basia z Ośna Lubuskiego mama dwóch niepełnosprawnych synów.

Ja myślę, że obchodząc Międzynarodowy Dzień Osób z Niepełnosprawnościami trzeba by zwrócić uwagę na to, że niepełnosprawność to nie tylko ta ładna mała dziewczynka z zespołem Downa, czy chłopczyk, któremu potrzebny jest nowy wózek. Bo ta mała dziewczynka czy ten mały chłopiec dorastają, ich rodzice są coraz starsi, mają coraz mniej sił, sami chorują, a są tak naprawdę pozbawieni wsparcia- zarówno jeśli chodzi o świadczenia finansowe jak i pomoc w każdym innym zakresie. MIMO, ŻE WCIĄŻ SIĘ O TYM TRĄBI – NIE MA OŚRODKÓW OPIEKI WYTCHNIENIOWEJ, POMOCY ASYSTENTA RODZINY, USŁUG OPIEKUŃCZYCH, itd, a jeśli są, to bardzo ograniczone. W placówce edukacyjnej niepełnosprawny człowiek z zespołem Downa może przebywać do 25 roku życia, a potem często tacy ludzie zostają zamknięci w domach, pozbawieni jakiejkolwiek możliwości terapii, a rodzina chwili wytchnienia.

W przypadku dzieci, rodzice starają się pozyskiwać środki na rehabilitację, sprzęt poprzez zbiórki 1% podatku poprzez szukanie darczyńców, fundacji udzielających dofinansowań i wszystko to praktycznie robią sami. W przypadku dorosłych niepełnosprawnych nie ma już takich możliwości, pozostają na przykład zbiórki często udostępniane na Facebooku.

Trzeba o tym głośno mówić, krzyczeć i walczyć o zmianę całego systemu, tak, jak to robiły matki strajkujące w sejmie, razem ze swoimi dziećmi – małymi i dorosłymi. Trzeba otworzyć oczy społeczeństwa na to, że niepełnosprawny nie potrzebuje litości, ale często dobrego słowa, czasem pomocy, a przede wszystkim traktowania go jak człowieka. Bo nim jest. Zawsze.

Grażyna, lat 63, z okolic Słubic

Gryzie, czasem rzuca butami, a czasem jak jest spokojny wyciąga makaron i układa w rzędzie nitkę po nitce… Nigdy nie powiedział „mamo kocham cię”, nigdy nie namalował mi laurki, ale wiem, że jestem dla niego najważniejszą osobą na świecie.

Mój syn ma prawie 30 lat i autyzm w ciężkiej postaci. W ciążę zaszłam w po 30-tce, w upragnioną, wyczekaną, wymodloną. Adam urodził się zdrowy. Piękny był, ale co najważniejsze był zdrowy!

Problemy zaczęły się około pierwszego roku życia. Adaś jeszcze nie siedział, nie interesował się zabawkami, był nad wyraz spokojny. Kiedy mówiłam bliskim, że coś mnie w tym niepokoi zbywali mnie, że powinnam cieszyć się, że mam grzeczne dziecko, a w końcu też i usiądzie i że pewnie taki leniwy po dziadku Antonim i tyle. Ale lepiej nie było. Wszystko szło Adasiowi bardzo opornie. Lekarz podzielił moje obawy. Skierował na różne badania. Wtedy autyzm czy schorzenia natury neurologicznej były tematem tabu i chyba ostatnimi w diagnozie. Takie to były czasy. Tyle, że ja byłam uparta.

Po znajomości polecono mi dobrego psychologa w Poznaniu. Pojechałam. Adam na widok pani wpadł w szał, ale myślałam ostatkami sił, że dzieci po prostu tak mają, że boją się obcych. Po kilku sesjach i badaniach także u neurologa i psychiatry stwierdzono zaburzenia umysłowe. A przecież to był dopiero prawie dwulatek. Kolejne miesiące tylko utwierdzały nas w przekonaniu, że Adam nie jest zdrowym dzieckiem. Jednocześnie robiłam wszystko co mogłam, żeby mój syn żył w miarę normalnie. W tym wszystkim zaniedbałam moje małżeństwo. Mąż odszedł. Dziś ma już wnuki, które urodziły mu jego zdrowe dzieci z nowej rodziny. A ja? Ja myślę każdego dnia jak będzie wyglądało życie Adama kiedy mnie zabraknie…? Każdego dnia proszę Boga o potrzebne siły i żeby Adam nie trafił mnie kiedyś butem. Kocham mojego syna, to moje dziecko, to nie jego wina, że jest chory, ale czasem marzę o tym, żeby wyjść do sklepu na dłużej niż 10 minut, albo co jest chyba mało możliwie, pojechać na choćby trzydniowe wakacje. Odkąd urodziłam Adama jestem jego wszystkim. Ja praktycznie nie istnieje, moje potrzeby nie istnieją. Ale zrobię wszystko, żeby moje dziecko miało jak tylko to możliwe, szczęśliwe życie. I dobrą mamę. Najlepszą na świecie.

Każda opowiedziana historia jest inna, ale łączy je jedno niepełnosprawność albo jej konsekwencje. Każdy bohater przeżywa chorobę na swój sposób, każda mama przeżywa chorobę dziecka na swój sposób. I każdy sposób jest pełen miłości.

Doceniajmy zdrowie i doceniajmy życie. Nie umniejszamy ludziom zmagającymi się z chorobami i z różnymi. ograniczeniami. Nie okazujmy litości, ale po prostu zrozumienie. Pomagajmy z chęci pomocy, traktujmy jak człowieka z krwi i kości. Bo wózek inwalidzki czy brak słuchu nie sprawiają, że w niepełnosprawnym człowieku nie ma miłości czy możliwości.

Sylwia z Kunowic, lat 34

Pierwsze moje wspomnienie związane z cukrzycą to tata i jego dziwne zachowanie (nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam). Miałam wtedy 8 albo 9 lat. W domu nastąpił ogromny chaos i poruszenie, ciocia coś krzyczała, mama „walczyła” z tatą który dostał silnych drgawek.

Cukrzyca… W tak właśnie brutalny sposób zetknęłam się z tą chorobą po raz pierwszy. 10 lat później okazało się, że dopadła i mnie. Młodą, zdrową dziewczynę. Pomalutku zaczęłam chudnąć, co dla nastolatki było jak „błogosławieństwo”, bo przecież która nastolatka nie chciała być szczupła? Teraz wiem, że mój niepohamowany apetyt i paradoksalne chudnięcie, picie kilku litrów wody dziennie, wizyty w toalecie nawet co 20 minut, suchość w ustach, uczucie jakbym była gdzieś obok to były objawy i początki mojej „przyjaźni” z cukrzycą.

„Z cukrzycą można żyć”, często słyszę te sformułowanie i z pełną świadomością stwierdzam, że jest to bardzo bagatelizowana choroba. Dlaczego? Bo jej nie widać na pierwszy rzut oka. Ten kto choruje oraz jego najbliższe otoczenie wiedzą jednak jak wygląda trudna codzienność chorego. Każdego dnia dokonujemy pomiarów cukru, liczymy węglowodany i białka w każdym pokarmie… Podawanie insuliny i wizyty u lekarzy to nasza normalność.

Co stanie się, kiedy choć na chwilę odpuścimy pilnowanie by poziom glukozy był stabilny? Wahania, niskie i zbyt wysokie poziomu glukozy we krwi są szkodliwe. Uszkadzają naczynia włosowate, niszczą oczy, nerki, serce, jelita… Powodują tzw. stopę cukrzycową .

MAM CUKRZYCĘ I TAK JESTEM NIEPEŁNOSPRAWNA!!!

Mam dziecko i wsparcie w narzeczonym. W sklepie czy na spacerze nikt by się nie domyślił, że moje życie ubiegłej nocy było zagrożone. Mam makijaż, uśmiechem się… Gdzież tu jaka choroba? A bywało tak, że mój partner walczył o moje życie podając mi póki byłam jeszcze przytomna cokolwiek słodkiego, a kiedy już tracę świadomość dostaje zastrzyk z hormonem który pozwala na wyrzut glukozy z zapasów wątroby.

Marzenia o dziecku…

Wiedziałam z czym wiąże się ciąża i macierzyństwo w połączeniu z tą chorobą. 30 lat temu nie miałabym szansy donosić dziecka, w dzisiejszych czasach rodzimy zdrowe dzieci. Moja codzienność matki rocznego dziecka jest trudna, ale jakże satysfakcjonująca W „międzyczasie” muszę trzymać cukier w normie, jeść regularnie, zmienić wkłucie, kalibrować sensor, córka jest najważniejsza, ale cukrzyca jest zaraz za nią. Bo jeśli nie zadbam o siebie to nie będę w stanie zadbać o nią.

Czasami mam silne spadki cukru i wtedy jest ciężko, mózg żeby zaoszczędzić energię wyłącza niektóre obszary np. odpowiedzialne za widzenie. Bardzo niski poziom cukru, który często zdarza się przy karmieniu piersią może prowadzić do śpiączki, a bez szybkiej pomocy nawet do śmierci. A obok jest moje dziecko. Podobnie jest ze zbyt wysokim poziomem cukru. Czasem wkłucie od pompy insulinowej się zapycha, czasem jest awaria silnika, bo to przecież tylko sprzęt. Przy moim typie cukrzycy, kiedy trzustka wcale nie wytwarza insuliny cukier szybuje niebezpiecznie wysoko. Samopoczucie jest wówczas bardzo złe i sytuacja jest bardzo niebezpieczna…

Proszę każdego kto ma w rodzinie cukrzyka albo podejrzewa u siebie tę chorobę… nie lekceważcie Państwo żadnych objawów. Bądźcie na siebie i na swoje dzieci uważni, bo cukrzyca może dopaść nawet najmłodszych!!! Jeśli tylko macie jakiekolwiek wątpliwości to zwykłe badanie krzywej cukrowej może powiedzieć bardzo dużo. I jeszcze jeden apel… Cukrzyca to ciężka choroba. Może przebiegać znośnie, ale może odebrać całą radość i sprawność życia. Nie mówmy nigdy „co to za choroba, są przecież gorsze”. Proszę mi wierzyć ta jest równie okrutna dla człowieka, bo sieje powolne spustoszenie w całym organizmie zwłaszcza gdy jest nieleczona lub gdy jest nieprawidłowo leczona bądź zaniedbywana. I co ważne nie każdy kto leży na ławce w parku musi być pijany… Czasem to po prostu cukrzyk, który doznał nagłego spadku cukru i zapadał w senność. Jeśli czujemy dodatkowo od takiego człowieka zapach „kwaśnych jabłek” to z całą stanowczością możemy podejrzewać chorobę cukrzycową.

Pamiętajmy, że niepełnosprawność fizyczna nie jest równoznaczna z „niepełnosprawnym” sercem. Choroba nie wyklucza bycia prawdziwym człowiekiem.

Jeśli ktoś z Państwa chciałby pomóc Tymkowi Frukaczowi to rodzina zbiera plastikowe nakrętki oraz można przekazać swój jeden procent podatku. Tymek jest również podopiecznym Fundacji „Zdążyć z Pomocą”. Udostępniany linki do stron.

Dziękuję moim bohaterom i dzielnym mamom za podzielenie się tak szczerymi opowieściami z ich życia. Życzę Wam wszystkim zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia. Państwu także i dnia dobrego.

A na koniec piękny wiersz ?

Szczepan Cymanowski
Chmura jest chmura nic takiego.
Obłok pary.
Wiem kiedy będzie deszcz, śnieg.
Wiatr przywieje nowe, wywieje stare.
Chmury zrobią mały obłoczek, delikatny jak wata cukrowa.
Raz mnóstwo małych chmurek,
raz ogromne ciężkie chmury o barwie granatu.
Piękne, ulotne, nieosiągalne.

Wyciągam rękę i śnię o tym, czego nie dotknę, nie zobaczę z bliska, nie zdołam spełnić. Ale mam coś co czyni mnie takim jak inne osoby, które wyciągają ręce do chmur… Nie trzeba szkół, zdrowia, pieniędzy.

Umiem marzyć.
Mam orzeczenie, które nie przeszkadza mi marzyć.
Żyję skromnie.
Lecz nieskromnie marzę.
O wszystkim tym co nie jest osiągalne w tym schorowanym ciele a co zrealizuję
śniąc,
marząc,
fantazjując.

Wyciągam rękę, zamykam oczy, chwytam obłok i unoszę się do chmur.
Wyżej i wyżej.
Do granic mych niekończących się fantazji