Wielu z Was pamięta historię Adrianka Misty, który walczył z bardzo rzadką chorobą „autosomalna recesywna niemowlęca kardioencefalomiopatia”. O jego życie walczyła rzesza ludzi, którzy wpłacali pieniądze, organizowali koncerty, festyny, zbiórki w całym powiecie słubickim, by zebrać pieniądze na jego leczenie. Choroba zwyciężyła i niespełna 2 letni Adrianek odszedł w lutym, ale armia ludzi, którzy nadal chcą pomagać postała. Tę armię Adulka stworzyła ciocia Adrianka – Maja Mista. Niestety rodzinę znów dotknęło nieszczęście i są zmuszeni prosić o pomoc w ratowaniu życia taty. 

– Serce rozrywa mi na kawałki gdy kolejny raz musze prosić o pomoc i wsparcie. Wracają wspomnienia sprzed roku tak bardzo ciężkie. Dokładnie rok temu walczyłam prosząc o zdrowie dla Adulka. W lutym, gdy żegnaliśmy Adusia mój tata – uznany za wyleczonego po przebytym raku drobnokomórkowym płuc w 2012 roku – jak co pół roku przeszedł badanie kontrolne, które wykazało nowy naciek na kolejnym lewym płucu – mówi pani Maja.

Marek Mista jest absolwentem Technikum Leśnego w Starościnie. Tam też zaraz po ukończeniu studiów wiele lat nauczał i był kierownikiem praktyk w Technikum Leśnym w Starościnie. Od kilkunastu lat jest już na emeryturze.

Historia zaczęła się w 2012 roku, gdy dostał ataku padaczki, która okazała się być objawem guza w mózgu przerzutowego. Pan Marek przeszedł operacje guza, który wysłano do badania histopatologicznego. Okazało się, że guz pierwotny jest w prawym płucu, a nowa diagnoza brzmi: rak płuc drobnokomórkowy.

– Dawano 3 miesiące życia. Wtedy jeszcze aktywnie pracował, a dla nas to był koniec świata. Przeszedł operację usunięcia płata płuc, potem chemioterapię i radioterapię, walczył tak dzielnie, że wygrał i pokonał raka. Gdy minęło 5 lat wiedzieliśmy, że już wszystko za nami aż do lutego 2020, gdy rezonans kontrolny wykazał nową zmianę w drugim płucu, a biopsja która opóźniła się przez pandemie o 3 miesiące postawiła diagnozę: rak płuc niedrobnokomórkowy gruczołowy śluzowaty. Zaczęliśmy ponownie walkę i leczenie. Dziś nie jestem jednak już w stanie poradzić sobie z problemami i przeciwnikiem, choć starałam się z całych sił, poświęcając czas 24h na dobę myśląc, że mi się uda – mówi pani Maja.

W trakcie leczenia po podanych 2 cyklach chemii wszystko zaczynało się stabilizować. Ale stan znów się pogorszył. Na tę chwilę odebrano rodzinie możliwość walki o tatę, gdyż nie ma szans na dalsze leczenie w Polsce ze względu na system kwalifikacji i innowacyjnych programów lekowych przeznaczony tylko dla najlepiej rokujących osób.

– Tym w starszym wieku , którzy przez wiele lat uczciwie pracowali płacąc składki nic się już nie należy. Tatę nie zakwalifikowano do nowoczesnej terapii ze względu na fakt, iż jest to drugi rak płuc. Tata jest w podeszłym wieku i nie „rokuje” dla naszego systemu lecznictwa, nie ma dla niego pomocy. Jeździliśmy prywatnie na konsultacje, konieczne było wypożyczenie na stałe chociażby koncentratora tlenu i wózka inwalidzkiego, gdyż tata ze względu na całkowicie zniszczony kręgosłup przez gruźlicę kości w młodym wieku zawsze miał problemy z chodzeniem, a gdy wydolność płuc i siły odeszły nie mógł nawet ustać na nogach – opisuje córka.

Chemia nie pomogła, a zaszkodziła

W czerwcu zaproponowano rodzinie chemioterapię standardową. Wyrazili zgodę, bo wierzyli, że się uda. Jednak wyszło odwrotnie. Toksyczność samej chemii przyniosła wiele szkód. Chemia nie była też spektakularnie skuteczna i szpital tydzień temu odstąpił od leczenia.

– Dziś żałuję, że nie miałam odwagi wcześniej prosić o pomoc i działać, gdy już w lipcu wysłałam dokumenty do najlepszych dwóch klinik raka płuca w Niemczech. Wtedy też otrzymałam propozycje innowacyjnej terapii, która gdzie można wydłużyć życie bez bólu, w najgorszej perspektywie nawet do 3 lat. Dla rodziny to dużo czasu. Warto też zwrócić uwagę, że na razie pan Marek nie ma na tę chwilę przerzutów.

Koszty są ogromne

Koszty podawane przez niemieckie kliniki były ogromne, a i w Polsce nie malały przez ciągłe konsultacje i badania, które niestety NFZ tez nie mógł zrefundować. Teraz czasu jest już zdecydowanie bardzo mało.

– Na kolejną stratę nie jesteśmy gotowi. To tata był motorem napędowym całej naszej rodziny, to on zagrzewał nas do walki o Adusia i pomocy innym po przegranej bitwie -między innym Leosiowi z którym jestem całym sercem od początku. Modlę się całym sercem. Tata zawsze był bardzo ceniony przez ludzi i też zawsze każdemu okazywał pomoc. Wczoraj już całkowicie bezradna po otrzymaniu kosztorysu postanowiłam poprosić o pomoc w zbiórce dla taty – mówi pani Maja.

Kwota za jednorazowe podanie innowacyjnego leku to 11,5 tys. euro, a lek trzeba podawać co 6 tygodni. Nie wiadomo jeszcze przez jaki czas. Do tego dochodzą koszty badań i leczenia w kwocie ponad 9 tysięcy euro.

Potrzebna pomoc

– Po wczorajszym apelu dostałam wiele wiadomości od osób z grupy Adulka, które chcą pomóc. Odezwała się też do mnie mecenas z kancelarii z Frankfurtu Rechtsanwaltin pani Kamila Matthies, która ze względu na fakt, że tata kiedyś korzystał z jej pomocy i zapamiętała jego jako dobrego człowieka, zaproponowała wsparcie w zbiórce. Dlatego proszę wszystkich o wsparcie w tej bardzo trudnej dla nas zbiórce, tym bardziej trudnej, gdy wokół pandemia oraz tyle cierpienia malutkich dzieci potrzebujących żyć. Brak mi sił i słów by powiedzieć więcej. Mam tylko Adulkową grupę, miejsce wspaniałych serc z naszym orędownikiem Adusiem, gdzie kolejny raz ze schyloną głową proszę o pomoc, by jak najszybciej wpłacić depozyt i otrzymać termin przyjęcia do niemieckiej kliniki w Dreźnie – mówi pani Maja.

Pomóc można wpłacając pieniądze na zbiórce zrzutka.pl

– Za każdy grosz w imieniu swoim i całej rodziny serdecznie, z całego serca dziękujemy – dodaje pani Maja.