Część nowych członków drugiego koła była jakaś dziwna. Stanowili ją osobnicy poubierani w dresy lub ciuchy z lumpeksu, mieli karki typu ABS (absolutny brak szyi), niektórzy wydawali się podpici. Istni troglodyci. – To nowi członkowie naszego koła – uprzedził jakiekolwiek zapytania Kozłowski. Ciekawe zaiste, bo kilku z tych celebrytów widywaliśmy głównie pod knajpami i sklepami z piwem, a jedyną formą ich powitania kogokolwiek z nas było: – Kierownik, dołóż złotówkę potrzebującemu – jak się okazuje w polityce nie liczy się merytoryka, a większość, nawet jeśli swoją „robotę” odrobią panowie spod sklepu monopolowego. Absurdy, manipulacje, nieczyste zagrywki polityki lubuskiej świetnie opisane są w  książce „Hokka hey – taniec z kołtunerią” Zbigniewa Kozłowskiego.  Dziś już rozdział 8. 
 
Rozdział 1: Lokalna klasa polityczna, czyli jak się niszczy porządnych ludzi
Rozdział 2: „Jak nie jesteś ze mną, to już nie żyjesz” – takie realia brutalnego świata lubuskiej polityki.
Rozdział 3: „Ludziom, którzy chcą nas opuścić, zdarzają się dziwne, spowodowane na ogół depresją wypadki”. Polityka to nie żarty!
Rozdział 4: Jak opłacony dziennikarz manipuluje opinią publiczną
Rozdział 5: Co? Komu? I za co? – jak partie rozdają sobie stanowiska. Lubuska polityka 2005-2011.
Rozdział 6: Polityka to gra pozorów. Jeśli jest za dobrze, to znaczy, że gorzej być nie może.

Rozdział 7: Sesja nie ważna! Powód? Przewodniczący zamiast ją zwołać, użył słowa: „zapraszam”. Takie rzeczy naprawdę dzieją się w polityce!

 

Rozdział 8

Zostałem zaproszony przez mojego dwudziestoletniego syna Łukasza na pierwszy publiczny koncert zespołu, w którym właśnie jest wokalistą. Piszę – zaproszony, ponieważ to określenie dodaje rangi i powagi temu wielkiemu dla niego wydarzeniu artystycznemu. Do lokalu, w którym ów wiekopomny koncert ma się odbyć, wybrałem się w towarzystwie Gośki, jej koleżanki Anity oraz Brata Waldka.

Chyba pwinienem napisać parę słów o Anicie, bo to „dziwna kobieta była”. Tak zwana artystka, wyzwolona aż do przesady, namalowała kilkanaście bardzo kontrowersyjnych obrazów i to raczej na zasadzie: zauważcie mnie. Charakteryzuje się bardzo wysokim tak zwanym samomniemaniem i zawsze próbuje czymś otoczenie zaszokować. Taka właśnie jest Anita. Zapiekła genderówka, jej zdaniem ludzie to tylko zwierzęta, a małpa to człowiek, któremu się nie powiodło. Kiedyś Brat Waldek pokazał jej ilustrowany dowcip, w którym w kolejce do ślubu, zaraz za parą homoseksualną stoi facet z kozą. Anita zobaczywszy to, roześmiała się i odparła:
– Tak, ten obrazek powinien być wyszyty na naszym sztandarze, wręcz jako herb, a nie jakaś krytykancka karykatura spłodzona przez pseudomoralnych katoli.
Aż się dziwię, jakim cudem Gośka przyjaźni się z tym dziwadłem? W podobny sposób Anita realizuje swoje twórcze pasje, szokując i prowokując, podpierając się bez kozery zoofilią, koprofilią, nienawiścią do moralnych zasad wiary 61 i czym tam jeszcze. Mnie osobiście nie bardzo to porusza, jej sprawa, mam zresztą na głowie ważniejsze dla mnie rzeczy, za to Brat Waldek używa sobie na poglądach Anity, ile wlezie. Napisał nawet na ten temat bardzo dowcipny esej, ale o tym przy innej okazji.

Na razie jesteśmy na koncercie kapeli mojej latorośli. Knajpka, która organizuje tego typu imprezy, ma na celu zdobycie możliwie największej klienteli i co miesiąc zaprasza po trzy zespoły. Grają po kolei, a kapela debiutująca, czyli akurat „Hemoglobina” Łukasza występuje na końcu. Wszystkie trzy grupy grały ciężkiego rocka, co mi bardzo odpowiadało. Uwielbiam klasykę, jak bagatelę „Dla Elizy” Beethovena, „Finlandię” Sibeliusa czy „Taniec Eleny” Michała Lorenca, ale jestem również zaprzysięgłym fanem moich ukochanych „Deep Purple” czy „Iron Maiden”.

No, ale trzeba było widzieć, jak podczas koncertu zachowywała się Anita. Reagowała jak nastolatka, krzyczała, gwizdała, tupała, wreszcie w którymś momencie odpięła stanik, wyciągnęła go spod bluzki i zaczęła nim wymachiwać. Wzbudziło to dodatkowy aplauz widowni. Nawet fajnie to wyglądało, sam zacząłem reagować żywiołowo. Tylko Brat Waldek patrzył spod przymrużonych oczu, a podczas bardzo ostrych wstawek gitarowo-perkusyjnych dyskretnie się krzywił. Cóż, bardzo nie lubił zbyt hałaśliwej muzyki. Kiedy po koncercie, już przy barze zapytałem go, czy występ bratanka był dobry, Waldek dyplomatycznie odparł:
– No, jasne… Rozwinąłem się… – a po chwili perfidnie dodał: – Wiesz, świetne były te przerwy między piosenkami. – Dojrzał, że chcę mu skoczyć do gardła. Uniósł rękę. – Ale – zastrzegł – nie możesz ode mnie za dużo wymagać.
Z przyrodzenia to ja jestem tępy. No i gadaj tu z takim! Mnie występ bardzo się podobał, dumny byłem z syna i z tego, że spełnia swoją pasję. Gośka także sprawiała wrażenie zadowolonej z formy spędzenia wieczoru, że o Anicie już nie wspomnę. W sumie była to świetna i rozluźniająca odskocznia od naszych samorządowych bojów.

Głos Żurawia: Sąd unieważnił wybory
Sąd województwa podtrzymał decyzję władz regionalnych, unieważniającą sesję rady powiatu żurawskiego oraz uchwałę o powołaniu zarządu. Rzecznik sądu podtrzymuje, że forma zwołania sesji była niezgodna z regulaminem i że samą sesję zwołała rada, a nie przewodniczący. W związku z tym wybory zostały uznane za nieważne i sąd stanowisko władz województwa popiera. Czy aby na pewno słusznie? Starosta Leszek Górecki właśnie poinformował gazetę o otrzymaniu ekspertyzy od twórcy naszego krajowego prawa o samorządzie – profesora Jędrzeja Śniadeckiego. Z ekspertyzy tej niezbicie wynika, że zwołanie kolejnej sesji rady zostało dokonane przez przewodniczącego, czyli podmiot uprawniony, a więc uchwały podjęte na tej sesji są jak najbardziej zgodne z prawem. Słowa, których użył przewodniczący, nie mają większego znaczenia, ponieważ skutek, czyli zwołanie rady nastąpiło. Co ciekawsze, w wyniku ekspertyzy ustalono, iż to rozstrzygnięcie województwa o unieważnieniu sesji zostało wydane z rażącym naruszeniem ustawy. Jednym słowem wniosek ekspertyzy jest taki, że to rada powiatu miała rację. Górecki informuje: – Mając w ręku ekspertyzę tak dla nas korzystną oraz, co chcę podkreślić, sporządzoną przez największy w tej dziedzinie autorytet krajowy, czyli twórcę samej ustawy, zdecydowaliśmy złożyć apelację w Najwyższym Sądzie. Osobiście wolałbym, aby taka sytuacja w ogóle nie zaistniała, zresztą chciałem od razu powtórzyć wybory, a jednocześnie składając skargę, odwrócić nieprawidłową decyzję województwa. Niestety, i to jest dla mnie wręcz szok, ktoś dla sobie tylko wiadomych celów rozpętał tę całą wojenkę między powiatem a województwem. Teraz nie mamy już wyjścia, musimy być konsekwentni. Wierzymy w swoje racje, wierzymy też opinii i ekspertyzie najlepszego fachowca w kraju. Mam nadzieję, że wyrok NS będzie obiektywny. Tam już nie powinno być miejsca na koterie i układy, bo inaczej nie potrafię sobie wytłumaczyć werdyktu sądu województwa. Innego zdania jest przewodniczący rady powiatu, Kazimierz Karguś: – Pan Górecki za bardzo wierzy w ideały. Na każdym szczeblu władzy funkcjonują ludzie, a nie zasady fair play i prawo. To ludzie tworzą wzajemne powiązania, stosunki i interpretacje przepisów, co Górecki powinien jako człowiek inteligentny dostrzegać. Czy on nie widzi, jak został potraktowany na przykład wyrok usłużnego sędziego z Trójmiasta? Przecież jest to klasyczna manipulacja. W związku z tym i my bierzemy pod uwagę ewentualność przegranej i konieczność powtórki wyborów. Czy czuję się winien zaistniałej sytuacji? Na pewno nie, to było zwykłe przejęzyczenie. A ekspertyza? Prawnicy też potrafią się omylić, zresztą, reforma samorządowa prof. Śniadeckiego także nie jest bez wad, więc może nie należy jej przestrzegać? Może trzeba raczej zapytać, dlaczego ona obowiązuje?

Niezwykle dramatycznie i dla nas pouczająco przebiegało walne zebranie członków Rampy z naszego powiatu. Przybył na nie oczywiście Kozłowski, wraz ze swymi ludźmi z koła nr 2. Część nowych członków drugiego koła była jakaś dziwna. Stanowili ją osobnicy poubierani w dresy lub ciuchy z lumpeksu, mieli karki typu ABS (absolutny brak szyi), niektórzy wydawali się podpici. Istni troglodyci.
– To nowi członkowie naszego koła – uprzedził jakiekolwiek zapytania Kozłowski.
Ciekawe zaiste, bo kilku z tych celebrytów widywaliśmy głównie pod knajpami i sklepami z piwem, a jedyną formą ich powitania kogokolwiek z nas było: – Kierownik, dołóż złotówkę potrzebującemu.
No cóż, na nasze walne zebranie miała przybyć nowa szefowa burłaków w regionie – Lukrecja Gehenna, więc jak największa frekwencja może od biedy dobrze świadczyć o zainteresowaniu żurawian sprawami partii. Przecież oprócz tych nieszczęsnych celebrytów spod kiosku, na sali pojawiło się też kilku ciekawskich mieszkańców naszego grodu.

Gehennę miałem już okazję poznać osobiście na zjeździe partyjnym regionu. Głosowałem wówczas, jak większość, za jej kandydaturą, w ten zresztą sposób utrąciliśmy znienawidzonego poprzedniego przewodniczącego. To właśnie ów osobnik poprzez swoje zakulisowe działania przywrócił Kozłowskiego do Rampy. Zamieniłem wówczas z Gehenną kilka słów i raczej mogłem z jej strony spodziewać się życzliwości. Mocno mnie więc zdziwiło, że najpierw podeszła do Kozłowskiego i z uwagą słuchała, co jej klarował, dobitnie podkreślając to gestami. Wyglądało to tak, jakby właśnie Kozłowski był jej partyjnym przełożonym. Delikatnie zacząłem przesuwać się w stronę tej pary, ale jedyne co zdążyłem usłyszeć, to ostatnie słowa Zbigniewa:
– Nic na ten temat, nie wtrącajcie się.
Zobaczyłem, jak Gehenna potakuje. Poczułem, jakby przeze mnie przeszedł prąd elektryczny.
– Matko Górecka – pomyślałem – czyżby i tam ten facet miał wpływy? – Carramba, jakim to cudem wszyscy decydenci muszą się z Kozłowskim liczyć? Co za kuriozum? Byłem bardzo zaniepokojony, taki układ wyjątkowo mi się nie podobał. – Ale przecież – pomyślałem – wobec tak zastraszającego spadku poparcia, teraz ważniejsza jest jedność. Gehenna powinna wiedzieć, że właśnie dziś dla naszego wspólnego dobra powinniśmy trzymać się razem i że to nie jest czas na animozje. I z taką właśnie nadzieją otworzyłem zebranie. Niestety, srodze się zawiodłem.

Gehenna wygłosiła tylko krótką, oficjalną mowę, w której podkreśliła potrzebę jak największej reklamy naszych sukcesów (!), skrytykowała koalicję z uczciwusami, życzyła owocnych obrad oraz miłego dnia… i odjechała.  Przeszliśmy więc do naszych powiatowych problemów. Ledwie zacząłem mówić, gdy z miejsca, gdzie siedzieli członkowie koła nr 2 rozległy się gwizdy, tupanie i okrzyki:
– Uczciwus! Rozwala partię! Mitoman!
Spojrzałem na salę. Wrzeszczeli celebryci spod kiosku, przepraszam, członkowie Zbigniewowego koła nr 2. Podniosłem rękę, aby uspokoić oburzonych takim zachowaniem pozostałych delegatów oraz uciszyć celebrytów. Nie pomogło. Porwał się z krzesła sam Kozłowski i wśród ogromnego aplauzu dresowych popleczników zaczął wykrzykiwać:
– To nieudacznik! Nawet nie umie wygrać sprawy w sądzie! Wszystko zawala. Hańba!
Byłem tym tak zaskoczony, że na chwilę mnie zamurowało. Dopiero gdzieś po kwadransie, kiedy dresiacy ochrypli i ostentacyjnie wyszli, mogliśmy zebranie kontynuować. Niestety, nic już nie zdołaliśmy omówić ani uchwalić. Zabrakło sił.

Następna strona ->

Strony: 1 2